Chciałoby się powiedzieć "dawno, dawno temu, pewnego mroźnego, styczniowego wieczoru". Po pierwsze nie tak dawno temu, bo było to wczoraj (piszę te słowa 18.01.15), po drugie wieczór faktycznie był styczniowy, ale niezbyt mroźny. Powód by zawitać do Progresji był co najmniej zacny. Otóż Collage świętowało 20-lecie ukazania się płyty "Moonshine", uznawanej całkiem słusznie za opus magnum zespołu. Nie mogę powiedzieć, żeby płakał po rozpadzie grupy, bo gdy zawiesiła działalność miałem 6 lat, ale oczywiście powrót Collage na scenę bardzo cieszy, choćby po to by móc usłyszeć ich na żywo. Nie będę ukrywał, że miałem taką okazję pierwszy raz w życiu, więc dużo rzeczy robiło na mnie wrażenie. Mam też niestety kilka przykrych uwag. Ale może od początku.
Szczerze mówiąc, niezrozumiały był dla mnie układ utworów prezentowanych tego wieczoru. Skoro zespół świętował okrągłą rocznicę ukazania się ich najważniejszej płyty, dlaczego nie została ona wyeksponowana poprzez zagranie w całości po kolei? Piosenki z "Moonshine" były zwyczajnie pomieszane z kawałkami z innych albumów grupy, tak jak ma to miejsce podczas standardowych występów. Moim zdaniem spowodowało to delikatne rozmycie się przyczyny całego przedsięwzięcia. A szkoda, bo grupa bardzo pieczołowicie to przygotowała. Koncert był rejestrowany na potrzeby wydawnictwa dvd dokumentującego całe wydarzenie. W klubie można było nawet nagrać swoje pozdrowienia dla zespołu na specjalnie przygotowanym do tego celu stanowisku. Ponadto, występ został zapowiedziany przez Piotra Stelmacha, który w bardzo ciepłych słowach wypowiadał się o grupie i uhonorowanej tego dnia płycie. Niestety układ utworów trochę rozbił całą atmosferę.
To co zawsze się obroni to dobra muzyka. I tak było również i tym razem. Wbrew temu, czego można było się spodziewać, zaprezentowany materiał był bardzo przekrojowy, nie zabrakło repertuaru z "Baśni" (panowie zagrali tak naprawdę połowę tego albumu) i "Safe" ("One of their kind", tytułowa, "Eight kisses"). Oczywiście daniem głównym były rozbite pomiędzy innymi utwory z "Moonshine". Uważam, że do samych wykonań nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Zresztą kto mógły wykonać to lepiej? Collage składa się z wytrawnych muzków z długim stażem (z oczywistym wyjątkiem o czym za chwilę), którzy wiedzą co robią i po co. Na szczęście zapał w nich nie zgasł, zdarzały się więc dość częste wybuchy radości, zwłaszcza u Mirka Gila i Piotra Witkowskiego, którzy i pospacerowali i poskakali, próbowali też łapać kontakt z publicznością. Zresztą wypowiadali się chyba wszyscy muzycy poza Krzysztofem Palczewskim. Uaktywniał się również Wojtek Szadkowski, który w przerwach między utworami wychodził zza zestawu perkusyjnego i robił trochę zamieszania, coś mówił, robił miny, dzwonił przez telefon czy darł kartkę z setlistą. Nie wiem na ile spowodował to fakt rejestracji koncertu, ale występ Collage trochę przypominał dobrze wyreżyserowany spektakl, gdzie wszystko jest dokładnie zaplanowane i ustawione. Podobne wrażenie odniosłem przyglądając się Karolowi Wróblewskiemu. Osobiście uważam go za bardzo dobrego, utalentowanego wokalistę obdarzonego mocnym głosem i dużą skalą, ale nie do końca odpowiada mi jego ekspresja sceniczna. Te wszystkie ruchy i gesty moim zdaniem sprawiają wrażenie wystudiowanych, mało spontanicznych. Aczkolwiek podobał mi się jego żart, że "The Blues" zagrano na bis wyłącznie ze względu na kręcenie wydawnictwa dvd. Uważam też, że bardzo dobrze wpasował się w repertuar Collage.
Tak jak już wcześniej wspomniałem, przede wszystkim był to wieczór pełen wspaniałej muzyki w bardzo dobrym wykonaniu. Patrząc na Wojtka Szadkowskiego zastanawiałem się jak taki chudy facet może tak mocno uderzać w bębny, ale owszem może i robi to dobrze. Byłem również pod ogromnym wrażeniem solówek Mirka Gila, który przekazuje przy tym mnóstwo emocji, pomijając już kwestie techniczne naprawdę skomplikowanych partii. Czapki z głów.
Cieszy mnie także to, że imprezę zorganizowano na głównej scenie Progresji, gdzie nagłośnienie spełnia wszelkie klubowe standardy, a i miejsca było dużo. Wprawdzie publiczność, nie powiem, dopisała, ale jednak dzikich tłumów nie było, co ułatwiało i poruszanie się i oddychanie.
Czas spędzony z Collage tego wieczoru upłynął niesamowicie szybko, prawie trzygodzinny koncert zleciał niewiadomo kiedy. Myślę, że każdy fan zespołu powinien być ukontentowany, ponieważ mimo kilku kwestii, które ja uznałem za wady, był to naprawdę udany i w pełni wartościowy występ.
Ps. Serdecznie pozdrawiam Jestera, Monikę, Trybika i wielu innych świetnych ludzi, których wreszcie mogłem zobaczyć na żywo.
Setlista:
In Your Eyes, Heroes Cry, Ja i Ty, Kołysanka, One Of Their Kind, Safe, Lovely Day, Baśnie, The Blues, Eight Kisses, Jeszcze jeden dzień, Moonshine, War is Over, Wings In The Night, Living In The Moonlight, God (John Lennon cover), The Blues (bis)
Przybył, zobaczył, usłyszał, wrócił i spisał,
Gabriel "Gonzo" Koleński
Zapraszamy do Galerii:
foto. Rafał Klęk
Foto. Monika Piotrowska