2. 40 Second Thing In 39 Seconds (1:07)
3. Ariel’s Flight (15:15)
(a) Gorgons Of The Glade
(b) The Oneirocritic Man
(c) Gift Of The Frog Prince
4. Crimson Dagger (7:05)
Czas całkowity: 37:31
- Christopher Spong ( drums)
- Craig Massey ( vocals, organ, moog )
- Glenn Howard ( vocals, guitars )
- Chatty Cooper ( percussion )
1 komentarz
-
Ameryka to dziwny kraj. I dziwni ludzie. Kraj olbrzymich sprzeczności, ludzie kochający wolność i jednocześnie chyba najbardziej ją ograniczających, wspaniały, wielokulturowy naród, wściekle walczący z wszelkimi objawami inności u innych... Taki kraj musiał stworzyć Wielką Muzykę. I stworzył. Cały świat dziś słucha jazzu, bluesa, rapu i country - a to właśnie tam się zaczęło... Nie byłbym sobą, gdybym kilkanaście lat temu nie sprawdził co też tam się ciekawego w progresie wydarzył... bo jakoś w Europie na ten temat cichutko. Szukałem czystego proga, bo o początkach hard-blues-rocka wiedziałem, że rzucił Europę na kolana. I tak trafiłem na kilkanaście grup, które mną wstrząsnęły i pokazały jak niedouczeni jesteśmy (np. Yezda Urfa, Pentwater, Mirthrandir). Analizując ten rynek, doszedłem do wniosku, że to była w USA muzyka niszowa, niepopularna i ceniona jedynie w bardzo wąskim gronie odbiorców. Siłą rzeczy jeśli ktoś decydował się takie dźwięki tworzyć - to z potrzeby serducha, a nie dla kasy bo jej z tego nie było.
Aleksander Król czwartek, 30, sierpień 2012 12:07 Link do komentarza
Jedna z najwspanialszych płyt w historii rocka progresywnego, czyli amerykańska Yezda Urfa ukazała się w nakładzie... 300 sztuk!!! A byle składanka country to półtora miliona. Tak więc trafiając na nieznaną kapelę progresywną z Ameryki - biorę ją w ciemno, bo ryzyko wdepnięcia w kupę jest tu absolutnie minimalne.
Tak była z grupą z zachodniej Virginii o nazwie Polyphony. Jedyna ich płyta Without Introduction ukazała się w lutym 1972 roku, co sugeruje że nagrana była w 1971. To był rewelacyjny czas dla tej muzyki, więc gdy wpadła w moje łapy - nie oddałem za żadne skarby... I to była ze wszech miar jedynie słuszna decyzja. 37 i pół minuty Muzyki, jedynie 4 utwory. Wielka sprawa. Znów się muszę powtórzyć - to jedna z najlepszych i kompletnie nie znanych płyt rocka progresywnego w historii muzyki rockowej! Gdyby ta płyta ukazała się wówczas w Europie, kanon progresu wyglądałby zupełnie inaczej... Wyobraźcie sobie najwspanialsze momenty Tarkusa (ELP), do których dołożono wspaniałą gitarę i naprawdę doskonały wokal... Wyobraźcie sobie cudownie połamane rytmy grane przez arcyzawodowego pałkarza (Christopher Spong, o którym nikt wcześniej ani później nie słyszał), które są uzupełnieniem emersonowsko brzmiącego Hammonda przeplatanego z Moogiem (Craig Massey) i przeplatane cudowną, progresywną gitarą (Glenn Howard). A może lepiej, zamiast uruchamiać wyobraźnię, po prostu tej płyty poszukać? Gwarantuję, że stanie się ozdobą każdej kolekcji. Oczywiście moim, jak zwykle cholernie subiektywnym, zdaniem.