A+ A A-

Our Best Trips: 1998-2008

Oceń ten artykuł
(2 głosów)
(2009, album kompilacyjny)
1. By Design      
2. Second Degree Soul Sparks     
3. Alien Injection     
4. Ingredients, Pink Lady Lemonade, Liftoff     
5. Earth Born     
6. The Ticking Of Science     
7. Burning Bush     
8. Salome     
9. Every Gun Plays Its Own Tune
10. Drive-By Poetry (Double-Shot Mix)     
11. Snakebite Serum     
12. Strafed By A Ufo     
13. Alpha Happiness     
14. Opium For The People

1 komentarz

  • Rafał Ziemba

    Przyznam się bez bicia. Spirits Burning nie był mi do tej pory w ogóle znany. Uznałem, że składanka ich największych odlotów, będzie dobra jak na początek znajomości.

    Space Rock nie jest mi obcy. Wręcz przeciwnie. Hawkwind, który jest niewątpliwie ojcem tego gatunku, to jedna z moich najulubieńszych, pośród ulubionych kapel. Jak więc mogłem przejść obok tego krążka Spirits Burning, skoro na płycie pojawiają się tak znakomici goście jak Richard Chadwick, Robert Calvert (niestety, tylko w formie sampli...), Simon House, Michael Moorcock, Daevid Allen i wielu, naprawdę wielu innych znakomitych artystów.

    Każdy numer na tej płycie jest nagrany w innym składzie. Jedynie Don Falcone jest stałym członkiem tego projektu. Można by powiedzieć, że Spirits Burning jest mafią Dona Falcone:)

    W zasadzie jedynym mankamentem tego albumu jest dość kiczowata okładka. Po co ten samolocik/statek kosmiczny/wahadłowiec jest na niej umieszczony, to chyba tylko sam Don Falcone raczy wiedzieć.

