2. My Ashes (5:07)
3. Anesthetize (17:42)
4. Sentimental (5:26)
5. Way Out of Here (7:37)
6. Sleep Together (7:28)
Czas całkowity: 50:08
- Richard Barbieri ( keyboards, synthesizers )
- Colin Edwin ( bass guitar )
- Gavin Harrison ( drums, percussion )
oraz gościnnie:
- Alex Lifeson ( guitar solo (3) )
- Robert Fripp ( soundscapes (5) )
- John Wesley ( backing vocals )
3 komentarzy
-
Aż trudno uwierzyć, że nagrali coś takiego. Mogło się wydawać, że pójdą za ciosem i zamiast wspaniałej płyty, powstanie kolejna próbka podbicia komercyjnego rynku, przez starych wyjadaczy. Stał się jednak coś zupełnie innego. Jeżozwierze nagrali bardzo literackie dzieło, które warte jest wysokiej oceny. Album nazwać można (bardzo modnie ostatnio) koncept, gdyż teksty łączą się w jedną całość , opowiadając o anomaliach współczesnej młodzieży, o pokusach technologii, które zdolne są zamknąć nas w swoją paszczę.
Marta Wrona piątek, 09, marzec 2012 16:41 Link do komentarza
Zaczyna się bardzo złowieszczo od tytułowego utworu. Ma on jakiś horrorowi klimat, który przyprawia o dreszcze. Jest tam również trochę heavymatalowo. Drugie na płycie My Ashes jest spokojne. W refrenie słychać symfonie świetnie współgrające z gitarą akustyczną i głosem Wilsona. Cudo! W ogóle dużo na tej płycie melancholii i smutku (m.in. Sentimental uformowane różnymi ciekawymi dodatkami).
Stopniowo rozwijające się Way Out of Here z przejmującą wokalizą oraz niesamowitą solówką gitarową.
Na koniec zostawiłam sobie najlepsze! Chodzi tu mianowicie o prawie 18-minutowe Anesthetize. Zaczyna się bardzo niewinnie. Oprócz perkusji i charczącej w oddali gitary słychać rytm wybijany jakby na cymbałkach. Potem powoli klimat staje się podniosły. Głos Stevea narasta mocą. Coraz więcej jest w niej heavymetalowego szumu, a także kolejny popis umiejętności gitarowych Alexa Difesona. Longplay zamyka utwór Sleep together Możemy w nim usłyszeć nieco bardziej orientalne klimaty, trochę przesterowane, a nawet trochę jazzujące.
Płyta dla tych, którzy lubią Porcupine Tree. Może banalne, ale prawdziwe. Panowie udowadniają tym krążkiem, że w tym co robią są prawdziwymi mistrzami i bardzo prawdopodobne jest to, że długo nimi pozostaną... -
Niestety nie mogę się z tobą zgodzic droga Marto. Spodziewałem się jednak czegoś innego po tym zespole. Jak tylko odpaliłem ten album miałem wrażenie jakbym to już gdzieś słyszał. Tematyka a właściwie koncept płyty jest dośc ciekawy jednak wykonanie już nie koniecznie. Powiem szczerze kierunek w jakim poszli po Signify nie specjalnie mi odpowiadał. Nadal uważam że porcupine tree to zespół genialny ale nie trafiają już idealnie w moje gusta. Wcześniejsza płyta na początku mi nie wchodziła ale po koncercie pt w krakowie, w którym miałem okazje uczestniczyc odpaliłem i poszła prawie w całości. A utwór Arriving somewhere to naprawdę kawał dobrej roboty. Jednak z nową płytą jakoś się mijam. My Ashes to typowe dla nich klimaty, lekko senne spokojne ale momo wszystko dośc przewidywalne. Sentimental brzmi podobnie, ciekawy fortepian na początku i klimat nieco bardziej niepokojący od My ashes. Way Out Of Here jest trochę bardziej żywą kompozycją ale na dłuższą metę jej ciężki klimat