Logo
Wydrukuj tę stronę

Relacja z: Into The Abyss Fest IV we Wrocławiu

 

 

 

Into The Abyss Fest to impreza, która dotychczas na mapie polskich festiwali jawiła się raczej jako atrakcja dla miłośników skrajnych i ekstremalnych brzmień metalowych. W dodatku wydarzenie to jakoś nie mogło znaleźć sobie "miejsca" w kalendarzu, bo pierwsze dwie edycje odbyły się późną jesienią (w 2015 roku był to 4 i 5 grudnia, natomiast w 2016 festiwal odbył się 9 i 10 grudnia), natomiast trzecia edycja - wczesną wiosną (10 marca 2018 r.). W tym roku do niestrudzonej załogi Core-Poration Koncerty dołączył ich większy "brat", czyli Knock Out Productions. Dzięki tegorocznemu połączeniu sił dwóch ekip organizatorskich oraz ciekawemu line-upowi Into The Abyss Fest ma wielką szansę zapisać się na stałe w festiwalowym rozkładzie nie tylko tej metalowej części koncertowej publiczności.

Festiwal nie tylko nie potrafił sobie znaleźć miejsca w kalendarzu, ale również miejsca na mapie Wrocławia. Pierwsza edycja bowiem odbyła się w dwóch klubach: Ciemna Strona Miasta (zagrali m.in. noise metalowcy z Today Is The Day czy doom/sludge'owy Grime) oraz Firlej (główny dzień festiwalu, line-up obejmował głównie death metalowe zespoły, takie jak Dead Congregation czy Schirenic Plays Pungent Stench, albo reprezentujące Polskę Embrional oraz In Twilight's Embrace). Na szczęście już od drugiej edycji festiwal zagościł na stałe na deskach Klubu Pralnia, będącego częścią tzw. Zaklętych Rewirów. W ramach drugiej edycji zobaczyć można było choćby legendarny Possessed, Belphegor, Absu, Sadistic Intent, Grave Miasma czy Malokarpatan. Line-up trzeciej edycji obejmował na przykład występy Vallenfyre, Profanatica, Hierophant czy Warfist. Jak widać składy były dość pokaźne, a nieraz oferowały występy zespołów, które w Polsce pojawiały się po raz pierwszy. Niestety impreza wciąż pozostawała trochę bardziej w kręgach metalowego undergroundu, ale zmieniło się to w tym roku. Festiwal ponownie odbył się na terenie Zaklętych Rewirów, lecz tym razem zaoferował nie jedną, nawet nie dwie - ale aż trzy sceny! W dodatku w line-upie znaleźli się przedstawiciele nie tylko metalowych brzmień, ale też przedstawiciele industrialu, awangardy, alternatywnego rocka, post rocka czy nawet synthwave. Jak widać: dla każdego coś dobrego!

-- DZIEŃ PIERWSZY --

Po tak długim wstępie nie pozostaje mi nic innego jak przejść do właściwej relacji z wydarzenia. Na sam festiwal niestety z uwagi na komplikacje komunikacyjne (dojazd autem, a potem 2x autobus plus tramwaj) dotarłem z opóźnieniem. Kiedy udało mi się możliwie szybko załatwić kwestię odprawy na bramce (tutaj wielki plus dla organizatorów za naprawdę sprawne wpuszczanie widzów!) udałem się od razu na główną salę, by zobaczyć tam w akcji In Twilight's Embrace. Niestety - załapałem się na sam koniec występu... i prawdę mówiąc nie jestem w stanie nawet powiedzieć jaki utwór był zagrany na finał. Kilka riffów i zejście ze sceny. Aj, szkoda! Mam nadzieję nie popełnić tego samego błędu przy następnej okazji. Uderzam się w pierś, a chłopakom z ITE mocno kibicuję i wierzę, że trzymają wciąż wysoki poziom, jaki osiągnęli przy okazji "Lawy" i koncertów ją promujących.

