2. Toltec Spring (3:03)
3. Tidal Convergence (7:14)
4. Sunscape (4:02)
5. Mysticum Arabicola (9:14)
6. Cracker Blocks (5:40)
7. The Throbbe (6:21)
8. Erpland (5:32)
9. Valley of a Thousand Thoughts (6:32)
10. Snakepit (3:17)
11. Iscence (4:37)
12. A Gift of Wings (9:46)
Czas całkowity: 73:38
- Paul Hankin ( percussion )
- Merv Pepler ( drums )
- John Egan ( flute, voice )
- Roly Wynne ( bass )
- Joie Hinton ( synthesizer, sampling )
- Marcus Ethnic ( percussion )
- Generator John ( tea & tambourine )
- Steve Everett ( sampling )
- Tom Brooks ( Reggae Bubbles )
1 komentarz
-
Zdarzało mnie się spotykać z opiniami, że space rock to odległa przeszłość. Pierwsze płyty Pink Floyd, Hawkwind, rzadko kojarzone próby krautrocka jak Ash Ra Tempel, pierwsze płyty Tangerine Dream, Sand... Wydawałoby się, że nic już się tutaj ciekawego nie urodzi, a wszystko już powiedziane zostało.
Edwin Sieredziński sobota, 13, wrzesień 2014 01:03 Link do komentarza
Ozric Tentacles narodził się w czasach rozwoju tzw. rocka neoprogresywnego. Przyznać trzeba otwarcie, że stoi o kilka klas wyżej niż ten neo prog - najczęściej odgrzany kotlet po Genesis, Camel czy Yes; a już udawanie przez Fisha maniery śpiewu Jona Andersona przypomina obdzieranie Marsjasza ze skóry przez Apolla... Znacznie lepsze rzeczy zrodziły się w tamtych latach. No i właśnie do nich należy Ozrics. Znacznie ciekawszy i subtelniejszy niż wyżej wzmiankowany neo prog.
W porównaniu z zespołami space rocka starej daty delikatniejsza gitara elektryczna, choć też przesterowywana na różne sposoby (ten "płacz dziecka" w "Eternal Wheel") jeszcze więcej klawiatur, muzyka stricte instrumentalna, sekcja rytmiczna jest bardziej delikatna. Zbliża to album Erpland i ogólnie Ozrics do ambientu. Muzyka też ma nieco etniczny, orientalny charakter; po odsłuchaniu tej płyty (zresztą również po Waterfall Cities) miałem podobne wrażenie jak po zapoznaniu się z debiutem Ash Ra Tempel (rok 1971). Prawdopodobnie Ed Wynne, twórca zespołu, wyciągnął lekcję nie tylko z Hawkwind czasów świetności (mówię tu o czasach, kiedy tam grał Lemmy Killmister), ale również z rzadko uczęszczanego światka krautrocka.
Nowe wcielenie rocka psychodelicznego, ale jakże udane! Szkoda, że stosunkowo słabo rozpropagowane. Dlatego do miłośników tego nurtu - z reguły otwartych na dźwiękowe i kompozycyjne eksperymenty - należy ten album kierować. Płyta może również zwrócić uwagę fanów post rocka (bardzo przestrzenny charakter brzmienia). Z mojej strony 5/5.