trochę nuży. Utwór Sleep Together powiem szczerze zrobił na mnie średnie wrażenie, wydaje się rozwlekły i jak na nich mało odkrywczy. Natomiast najdłuższy na płycie Anesthetize jest musze przyznac dziełem ciekawym i wciągającym, czyli tym czego można było oczekiwac Pt. Ten utwór jest najleprzą wizytówką tej płyty, ma specyficzny lekko przyciężkawy klimat. Acz mechanizm takowych kompozycji znamy już z Deadwing, na którym to była podobnie zbudowana (i trzeba powiedziec ciekawsza) Arriving..... Podsumowując płyta niewątpliwie udana jednak nie tak rewelacyjna na jaką stac Wilsona i spółkę. Czegoś na niej brakuje, zresztą na kilku wcześniejszych też. Myślę że Wilson potrafi tworzyc genialne solówki, pokazał to na Voyage 34 czy Staircase infinities. A zespół porcupine tree bez nich nie stworzy chyba nic co do mnie w 100% trafi, to jest ich siła. Nadrabianie tego powerem nic nie da, przypomina to trochę syndrom ostatniej metallicy. Powera daje napalm death a porcupine tree to przede wszystkim klimat... spokojny, atmosferyczny i z lekka psychodeliczny. Doceniam starania lekkiej zmiany stylu jednak chciałbym kiedyś usłyszec coś na miarę Sky movies sideways. Lekko naciągana ocena 4/5 (w skali jeżozwierzowej rzecz jasna)
Gacek piątek, 09, marzec 2012 16:41 Link do komentarza -
Minął rok od wydania nie do końca udanej płyty 'Deadwing' i Steven Wilson rozpoczął komponowanie materiału na nowy album, co zbiegło się z pracami nad drugim krążkiem duetu Blackfield. A jako że Steven Wilson wraz z Avivem Geffenem na 'Blackfield II' zaproponowali chyba jeszcze bardziej miodną muzykę niż na debiucie, to lider Porcupine Tree - mając zapewne dość tych słodkości - zanurzył się w odmętach melancholii, rozmyślając o ponurych perspektywach coraz bardziej stechnicyzowanego świata. Efektem tych niewesołych przemyśleń okazał się wydany ostatecznie w 2007 roku album PT 'Fear of a Blank Planet'. Płyta, która jest chyba najmroczniejszą w całej dyskografii zespołu, i chyba też jedną z ostrzejszych, jeśli chodzi o warstwę muzyczną. Ale przede wszystkim, według mnie, jest to najlepszy album, który Jeżozwierze nagrali od czasów 'Stupid Dream'.
Michał Jurek piątek, 09, marzec 2012 16:41 Link do komentarza
Tworząc warstwę tekstową albumu Steven Wilson obficie zaczerpnął z powieści 'Lunar Park' autorstwa Breta Eastona Ellisa, rozmyślając nad losami drugoplanowej postaci tej książki, Robbiego, jedenastoletniego syna głównego bohatera. Był to punkt wyjścia do rozważań nad kondycją psychiczną współczesnego pokolenia nastolatków, wyobcowanych, hedonistycznych i pogrążonych w nałogach. Jak stwierdził Steven Wilson, album opowiada historię śmiertelnie znużonego życiem nastolatka, spędzającego całe dnie w zaciemnionym pokoju, surfującego po stronach niekoniecznie dla dzieciaków przeznaczonych i klepiącego SMS-y do koleżków. Ma więc 'Fear of a Blank Planet' charakter albumu koncepcyjnego. Choć poszczególne nagrania są wyraźnie wyodrębnione, to jednak stanowią spójną całość. Tego efektu nie udało się już osiągnąć na kolejnym studyjnym albumie PT 'The Incident', na którym - niestety - pan Stefan i spółka utracili wyczucie proporcji i pozwolili, by forma dominowała nad treścią.