Mając w głowie wciąż lekki zamęt i będąc jakimś nieogarniętym w terenie postanowiłem zrobić małe rozeznanie. I tak zaopatrując się w browara zacząłem zwiedzanie Zaklętych Rewirów, "odnalazłem" wszystkie trzy sceny i udało mi się posłuchać z pół utworu ociężałych doom metalowców z Jupiterian (uciekłem dalej zwiedzać, no i przyznam, że brzmieniowo mnie nie zachwycili). Dotarłem też na najmniejszą ze scen, ale tam swój koncert kończył Popiół, a do samej sali nie bardzo dało się wejść - tyle było osób, albo wszyscy zebrali się przy wejściu... Z daleka też niewiele bylo widać, bo scena zadymiona, no a tego jak brzmiało to "z korytarza" nie wypada oceniać. Zdając sobie sprawę, że będąc w takiej bieganinie mogę zaraz nie zobaczyć nic udałem się znowu na główną salę, gdzie do koncertu przygotowywała się Entropia, a chwilę później już rozpoczynała swój występ. Grupa wciąż promuje uwielbiany przeze mnie album "Vacuum" i jak zwykle na ich koncertach zwyczajnie odleciałem. Niech mnie kule biją, ale chłopaki z Entropii dzięki tej mieszance kraut rocka, post- i black metalu, odkryli we mnie jakiś dziwny sektor mózgu, który zawsze za sprawą ich muzyki uruchamia we mnie stan euforii. Formacja jak zwykle zabrzmiała wzorowo, z pełną mocą i świadomością tego, co chcą i jak chcą grać. "Pewnizna" - chciałoby się rzec, i tak faktycznie było. Szkoda tylko, że muzycy zrezygnowali z wplatania w setlistę utworów ze starszych wydawnictw i skupiają się tylko na najnowszym, no ale w przypadku festiwalu wiadomo, że czas mieli dość mocno ograniczony. A utwory dość długie.

Po astralnych doświadczeniach zafundowanych przez Entropię udałem się do drugiej sali, gdzie swój koncert zaczęła już Mord'A'Stigmata. Przyznaję, że grupy jeszcze na żywo nie widziałem i strasznie tego żałuję, ale muszę też stwierdzić, że spotkania z nią na Into The Abyss nie mogę nazwać wymarzonym. Po pierwsze w sali było bardzo duszno, po drugie sala zdążyła się szybko zapełnić (po części pewnie też ludźmi, którzy nie byli słuchać Entropii), po trzecie zespół brzmiał jakoś tak bez mocy i jak na koncert to dość... cicho? No i po czwarte na scenie kompletnie nic nie było widać, tak zostało nadymione - ale to akurat może taka "wizja artystyczna". Wszystkie te powody jednak sprawiły, że wytrzymałem tam nieco ponad pół koncertu, a potem musiałem wyjść odetchnąć. Najpiękniej zabrzmiał jeden z moich ulubionych utworów grupy, czyli tytułowy "Hope" z poprzedniego albumu, choć mam wrażenie, że został on nieco skrócony. Pozostałą część setu, którą słyszałem, zapełniły utworu z tegorocznego wydawnictwa "Dreams of Quiet Places". No cóż, nie przekonała mnie w pełni Mord'A'Stigmata, ale bardzo zachęciła do zobaczenia na ich samodzielnym koncercie klubowym. Oby mi się to udało, a tymczasem po chwili oddechu zająłem strategiczne miejsce w głównej sali...

Bo na niej zainstalował się i wystąpić miał za moment Primordial - jeden z moich głównych powodów przybycia na festiwal. Grupy słucham od czasu wydania "To the Nameless Dead", którą po prostu uwielbiam, czyli od ponad 10 lat, a jakoś nie udało mi się jej jeszcze zobaczyć na żywo. Jarałem się więc bardzo i moje wysokie oczekiwania zostały jak najbadziej zaspokojone. Muzycy Primordial wyszli na scenę pewnym krokiem w rytm śpiewanego intro (niestety z taśmy), a po chwili dołączył do wokalista, czyli A.A.Nemtheanga. Rozpoczęli od nowszych kompozycji w postaci "Where Greater Man Have Fallen", w śpiewaniu którego żywo wspierała wokalistę publiczność, oraz "Nail Their Tongues" z ubiegłorocznego albumu. Potem pierwszy z rarytasów - "Gods To The Godless" z niemal 20-letniego "Spirit the Earth Aflame". Wspaniały pokaz tego jak black metal można pożenić z muzyką folkową oraz patetycznym, wyniosłym klimatem. Po petardzie jaką był kolejny na setliście "No Grave Deep Enough" nastąpił jeden z najważniejszych dla mnie momentów tego koncertu - czyli pierwszy z utworów z "To the Nameless Dead". I był to od razu jeden z moich ulubionych, czyli "As Rome Burns". Napędzany klimatycznymi bębnami i marszowym tempem utwór doszedł do fragmentu, w którym cała publiczność, która znała tekst - skandowała go. "Sing! Sing! Sing to the Slaves! Sing to the Slaves that Rome burns!". Epickość w najwyższym stężeniu, ale nie kiczowata, tylko autentyczna. Ciarki przeszły mi wówczas po całym ciele, a finał utworu tylko doprawił moje podniecenie. Doskonale wykonany numer. Następujące po nim "Bloodied Yet Unbowed" oraz kolejny staroć w postaci "Sons of the Morrigan" nie wywoływały we mnie już tak skrajnych emocji, ale wciąż trzymały wysoki, podniosły poziom. Ponowny wybuch ekstazy nastąpił na koniec kiedy zabrzmiały dwa moje ulubione utwory Primordial. Tak jest, oba - jeden po drugim. Czy fan może sobie coś lepszego wymarzyć? Chyba nie. Pierwszy "The Coffin Ships" pozwolił się nieco rozluźnić i rozmarzyć, a Nemtheanga mógł popisać się w pełni swoimi wokalnymi zdolnościami. Natomiast finałowy "Empire Falls" był tym na co czekałem cały koncert. Dobił mnie i utwierdził w przekonaniu, że właśnie doświadczyłem genialnego koncertu. Wykrzyczałem w sukurs calutki refren kilka razy, aż gardło zdarłem. A potem kilka minut nie mogłem się otrząsnąć. No cóż - spełniło się jedno z moich muzycznych marzeń! Dziękuję Into The Abyss Fest!