    Największe odloty rozpoczyna numer By Design. Instrumentalny numer wprowadza nas w nie bardzo dobrze. Ciekawy riff gitarowy, szumy i świsty klawiszy tak charakterystyczne dla tej muzyki i brzmienie, które nie jest na całe szczęście zbyt nowoczesne. Momentami miga tu Voivod z okresu Angel Rat. No i oczywiście Hawkwind. W tym wypadku ten z okresu Quark, Strangeness and Charm. Atutem jest tutaj także transowa atmosfera, bardzo ważna przy tej muzyce.
    Następnie mamy Second Degree Soul Sparks. Mój mały fetysz, czyli narracja na początku - plus kolejny dla Spirits Burning. Znów mamy instrumentalną kompozycję, ale tym razem, sprawia ona faktycznie wrażenie odlotu. Nie ma żadnego motywu przewodniego, choć na gitarze gra Daevid Allen a teksty samplowane to nikt inny jak Robert Calvert i Michael Moorcock. Żeby nie było wątpliwości - taka transowa muzyka, oparta tylko na improwizacji, jednostajnym basowym pulsie, który trzyma wszystko w kupie, też ma swoje miejsce w space rocku. I jest bardzo mu potrzebna.
    Alien Injection to już utwór z prawdziwego zdarzenia. Z wokalem i normalną strukturą. Bardzo wpadający w ucho zresztą. Brzmi trochę jak wyjęty z The Wall. Don Falcone, który do tej pory grał na gitarze basowej główni, w tym numerze obsługuje melotron, przesterowany bas, oraz podśpiewuje sobie w tle. Bo główny wokal należy tu do Keva Ellisa, szerzej nieznanego muzyka z zespołów Bubbledubble oraz Trev and Kev. Jego śpiew ma sporo wspólnego z melorecytacją, ale świetnie się wpasowuje w muzykę Spirits Burning. A i jeszcze taka ciekawostka. Falcone napisał tylko tekst do tego utworu. Sama kompozycja została stworzona przez Darka Santtu z Dark Sun (tu gitara basowa) oraz Yura Zappę z tegoż samego zespołu (tutaj gitara rytmiczna).
    Następnie znów mamy lot instrumentalny. Bardzo Floydowski, taki z okresu Ummagumma. Są to połączone trzy utwory a całość zwie się Ingredients, Pink Lady Lemonade, Litoff. Srodkowy fragment, czyli numer Pink Lady Lemonade został skomponowany przez zespół Acid Mothers Temple, który oczywiście się tu udziela.
    Szef mafii, czyli Don, zajmuje się tu tylko miksem, samplami oraz syntezatorami słyszalnymi w pierwszej części numeru. Całości słucha się bardzo przyjemnie, muzyka ta jednak przykuje uwagę dopiero słuchana w słuchawkach lub w kompletnej ciszy. Jeśli słuchacz będzie dodatkowo się jeszcze czymś zajmował poza słuchaniem, to zdobędzie ona jedynie walor 'nie narzucającej się'.
    Z utworem Earth Born to jest dopiero ciekawa historia. Oryginalnie była napisana przez jednych ludzi, potem napisana na nowo przez trochę inny skład. W tym numerze mamy prawdziwą space rockową śmietankę, Richard Chadwick na perkusji, Simon House na skrzypcach i Alan Davey na basie. I faktycznie, nie mogło z tego wyjść żadnej kichy. Utwór który pretenduje do miana space rockowej ballady wyszedł im cudownie. Choć oczywiście trzeba lubić space rocka, żebym zachwycać się nim tak jak ja to robię, to jednak każdy powinien docenić linię melodyczną, która bardzo wpada w ucho. Przedni numer.
    The Ticking Of Sience jest bardzo nowoczesnym numerem. Nie wyprzedza w żaden sposób swojej epoki, co to, to nie, ale jednak takie ambientowo-industrialne granie zawsze pozostanie dla mnie nowoczesnością, jeśli o rock chodzi. Choć oczywiście takie rzeczy już dawno temu nagrywał Hawkwind, choćby na ostatnim albumie Take Me To Your Leader, a i mój ukochany Tiamat nie pozostawał głuchy na takie granie na swoim przecudownym albumie A Deeper Kind Of Slumber. Zresztą, na kilometr słychać tu też Jarre i Oldfielda. Więc nihil novi ale novoczesni:) Ortodoksów mogą bardzo drażnić elektroniczne beaty, które pojawiają się w szóstej minucie, ale mnie nie przeszkadzają, wydają się być logiczną konsekwencją wcześniej użytej elektroniki. Ciekawostka - w tym numerze na gitarze gra Steve Wilson. Myślę, że wiele osób zdecydowało by się kupić ten album tylko z tego powodu.
    Instrumentalnie i w dalszym ciągu ciekawie jest na kolejnym kawałku, czyli Burning Bush. Tym razem mamy dużo więcej naturalnych instrumentów, w tym nawet saksofon i trąbkę. Nie ma za to gitary, tylko basik mamy. Bardzo transowy to numer, jak wyjęty z najlepszych koncertów Hawkwind. Jak wyjęty ze Space Ritual. No po prostu porywa mnie ta transowa, space rockowa muzyka Spirits Burning. Bas gra cały czas opętańczo tą samą linię... to prawdziwy odlot.
    Następnie Salome. Na wokalu Bridget Wishart znana między innymi z Hawkwind. Po raz kolejny, kiedy pojawia się wokaliza na tym albumie to jest od razu wpadająca w ucho. Rytm perkusyjny w tle pozostaje nowoczesny. Nie jest to najbardziej skomplikowana muzyka na świecie, ale space rock nie aspirował nigdy do takiego miana.
    Every Gun Plays Its Own Tune, w którym na wokalu produkuje się Michael Moorcock to dopiero dla mnie wielka niespodzianka, gdyż bardzo mi przypomina numery Toma Waitsa. Znów bardzo wpada w ucho, choć nie jest to typowy rockowy numer, i w zasadzie z rockiem jako takim ma bardzo mało wspólnego a kojarzy się bardziej z klezmerem. Trwa on dość krótko, i przechodzimy już do następnego kawałka.
    Jest nim Drive-By Poetry (Double-Shot Mix) i brzmi on trochę jak solowe dokonania Roberta Calverta. Zresztą, pojawia się tu sampel z samego Calverta. Mamy tu też Daevida Allena z Hawkwindowej rodziny. Ponieważ klasyczny space rock w podstawie jest muzyką dość prostą, to nie ma problemu z wymyślaniem łatwo wpadających w ucho refrenów. Tak też jest i w tym przypadku. Niby słyszałem już coś takiego setki razy na płytach Calverta czy Hawkwind, ale kogo to w zasadzie obchodzi. To ma takie być i kropka.
    Ostatni przystanek w tym odlocie (choć nie do końca ostatni...wyjaśnię zaraz), czy jak kto woli kolejny nowy odlot, to Snakebite Serum. Napisana jedynie przez Falcone kompozycja, podobnie jak otwierający numer, to instrumentalny space rock, tu w dodatku z moim ukochanym fletem. Mała rzecz a cieszy:)

