Logo
Wydrukuj tę stronę

Myrkur + Jo Quail | Poznań, 10.12.2018 | Klub U Bazyla

 

 

 

To, że black metal w końcu wkroczy "na salony" było do przewidzenia. Zrobił to zresztą już ładnych kilkanaście lat temu, a jeśli by się uprzeć to nawet w latach 90'. Niemniej dopiero w ostatniej dekadzie zaobserwować można nasilony szturm black metalu na tzw. mainstream, choć chodzi tu oczywiście o główny nurt muzyki metalowej. Jednym z takich przykładów, trochę na siłę opieczętowanych łatką black metalu, jest projekt drobnej blondwłosej Dunki imieniem Amelie Bruun - Myrkur.

Zacznę jednak od początku: Myrkur jako zespół od początku czerpał pełną garścią z muzyki black metalowej zawierając w swoich kompozycjach siarczyste blasty, charakterystyczny, piekielnie brzmiący growl (inny niż ten znany z choćby death metalu) oraz ultra-szybkie riffowanie na gitarach, tworzące przesterową ścianę dźwięku. Ale Myrkur jest zdecydowanie bardziej eklektycznym tworem aniżeli mogłoby się co po niektórym wydawać. Klarowne i najbardziej oczywiste są elementy skandynawskiego folku w tej muzyce, ale doszukać się możemy też post rocka, ambientu, muzyki klasycznej, a w niektórych melodiach również popowych naleciałości. Nie dziwota - w końcu Amelie zaczynała swoją karierę od pop rockowych pioseneczek, które swoją drogą stały na, co tu marudzić, dość solidnym poziomie (życzyłbym sobie, żeby taka muzyka grała w radiach, zamiast mielonych na okrągło muzycznych papek). Dzięki eklektyzmowi temu, oraz kilku innym powodom, o których za chwilę, Myrkur zdobyła w krótkim czasie bardzo spory rozgłos, wzbudzając też spore kontrowersje. O tym jak radzi sobie na żywo miałem okazję przekonać się w ubiegły poniedziałek odwiedzając poznański Klub U Bazyla.

Najpierw jednak na scenie pojawiła się Brytyjka występująca pod pseudonimem Jo Quail. Artystka ta występuje solowo grając na wiolonczeli elektronicznej, choć zakładam, że ma spore doświadczenie również w grze na klasycznej wiolonczeli, oraz pewnie kilku innych instrumentach. Sympatyczna Brytyjka sprawiła bowiem wrażenie bardzo wyluzowanej i pewnej siebie i choć jej koncert trwał zaledwie 30-35 minut (nie do końca sprawdziłem czas) to mógł się z pewnością podobać. Wiolonczelistka zaprezentowała wyłącznie swoje utwory, korzystając tylko ze wspomnianego wyżej instrumentu oraz tzw. loopera, którym zapętlała poszczególne motywy i przez to utwory stopniowo się rozwijały. To co zaprezentowała można by określić jako mieszankę muzyki poważnej z muzyką folkową czy etniczną, w dość awangardowym wydaniu. Nie przygotowałem się przed koncertem, ale już po fakcie sprawdzając niektóre jej kompozycje mogę potwierdzić, że zagrała np. "Adder Stone" czy "The Falconer" (jeśli się mylę to proszę o poprawienie ;)). Szkoda, że zabrakło czegoś co udało mi się znaleźć w sieci, czyli jej interpretacji NIN-owego "The Great Below", ale teraz już wiem, że może warto się wybrać na jej kolejny koncert w Polsce! W każdym razie jej krótki, ale interesujący występ bardzo mi się podobał. Pozytywne zaskoczenie.