Intensywne muzyczne doznania na koncercie Primordial trochę mnie wymęczyły i słysząc zza ściany jaką death metalową sieczkę proponuje występujący po nich na drugiej sali Krypts postanowiłem sprawdzić co dzieje się na scenie numer trzy. A tam swoje awangardowe rytmy prezentowała Merkabah. Niestety najmniejsza z sal znowu wydawała się mocno zatłoczona i udało mi się dotrzec jedynie dwa-trzy metry w głąb sali. Pozwoliło mi to jednak posłuchać kilkanaście minut mieszanki jazzu, metalu, post- i prog-rocka jaką proponuje Merkabah. Świetny klimat, poprawne brzmienie i bardzo ładne wizualizacje sprawiły, że koncert mógł się podobać. Czas mnie jednak trochę pogonił, bo na głównej scenie za chwilę miał wystąpić Sólstafir - islandzki headliner dnia pierwszego oraz zespół, z którego występem (choć już ich widziałem) łączyłem spore nadzieje. Niestety... szybko nadzieja została rozwiana. Sólstafir na scenie zameldował się z lekkim opóźnieniem. Grupa zaczęła od "Náttmál" z mojego ulubionego ich albumu "Ótta", a zaraz potem zaprezentowali tytułowy utwór z tegoż krążka. Oba zabrzmiały nieprzekonywująco, zagrany jakby od niechcenia, z dziwnym brakiem zaangażowania i energii. Przynajmniej ja, który już widziałem w akcji tę kapelę i wiem jak potrafią rozruszać niejedną widownię, odniosłem takie wrażenie. W dodatku brzmiało to jakoś kiepsko, bez werwy, a wokal - co chyba mnie najbardziej zabolało, wypadł strasznie słabo. Nie potrafię powiedzieć co stało się tej kapeli i czy podeszli do tego występu lekceważąco, czy byli nie w formie (może chorzy?), czy po prostu wymęczeni po podróży. Nie znam powodów, ale te dwa utwory, które trwały ze 20 minut bardzo mnie zmęczyły i zwyczajnie mi się nie podobały. Kiedy muzycy zaczęli "Fjara" - mój ulubiony ich utwór - nie wytrzymałem. Nie byłem w stanie słuchać tego kawałka w takim wykonaniu... Resztę koncertu przesiedziałem w korytarzu prowadzącym do Zaklętych Rewirów i obserwowałem ludzi w koszulkach Sólstafir, którzy wychodzili z koncertu. Czyżby podzielali moje zdanie? Sporo, naprawdę sporo osób w trakcie tego koncertu opuszczało festiwal. Szkoda, bo Sólstafir to bardzo charakterystyczna i oryginalna kapela, ale zdarza jej się jak widać położyć występ. I tak skończył się festiwalu dzień pierwszy...

