- Mariusz Boniecki - wokal, gitara, instrumenty klawiszowe, sample
- Marcin Kledzik - perkusja
- Kacper Ostrowski - gitara basowa
oraz:
- Mikołaj Zielinski - wokal (1)
- Anna Szczygieł - wiolonczela (7,9)
- Maciej Feddek - gitara (9)
01. Path Of Dying Truth - 7:20
02. Buried Hopes - 3:54
03. Dispersion - 5:24
04. Quietus - 5:30
05. 2am - 6:26
06. Curse - 7:42
07. Moodroom v.2 - 4:37
08. Stonegarden - 6:46
09. Days Which Should Not Be - 6:25
10. Recognized - 2:40
Czas całkowity - 56:44
- Mariusz Boniecki - wokal, gitara, instrumenty klawiszowe, sample
- Marcin Kledzik - perkusja
- Kacper Ostrowski - gitara basowa
oraz:
- Mikołaj Zielinski - wokal (1)
- Anna Szczygieł - wiolonczela (7,9)
- Maciej Feddek - gitara (9)
Debiut Pinkroom cieszy podwójnie. Sam w sobie bardzo ciekawy, stanowi jednocześnie mocne uzupełnienie niewielkiej grupki tych polskich muzyków progresywnych, którzy nie boją się w miarę nowoczesnych wzorców. Bo tak Bogiem a prawdą, o ile mamy w naszym kraju naprawdę dużo dobrych i bardzo dobrych art rockowych formacji, o tyle najczęściej ogrywają one patenty ukonstytuowane przez Yes i Genesis i odrestaurowane przez Marillion, Pendragon i im podobnych. Nie mówię, że to źle, ale od debiutu ostatniej prawdziwie reformatorskiej grupy z naszego poletka, Porcupine Tree (mówcie co chcecie, ja na razie nie widzę równych im innowatorów) minie niedługo dwadzieścia lat, a u nas wciąż w kręgach wykonawców panuje bałwochwalczy kult Fisha! Dość już dawno temu do nowocześniejszych trendów nawiązało Riverside, potem przez długi, długi czas tylko oni tak u nas brzmieli, aż wreszcie w ubiegłym roku dostali wsparcie. Pojawiło się kilka kapel, które nie boją się ambientu, elektroniki, mocniejszych riffów skontrastowanych ładną melodią. Kapel, które brzmią aktualnie. Thesis, Spiral, Ordinary Brainwash i - last but not least - bohaterowie tej recenzji.
Naprawdę, trudno po przesłuchaniu Psychosolstice nie wskazać Jeżozwierzy jako głównej inspiracji Pinkroom. Mam na myśli Jeżozwierzy od płyty In Absentia wzwyż, czyli już zmetalizowanych.. Struktura riffów bardzo Wilsonowska, ten z Buried Hopes bardzo mi przypomina końcówkę Open Car. Do tego cała gama elektronicznych, sensownie porozmieszczanych planów. Produkcja to duży atut Psychosolstice - fajnie się jej słucha po cichu, a im bardziej w prawo przekręcamy potencjometr, tym więcej smaczków w tle odkrywamy. Jest też patent charakterystyczny dla Wilsona-wokalisty: chowanie śpiewu za pogłosem, co pozwala trochę zamaskować niedostatki Mariusza Bonieckiego, który choć barwę głosu ma przyjemną, to dużą skalą nie dysponuje. Ale ciężko zgrzeszyłbym, gdybym nazwał Pinkroom kalką Porków - równie suto dozują dźwięki o Karmazynowym rodowodzie. Chwilami tylko jako dodatki, ale też są momenty, w których dziki, brudny Karmazynowy Król pojawia się w całej krasie. Patrz: Quietus z brzmieniem gitary wręcz zahaczającym o odjazdy z Elephant Talk Frippa i spółki. Momentami (Quietus, Stonegarden) w miejsce perkusji wchodzi trzeszczący, elektroniczny rytm rodem z Bristolu. Muzycy Pinkroom zadbali o instrumentalne bogactwo: mocne riffy w Moodroom v2 kontrapunktuje trąbka, w Stonegarden w tle słyszymy flet, a wiolonczela Anny Szczygieł w Moodroom v2 i Days Which Should Not Be godna jest osobnej pochwały - to ona, kiedy już zabrzmi, prowadzi utwór, wybija się na pierwszy plan. Zdarza się zespołowi na dłużej powstrzymać od hałasowania. Dostajemy wtedy spokojny, instrumentalny pejzaż, w dużej mierze oparty na elektronice - Curse. Same kompozycje są urozmaicone, ale też ułożone bardzo logicznie. Muzyka płynie, nie odczuwa się żadnych dysonansów, gdy miłe dla ucha canto zostaje przerwane mocną zagrywką gitary. Dojrzałość materiału nie pozwala mi myśleć o Pinkroom jako o debiutantach - to w pełni świadomy swojej drogi, już ukształtowany zespół.
Co do tekstów - Marcin Kledzik skupia się w nich na targających człowiekiem obsesjach i lękach. To taka podroż do środka własnej głowy. Od razu powiem, że do mnie osobiście taka konwencja nie przemawia, ale jeśli już ktoś lubi rozkładanie swojej jaźni na czynniki pierwsze, to może się w teksty pana Kledzika wgłębić, bo daleko im do sztampy. Nie można nie wspomnieć o pięknej grafice autorstwa Mariusza Bonieckiego. Szkoda tylko, że w chwili obecnej panowie Kledzik i Boniecki to jedyni członkowie Pinkroom. Warto byłoby skompletować skład koncertowy, ta muzyka aż się prosi o prezentację na żywo!
Sporo na Psychosolstice dość oczywistych muzycznych tropów, co mogłoby być odebrane jako wada, gdyby nie jedno potężne ALE - to jest świetna płyta. Pinkroom nie wymyślił prochu, ale na fundamencie zbudowanym przez swoich bohaterów zbudował album, który robi wrażenie już przy pierwszym spotkaniu, a każde kolejne zdradza przeoczone wcześniej niuanse. I nawet jeśli po trzydziestym którymś przesłuchaniu już Psychosolstice rozgryziemy, to i tak wrócimy do niego z przyjemnością. Oczywiście jest kilka szczegółów do poprawienia. Boniecki powinien nieco zróżnicować wokale,. Bardzo chciałbym też usłyszeć na kolejnym albumie grupy jakieś stylistyczne nowalijki - coś, co nie pozwoliłoby powiedzieć: O! Jaka fajna mieszanka Porcupine z Crimsonami!, ale: O! Jaka fajna płyta Pinkroom! Na razie - czwórka z plusem.