Po krótkiej przerwie na scenie zameldowała się Amelie Bruun wraz z zespołem oraz... Jo Quail. Panie postanowiły bowiem, że pomiędzy ich występami (Brytyjka towarzyszy Myrkur na całej europejskiej trasie) będzie miał miejsce krótki set akustyczny w klimacie folkowym. Świetny pomysł muszę przyznać, ponieważ pozwolił płynnie przejść z występu supportu do zasadniczego metalowego seta Myrkur. Kilka słów więc o tym folkowym przerywniku - muzycy zaprezentowali swoje interpretacje folkowych kompozycji m.in. z Norwegii, Szkocji oraz... gry Wiedźmin. Nie wiem czy to ukłon w stronę polskiej publiczności, ale zaprezentowane na żywo "Lullaby of Woe" to z pewnością rzadkość. Usłyszeliśmy też duńską piosenkę folkową "Två konungabarn" w nieco odmiennej i bardziej rozbudowanej wersji niż ta znana z kanału YouTube Myrkur. W tym folkowym secie mogliśmy również podziwiać grę na tzw. nyckelharpa, czyli instrumencie podobnym do liry bizantyjskiej. Na tym smyczkowym instrumencie zagrała oczywiście sama Amelie Bruun, która swoją drogą wrzuca do sieci mnóstwo utworów, które wykonuje na tym właśnie instrumencie.

Kiedy folkowa część występu dobiegła końca z głośników zaczęły wydobywać się złowrogie, ambientowe dźwięki. Wszyscy wiedzieli na co przyszła pora i - co widać było po publiczności - spora część widowni właśnie na to czekała. Rozpoczął się właściwy set Myrkur, czyli ten metalowy, w którym pędzi perkusja, rzępolą gitary, a bas muska niskimi tonami nie tylko uszy, ale też podbrzusza słuchaczy. Grupa rozpoczęła od "The Serpent", czyli mocnego uderzenia z zeszłorocznego albumu Myrkur "Mareridt". Powolny riff i kroczący rytm zabrzmiały potężnie, a psychodeliczny wokal drobnej Dunki oplatał umysł. Muszę przyznać, że przy okazji tej kompozycji miałem pewne skojarzenia z... Björk, ale taką w wydaniu metalowym. Kolejnym utworem był jeden z "przebojów", czyli "Ulvinde", który został przyjęty gromkimi brawami. W końcu też usłyszeliśmy rozpędzoną perkusję i black metalowe riffowanie, choć bardziej w stylu Alcest niż Mayhem. W bardzo przekrojowym secie znalazło się miejsce na utwory ze wszystkich wydawnictw Myrkur, czyli np. "Dybt i Skoven" z debiutanckiej EP "Myrkur" (później wydany również na albumie "M") czy pochodzący z pierwszego LP "Skøgen skulle dø" oraz "Onde børn". Na bis natomiast grupa zaprezentowała "Juniper" z tegorocznej EP o tym samym tytule oraz dodatkowy utwór, który Amelie Bruun wykonała solo, a którego tytułu nie znam.

Poza muzyką urzekła mnie skromna, ale bardzo klimatyczna scenografia, na którą składały się statywy w kształcie drzewek, a na których zainstalowane były lampki przypominające lampiony. Skąpana w większości występu w mroku scena rozbłyskała, a dodatkowa praca tradycyjnych estradowych świateł współgrała znakomicie z muzyką. Co do brzmienia również nie mam żadnych zastrzeżeń, ponieważ koncert zarówno gwiazdy jak i supportu zagrał wyśmienicie. A czy warto było się wybrać tego dnia do Bazyla? Oczywiście, że tak i kto nie był niech żałuje. Wspomniałem na początku o powodach, dla których Myrkur odniosła sukces i właśnie o nich chciałbym na koniec napisać. Powody te było widać na widowni: ludzie w koszulkach Mgły, Sólstafir, Alcest stali obok ludzi, którzy na metalowe koncerty pewnie w ogóle nie chodzą (albo na takich nie wyglądają). A jeszcze między nimi wypatrzeć można było słuchaczy wyglądających na miłośników gotyku, folk metalu itd. Wymieniać a wymieniać, po prostu w Bazylu tego wieczora było bardzo różnorodnie.

Szkoda tylko, że merch był tak strasznie drogi...

 

 

 

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.