Muzycznie, jako się rzekło, płyta 'Fear of a Blank Planet' jest posępna i mroczna. Początek może jeszcze tego nie zwiastuje, bo otwierające płytę nagranie tytułowe jest niepokojące, ale dość żwawe, okraszone energetycznym riffowaniem, i niejako wprowadza słuchacza w ciemne zakamarki psychiki wspomnianego już Robbiego. Jednak już 'My Ashes' przynosi zmianę nastroju. Melancholia sączy się z głośników, a Steven Wilson delikatnie wyśpiewuje tekst o przemijaniu i zmarnowanych życiowych szansach. Nie dane jest jednak słuchaczowi pogrążyć się w nostalgicznych rozmyślaniach, bo oto nastaje niespełna dwudziestominutowy 'Anesthetize'. Ile tu się dzieje! Najpierw słuchacza okrążają nerwowo pulsujące dźwięki, stanowiące tło dla śpiewu lidera Jeżozwierzy, który tym razem udziela się wokalnie pełną piersią (lubię zwłaszcza fragment: 'we're lost in the mall, shuffling through the stores like zombies' - wielu takich nastolatków z pustym wzrokiem można dziś spotkać w galeriach handlowych...). Wraz z upływem czasu nagranie zyskuje mocy, a już w środkowej jego części napięcie sięga zenitu. Riffy gitarowe stają się wręcz ołowiane, a stopa obija bęben z częstotliwością niespotykaną do tej pory na płytach PT. I tak aż do trzeciej, zwieńczającej cały utwór części, w której zespół pozwala się słuchaczom wręcz rozpłynąć w majestatycznych dźwiękach i nakładanych na siebie ścieżkach głosowych.
'Anesthetize' to fantastyczny utwór, jednak - paradoksalnie - wcale nie mój ulubiony na 'Fear of a Blank Planet'. O ile bowiem 'Anesthetize' powoduje u słuchacza swoistą huśtawkę emocji, to następujący po nim utwór 'Sentimental' wręcz hipnotyzuje i obezwładnia. Tej piosenki mógłbym słuchać bez końca. Ta prosta fortepianowa zagrywka i tchnące bezradnością słowa:
'I never wanna be old
And I don't want dependents
It's no fun to be told
That you can't blame your parents anymore'
raz usłyszane po prostu nie dają się zapomnieć. Podobnie jak akordy gitary akustycznej, które pojawiają się w końcówce utworu.
Zamykające album 'Way Out of Here' i 'Sleep Together' są już słabsze, ale mimo wszystko trzymają poziom. Pierwsze nagranie wyróżnia bardzo przebojowy refren - chyba jedyny aż tak nachalnie melodyjny na całym albumie. Całkiem fajne solo gitarowe się też w 'Way Out of Here' trafia, ale niestety szybko niknie przysypane tonami ołowianych riffów. Przyciężkawy jest również utwór finałowy, w refrenie którego głos lidera Jeżozwierzy przepuszczono dodatkowo przez jakiś vocoder (pewnie żeby było jeszcze bardziej mrocznie ;-)). Ale mimo kontrastujących z ostrym gitarowym graniem smyczkowych aranżacji nagranie jest dość jednostajne, w pamięci zostaje jedynie jego zakończenie, w którym rzeczone smyki dostają nieco więcej przestrzeni do zagospodarowania.
Dziewiąty w kolejności regularny studyjny album Porcupine Tree przyniósł grupie niemało splendorów. Okazał się najlepiej sprzedającym się w historii grupy (później rekord ten pobiła kolejna płyta, 'The Incident'), spotkał się też z gorącym odzewem fanów i krytyków, a to, jak wiadomo, nie zawsze idzie w parze. Posypały się nagrody branżowe; Gavina Harrisona okrzyknięto nawet najlepszym progresywnym perkusistą roku. Nic w tym jednak dziwnego, bo 'Fear of a Blank Planet' to bardzo dobry album. Na moje prywatne podium albumów PT wprawdzie nie wchodzi, ale jest tuż za nim. Płyta to bowiem dopracowana, przemyślana, a przede wszystkim pomysłowa. A sposób grania, jaki Jeżozwierze zaproponowali na 'Fear of a Blank Planet' wciąż stanowi mniej lub bardziej świadomą inspirację dla wielu innych grup, w tym też dla pewnej bardzo popularnej polskiej progresywnej grupy, będącej obecnie jednym z bardziej chodliwych muzycznych towarów eksportowych ;-).