-- DZIEŃ DRUGI --

...no dobra, wcale się tak nie skończył. Było oczywiście jeszcze after party, a potem spożywanie różnych napojów niemal do rana, oczywiście w akompaniamencie mocnej, metalowej muzy - ale nie o tym mam tu pisać! Festiwalu dzień drugi rozpoczął się dla mnie od krótkiej wizyty na koncercie Loathfinder, ale była to wizyta raczej z ciekawości niż planowana. Jakoś nie przekonał mnie ich album "The Great Tired Ones", a co za tym idzie obojętnie podszedłem do tego występu. Nie porwali też na żywo, a ociężały, powolny doom z nieco black metalowym zacięciem prezentowany przez tę krakowską kapelę koncertowo wypadł przeciętnie, więc po niecałym kwadransie postanowiłem udać się coś zjeść. Strefa gastro na festiwalu była dość skromna, ale wystarczająca i większość żarcia stała na przyzwoitym, stree foodowym poziomie. Szkoda tylko, że nie udało mi się znaleźć nigdzie stoiska z kawą.

Kolejnym zaliczonym występem dnia drugiego był koncert włoskiej formacji Messa. Grupa prezentuje popularny ostatnio gatunek occult rocka, czyli mariażu doom metalu, alternatywnego rocka czy nawet bluesa, a wszystko to podane zostaje w stylu retro. W przypadku Messa muzyka ta ma też spore znamiona drone rocka, czyli muzyki bardzo przestrzennej, powolnej, czasami zahaczającej wręcz o ambient. Mieszanka ta na żywo wypadła całkiem poprawnie. Brzmiało to dość mocno, gitary pięknie rzęziły, a urokliwy wokal Sary B. nadawał całości dodatkowego kolorytu i atrakcyjności. Ma babka poważne zdolności wokalne i jej barwa oraz ekspresja pasują do takiej muzyki idealnie. Był to bardzo ciekawy koncert, z którego jednak urwałem się trochę przed końcem, żeby zająć dogodne miejsce na kolejnym z występów na głównej scenie, czyli The Abyss Stage.

A tam niemal gotowi do koncertu byli dwaj panowie: G.C. Green oraz Justin Broadrick, czyli duet stanowiący legendarną już formację Godflesh. Zespół ten uchodzi za prawdziwą legendę i prekursora industrialnego metalu. Ich specyficzny i mega charakterystyczny styl był i wciąż jest nie do podrobienia. Cała muzyka opiera się na automacie perkusyjnym i ciężkich riffach gitary oraz basu, a do tego dołączone są wokale będące mieszanką growlu, krzyków i melorecytacji. Godflesh zagrał wybitnie przekrojowy set, w którym znalazły się utworu z każdego okresu działalności, która swoją drogą (z jedną długą przerwą) trwa od 1982 roku. Usłyszeliśmy więc reprezentujące lata 90-te utwory "Sterile Prophet" (album "Songs Of Love And Hate" z 1996), "Predominance" (legendarny "Pure", 1992) czy "Anything Is Mine" z wydanego w 1994 roku "Selfless". Całość brzmiała bardzo mechanicznie, z odpowiednią energią, ale wciąż właściwie dla industrialnej estetyki. Nie gorzej wypadły w tym towarzystwie nowsze utwory, takie jak "Messiah" czy "Defeated", które wydane zostały tuż przed 8-letnią przerwą w działalności zespołu (2002-2010). Ale najlepszym fragmentem koncertu w moim odczuciu było trio kompozycji z ostatniego wydawnictwa grupy - wydanego w 2017 "Pure". A trylogię tę stanowiły utwory "Post Self", "Parasite" oraz "No Body", które w tej samej kolejności otwierają wspomniany album. Dopełnieniem tego pięknego industrialnego show był zagrany na koniec "Like Rats" pochodzący z debiutanckiego krążka "Streetcleaner". Czy można było lepiej zakończyć taki koncert, niż utworem, który stanowi podwaliny dla całego gatunku? Chyba nie. A co do całego koncertu nie mam najmniejszych zastrzeżeń - tak sobie go wyobrażałem, tak chciałem żeby brzmiał, tak właściwie miało być. O zaskoczeniu trochę trudno mówić, kiedy na scenie stoi dwóch kolesi z gitarami, a światła poza zmianą koloru z niebieskiego na czerwony i kilku mrugnięć generalnie odpoczywają... ale i tak koncer Godflesh uważam za jeden z najjaśniejszych punktów festiwalu. Szkoda tylko, że nie znalazło się w secie miejsca na jeszcze jeden, a może dwa utwory z debiutanckiego "Streetcleaner", który w tym roku obchodzi 30-ste urodziny.

