2. I Woke Up (4:02)
3. Monterey (4:30)
4. Moulin Rouge (1:57)
5. Song to the Siren (3:20)
6. Jungle Fire (4:42)
7. Star Sailor (4:36)
8. Healing Festival (3:16)
9. Down by the Borderline (5:22)
Czas całkowity: 35:54
- John Balkin (bass)
- Lee Underwood (guitar, piano, pipe organ)
- Buzz Gardner (trumpet, flugelhorn)
- Maury Baker (tympani, traps)
- Bunk Gardner (alto flute, tenor sax)
1 komentarz
-
Ciemna noc, pustynia, para kochanków oddająca się na pustyni miłosnym uciechom w świetle samochodowych reflektorów, a w tle przejmujący Song to the Siren zaśpiewany mistrzowsko przez Elisabeth Fraser. W pewnym momencie pieśń się urywa, a piękna blondynka wypowiada do partnera złowieszcze słowa: nigdy nie będziesz mnie miał. To właśnie ta genialna, niezapomniana scena z Zagubionej Autostrady Davida Lyncha zapoczątkowała u mnie zainteresowanie twórczością Tima Buckley'a. Dzięki filmowi dotarłem do coveru This Mortal Coil, aby późnej zainteresować się oryginałem. I jak byłem oczarowany twórczością tego Pana na początku, tak jestem do dziś. Niestety jakby na przekór wartości tej muzyki, twórczość Buckley'a nie jest dziś znana szerszej publiczności, zatem pozwolę sobie krótko przybliżyć jego osobę.
Mikołaj Gołembiowski niedziela, 28, sierpień 2011 16:09 Link do komentarza
Tim Buckley to postać wybitna. Po pierwsze facet został obdarzony niesamowitym głosem, zarówno jeśli chodzi o skalę, jak i barwę. Po drugie, w twórczości Buckley'a słychać wyraźny związek z twórczością amerykańskich folk-rockowych bardów, takich jak choćby Bob Dylan. Buckley ma na swoim koncie wiele smutnych melodyjnych ballad o ogromnym radiowym potencjale. Jego przeboje mają tę niezwykłą właściwość, że brzmią równie dobrze dziś, jak brzmiały kiedyś. Mimo iż łatwo wpadają w ucho, trudno nazwać je banalnymi. To jest to najbardziej znane oblicze Buckley'a. Z drugim mamy do czynienia właśnie na tej właśnie płycie, którą przyszło mi recenzować. Jest to oblicze nieokrzesanego eksperymentatora fascynującego się czarną muzyką, głównie tą rodem znad Missisipi, ale też i z głębi Czarnego Lądu. Człowieka tworzącego niesamowite psychodeliczne klimaty.
To drugie oblicze poznajemy właśnie na płycie Starsailor. Niezwykłość tej płyty polega na tym, że nie mamy tu do czynienia z typowym pitoleniem naćpanego hipisa, lecz z muzycznie dojrzałym graniem, gdzie właściwie każdy kawałek jest jak wystrzelony pocisk - dźwięk przeszywa powietrze i nie pozostawia nikogo obojętnym. A w dodatku, przynajmniej w moim przekonaniu, trafia w sedno. W skrócie można powiedzieć, że otrzymujemy mnóstwo blues-rockowych motywów podlanych gęstym ekstraktem z LSD. Właściwie każdy utwór, poza lekką wstawką Moulin Rouge, jest odrębną niezwykle przejmującą muzyczną podróżą w głąb narkotycznego świata. Choć to, co otrzymaliśmy to nie jest generalnie jakaś bardzo ciężka awangarda, eksperymentów jest tu wystarczająco wiele, aby zrazić niejednego miłośnika uładzonych dźwięków, jak również zainteresować wielbiciela krzyków, kakofonii i transu. Ze względu na rok wydania, można byłoby zarzucić Buckley'owi, że się nieco spóźnił, i nagrał album złożony wyłącznie z rzeczy, które już w owym momencie były passe. Mam jednak nadzieję, że każdy, kto uważa, że rock psychodeliczny w 1970 roku nie miał już nic ciekawego do powiedzenia, zmieni zdanie wysłuchawszy tej znakomitej pozycji.
Ponieważ mamy do czynienia ze wspaniałym i niezwykle równym dziełem, trudno mi wyróżnić pojedyncze utwory. Wspomnę jedynie, że mimo jej ogólnie eksperymentalnego i pokręconego charakteru nie zabrakło tu również największego przeboju Buckley'a, o którym wspomniałem na początku niniejszej recenzji. Piosenka Song to the Siren jest jakby pomostem między obiema stronami artysty. Niby prosty folk-rockowy przebój, w niezwykłym wykonaniu stapia się całkowicie z resztą materiału. Ponadto warto zwrócić uwagę na najbardziej odjechany i eksperymentalny utwór tytułowy, gdzie możemy podziwiać wokalne zdolności Buckley'a w pełnej krasie.
Podsumowując: wybitny album zasługujący na 5 gwiazdek, godny propagowania wszem i wobec.