    Teraz słowo wyjaśnienia. Składanka się skończyła. Najlepsze odloty już za nami. Poleciały, nie ma ich, a my zostaliśmy na ziemi. Trudno się mówi. Pewnie dla takich zawiedzionych osób jest sekcja bonusowa, w której są jeszcze trzy utwory. Nawet nie mam siły pisać kto skomponował jaki utwór, kto zaczął który komponować a kto skończył. Nie jest to tak istotne, a przeczytacie to sobie sami we wkładce. Tyle tylko napiszę, że pierwszego z tych utworów nie skomponował Daevid Allen a na nim gra, za to, na ostatnim nie gra, ale go skomponował. Uff... No lecimy na krótko raz jeszcze...

    Zaczynamy od Strafed By A UFO. Don Falcone na wokalu, wyżej wspomniany pan z zespołów takich jak Gong czy Soft Machine na gitarze. Jest to kolejny solidny space rockowy numer, choć mam lekkie wrażenie, że te wszystkie klawiszowe szumy i piski zostały dodane trochę jakby na siłę. Ale to przecież tylko bonus, nie musi dorównywać albumowi.
    Alpha Happiness jest juz z kolei świetnym numerem. Bardzo ładne partie gitary i piękna atmosfera. Kojarzy mi się to trochę z ostatnimi dokonaniami Anathemy. Z takimi numerami jak Are You There?. I z jednego powodu z Metusem, ale to na zasadzie żartu bardziej:) Rzecz polega na tym, ze w tym nagraniu, jak i na ostatnim albumie Metusa pojawia się instrument zwany 'kijem deszczowym'. Bardzo lubię jego brzmienie.
    A pod ostatnim numerem 14 mamy utwór bardzo Gongowy w klimacie i zwie się on Opium For The People. To, ze Gongowy nie powinno nikogo dziwić w świetle tego co pisałem powyżej o bonusach... tym bardziej, ze to cover zespołu Gong:)

    I tak się to kończy w rzeczywistości. Z reguły nie stawiam ocen składankom, bo często nie wiadomo jak to ocenić i za co. Bo wiadomo, że na takich składankach każdy by coś zmienił, coś dodał, a coś odjął. Ja nie znam dorobku Spirits Burning i zanim to nadrobię, a nadrobię z pewnością to postawiłbym 4,5 lub 5. Żaden fan space rocka nie powinien przejść obojętnie obok tej składanki. A czy inni się nią zainteresują? Tego nie wiem. Ocena którą proponuję nie jest dla innych:) Inni jeśli trafią przez przypadek na ten album, niech sami go sobie ocenią:)

    Oceny brak:)

    Rafał Ziemba czwartek, 16, lipiec 2009 14:32 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.