01. Windhund - 8:37
02. Space Drift - 10:11
03. Space Farm Blues - 8:00
04. Hummingbird - 8:13
05. Showdown - 6:36
06. Grinder - 6:00
Czas całkowity - 47:37
- Mathias Gaul - gitara
- Stefan Bahlk - gitara basowa
- Heiko Vollweiler - perkusja
01. Windhund - 8:37
02. Space Drift - 10:11
03. Space Farm Blues - 8:00
04. Hummingbird - 8:13
05. Showdown - 6:36
06. Grinder - 6:00
Czas całkowity - 47:37
- Mathias Gaul - gitara
- Stefan Bahlk - gitara basowa
- Heiko Vollweiler - perkusja
W naszej redakcji lubimy wydłubywać takie różne, dziwne zespoły znikąd, które są bardzo obiecujące, ale kompletnie nieznane. Nazca Space Fox to trio z Niemiec, które dyskwalifikuje już sama nazwa zespołu, ponieważ właściwie nie da się jej zapamiętać. Panowie w zeszłym roku wydali swój drugi album, zatytułowany „Pi”, który swego czasu trochę mi umknął. Obecnie, w dobie epidemii, kwarantanny i innych kataklizmów, jest wystarczająco dużo czasu, by nadrabiać wszelkie zaległości. Nazca Space Fox gra instrumentalną mieszankę space i stoner rocka. Jeśli komuś wydaje się, że takie dźwięki nie pasują do profilu naszego portalu, to od razu odpowiadam, że wielu miłośników rocka progresywnego to krypto-fani pustynno-kosmicznych brzmień, które radośnie uprawia niemieckie trio.
Pierwsze dwa utwory na „Pi” są chyba najbardziej reprezentatywne, ponieważ zawierają wszystkie elementy stylu Nazca Space Fox. „Windhund” początkowo prowadzi gitara oparta na miarowym tempie. Szybko pojawia się chwytliwy motyw wiodący, który powróci na koniec. Później utwór odjeżdża w bardziej kosmicznym, hiper-przesterowanym kierunku, jest dosłownie odlotowo. Jednak, nie brakuje też mocnych, szarpanych riffów. Potężnie brzmiący „Space Drift” dryfuje zdecydowanie w stronę pustynnych klimatów. W połowie pojawia się taki riff, że aż piach zaczyna chrzęścić między zębami. Po kilku kolejnych przejściach gitara opowiada piękną historię, zapewne o jakiejś podróży kosmicznej, w formie kaskady przeróżnych melodii i solówek, krótszych i dłuższych. Swoim stylem „Space Farm Blues” idealnie pasuje do tytułu utworu. Jest trochę bluesowo, ale wszystko zanurzone zostało w riffowo-kosmicznym sosie, choć gitara prowadząca brzmi klasycznie, w stylu starego heavy rocka spod znaku, powiedzmy Cream czy Iron Butterfly. Niektóre partie gitary przywodzą na myśl też Hendrixa. Riff, który napędza „Hummingbird” dostarcza tyle energii, że z powodzeniem wystarczyłoby, żeby zelektryfikować małe miasto. Panowie oczywiście na tym nie poprzestają, serwując potem kolejne wspaniałe fragmenty, które niesamowicie wkręcają i zachęcają do machania głową (opcjonalnie włosami, jeśli ktoś ma ich odpowiednio dużo). Spokojniejszy początek „Showdown” przechodzi w powyciągane do granic riffy i nastrojowe, niemal melancholijne melodie. W tym utworze czuć tęsknotę. Może muzycy odlecieli za daleko i zaczyna im brakować ziemskiego padołu. Zamykający album, „Grinder” to właściwie esencja i podsumowanie wszystkiego, co znajduje się na płycie. Mamy tu i wspaniałe, wyrywające z butów riffy, kosmiczne, rozleniwione klimaty, a przede wszystkim ogromne pokłady wciągającego transu i wwiercające się w głowę melodie.
Wydawałoby się, że w tym gatunku zostało powiedziane już absolutnie wszystko, ponieważ kapel grających stoner/doom/desert/heavy/space/hard (niepotrzebne skreślić) rocka jest na potęgę, nie tylko w Stanach, skąd ten nurt się wywodzi, ale również w Europie, w tym w Niemczech, skąd pochodzą nasi bohaterowie. Trudno powiedzieć na czym polega sukces brzmienia Nazca Space Fox, ponieważ panowie właściwie nie wymyślili niczego nowego. Za to, bardzo umiejętnie korzystają z już istniejących środków wyrazu i zgrabnie łączą je ze sobą. „Pi” po prostu doskonale się słucha, bo album jest zaskakująco zróżnicowany pod względem muzycznym i brzmi bardzo dynamicznie. Muzycy mają talent i znakomitą rękę do riffów, ale w aranżacjach bardzo dużo się dzieje i ciągle coś się zmienia. Dlatego też, ciężko się tą płytą znudzić, nawet po kilku przesłuchaniach. Oczywiście, jeśli ktoś nie przepada za takimi dźwiękami, nie ma czego tu szukać, ale koneserzy gatunku powinni być zachwyceni.
Gabriel Koleński