1) Orgon Accumulator 3:06
2) Lord of the Hornets 4:26
3) Teen Ballad 4:11
4) Quark, Strangeness and Charm 3:43
5) Radio Egypt 6:02
6) Working In A Diamond Mine 4:45
7) Days of the Underground 3:08
8) Nedd Ludd 3:34
9) Acid Rain 4:36
10) Work Song 4:08
11) Online 3:51
12) Damnation Alley 5:49
13) All The Machines Are Quiet 4:39
14) Telekinesis 3:51
15) Test Tube Conceived 4:01
Disc 2
1) Aero Spaceage Inferno 3:57
2) Ship of Fools 4:35
3) Standing On The Picket Line 3:01
4) Robot...Robert! 5:49
5) Spirit of the Age 4:18
6) PSI Power 4:54
7) Flying Doctors 2:48
8) Sanctions 1:13
9) Hidden Persuasion 4:43
10) Three Little Words From A Fool 3:10
11) Marathon Man 4:23
12) Rewind 4:35
13) Diamond Mine 4:22
14) White Dynasty 6:38
1 komentarz
-
Nie ma chyba na tej planecie fana space rocka, który by nie wiedział kim był Robert Calvert.
Rafał Ziemba wtorek, 27, październik 2009 16:36 Link do komentarza
Ale nie każdy słucha akurat tego muzycznego gatunku. Kim więc był Rob?
Był on wokalistą i poetą, artystą i szaleńcem, partyzantem ulicy i jedną z ikon rocka. Przede wszystkim zapamiętamy go, jako członka legendarnego Hawkwind.
Ten album koncertowy, który jest jakby oficjalnym bootlegiem, zawiera nie tylko materiał z koncertu, ale także nagrania demo z przed trasy. Niestety, wydawca nie wysilił się, aby przy liście utworów zamieścić stosowna informację, który numer to koncert, a który demo. Muszę zatem zdać się na swój słuch.
A jeśli mowa o trackliście to wygląda ona zaiste imponująco. Pomimo tego, że nie ma na niej nic z genialnego solowego albumu. Jest za to dużo z Freq, Test Tube Concieved oraz, co cieszy najbardziej, sporo numerów Hawkwind.
Wszystko zresztą rozpoczyna mój ukochany Orgone Accumulator, niestety w okrojonej wersji, bez saksofonu. Ale i tak słucha się go wyśmienicie. Brzmienie jest... bootlegowe, ale w takim ładnym, słuchalnym stylu. Pewnie dlatego, ze jest wydany bez żadnej obróbki cyfrowej. Gdzieś na necie przeczytałem, że krąży gdzieś lepsza wersja tego koncertu, ale jakoś nie chciało mi się sprawdzić tej informacji. Brak profesjonalizmu rządzi:)
Po pierwszym numerze słychać oklaski i zapowiedź następnego, więc już wiemy, że mamy do czynienia z koncertem.
Nie bardzo jest sens opisywania każdego numeru z kolei, tym bardziej, że jest ich na tym dwupłytowym wydawnictwie aż 29. A zaskakujących zmian w stosunku do albumowych wersji nie ma wiele.
Ponieważ jednak muzyka Roberta nie była na łamach progrocka do tej pory poruszana, warto by wspomnieć o tym, czego można się na płycie spodziewać.
Otóż, space rock nie jest do końca adekwatnym określeniem w stosunku do twórczości Calverta. Bo mamy w niej także mnóstwo elektronicznych smaczków, które lokują już go także trochę w new wave czy post punku. Z czasów Hawkwind pozostała melodyka, proste i chwytliwe riffy oraz sama osobowość Roberta.
Czy taki miks jest strawny? Jak najbardziej tak.
Powiedzmy taki Radio Egypt. Delikatne klawisze, mechaniczny beat, psychodelia i prostota w warstwie gitarowej. Taki w sumie prekursor dzisiejszego gatunku zwanego indie.
Robert szedł z duchem czasu, ale wśród modnych dźwięków wyrąbał sobie własna ścieżkę. Dlatego takich przebojowych utworów jak Working In A Diamond Mine nie znajdziecie na składance Super Hits Of The Eighties, ani nie usłyszycie w radiu. Co trochę dziwi w sumie, gdyż utwory nie są rozciągnięte i rozimprowizowane. Nawet na koncercie mieszczą się w granicach czterech i pół minuty.
Po zdaniu się na własny słuch już wiem. Koncert liczy sobie 23 numery. Demówki zaczynają się na drugiej płycie utworem numer osiem, czyli Sanctions.
Ich brzmienie także nie jest złe i nie odbiega zasadniczo od tego uchwyconego przed publicznością. Jedyną kompozycją która na tym podwójnym albumie się powtarza, jest wspomniany wyżej Diamond Mine.
Nie będzie wielką przekorą więc z mojej strony, gdy napiszę, że jest to album kierowany jedynie dla fanów Roberta Calverta i Hawkwind. Na pewno koncertówka to świetny początek do zapoznania się z twórczością Roberta, ale ponieważ jest on dużo trudniejszy do zdobycia, niż dwa pierwsze albumy, więc wybór wydaje się oczywisty.
Zachęcam do zapoznania się z tym wydawnictwem. Dlaczego? Bo twórczość Roberta była jedną z najmniej oczywistych, jeśli chodzi o prog. Wymykał się szufladką i robił to stylowo.
Ciężko tu stawiać gwiazdki. Dla fanów to oczywiste 5, ale każdy 'nie-fan' niech wystawi sobie własną ocenę. Oczywiście, po przesłuchaniu obydwu krążków:)