Po koncercie Godflesh postanowiłem trochę czasu poświęcić na poszperanie w merchu, poszwędanie się po terenie festiwalu i przemiłe spotkania towarzyskie. Wymiana poglądów i dyskusja czasami tak wkręca, że człowiek ani się obejrzy, a już musi biec na koncert, na którym powinien od dawna być. Albo mi się wydaje, albo Mgła zaczęła swój występ chwilę wcześniej niż powinna (albo mi zegarek w telefonie zafiksował...). W każdym razie na główną salę wchodziłem już przy pierwszych dźwiękach "Exercises in Futility I". Kiedy udało mi się przecisnąć przez tłum ludzi - widać było kto tego dnia przyciągnął publiczność - zająłem dogodne miejsce i rozpoczęło się machanie głową. Nie mam długich włosów, ale gdybym miał to po każdym koncercie Mgły na jakim byłem byłyby poplątane, wykręcone i przepocone. Nie będę się wdawał tutaj w szczegóły, ale powiedzmy sobie szczerze: współcześnie Mgła to najlepszy polski zespół black metalowy i jeden z najlepszych na świecie w tym gatunku (a może i najlepszy?), a oczywiście też jeden z najlepszych zespołów metalowych w naszym pięknym kraju. Zakapturzony i zamaskowany kwartet wychodzi na scenę, odpala instrumenty i po prostu... napierdala. Innego słowa tu użyć nie można. Ta muza to kwintesencja black metalowej energii, szaleństwa, melodyki i wirtuozerii. A na żywo słychać to jeszcze bardziej. Darkside to prawdziwe perkusyjne zwierze, które nawet kiedy blastuje potrafi na talerzach odegrać coś na zasadzie solówki. A M. z gitarą w ręku i drapieżnym wokalem porywa niejedenego widza. Usłyszeliśmy oczywiście większość materiału z "Exercises in Futility" (zabrakło chyba tylko "trójki"), dwa utwory z "With Hearts Toward None" oraz pojedyncze reprezentacje "Mdłości" (dwójka), "Grozy" (trójka) i "Futher Down The Nest" (numer dwa). Całość brzmiała bez zarzutów, potężnie i bardzo selektywnie - a to rzadkość w przypadku tak intensywnej muzyki. Co tu dużo pisać, nie będę się produkował, wystarczy tylko napisać, że powinniśmy z takiej perełki jaką jest Mgła być dumni. I niech dalej z powodzeniem koncertują, wyprzedają koncerty, podbijają muzyczny świat. A każdemu kto jeszcze Mgły nie widział radzę ten stan rzeczy jak najszybciej zmienić.

Finałem dnia drugiego był występ Nightrun 87, czyli polskiej odpowiedzi na Perturbatora czy Carpenter Bruta. Nie wytrzymałem jednak na jego koncercie do samego końca, ale w zdecydowanej części mi się to udało. I faktycznie spore tutaj podobieństwo do wymienionych zagranicznych wykonawców, ale niestety w Nightrun pojawia się także i śpiew. Śpiew moim zdaniem nieudany i niepotrzebny, trochę na siłę, ale rozumiem zamiary twórcy - miało to brzmieć jeszcze bardziej synthwave'owo i cofać nas do czasów lat 80-tych. W Perturbatorze wokali raczej nie ma, za to są chwytliwe i wpadające w ucho melodie, których tutaj trochę zabrakło. Niemniej na finał festiwalu i po takich doświadczeniach jak koncerty Godflesh oraz Mgły taka synthwave'owa dyskoteka była w porządku. I tak skończyła się czwarta, dotychczas najbardziej rozbudowana edycja Into The Abyss Fest. Edycja bardzo udana i różnorodna. Jedyne zastrzeżenia jakie mogę mieć to brak przerw między poszczególnymi koncertami, które by się przydały - można było każdy dzień zacząć godzinę wcześniej i byłoby po 10 minut zapasu między poszczególnymi występami. Brakowało też trochę stoiska z ciepłymi napojami, a jeśli było to chyba dość skrzętnie ukryte, bo nie udało mi się odnaleźć. Niemniej organizacyjnie całość stała na wysokim poziomie. Oby teraz Into The Abyss trzymał tak wysoki poziom co roku, a ja z pewnością chętnie będę się do Wrocławia wybierał i pozwalał, by pochłonęła mnie Otchłań.

 

 

 

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.