Baby Woodrose

Oceń ten artykuł
(9 głosów)
(2009, album studyjny)
1. Fortune Teller
2. Take It             
3. Open Up Your Heart             
4. Emily             
5. Laughing Stock             
6. Countdown to Breakdown             
7. Changes Everywhere             
8. Hollow Grove             
9. No Mas             
10. Mikita         
11. Scorpio             
12. Secret of the Twisted Flower
- Lorenzo Woodrose  ( all instruments )

1 komentarz

  • Rafał Ziemba

    Kilka dni temu oglądałem film pod tytułem Radio na Fali (The Boat That Rocked). Przedstawiona jest w nim historia narodzin pirackich stacji radiowych, ery psychodelików no i przede wszystkim - muzyki rockowej. Przypomniał mi on, czym tak naprawdę rock'n'roll był i jest, i jak brzmi moja ukochana muzyka, która czasami z różnych powodów jest przeze mnie zaniedbywana.
    Konkluzja tego filmu jest taka - minęło czterdzieści (a teraz to już nawet ponad) lat od narodzin muzyki rockowej i popowej. I pomimo starań różnych ludzi wyżej i niżej postawionych, ma się ona świetnie i idea wolności o którą walczyli jej prekursorzy, nie upadła.

    Trochę jest w tym prawdy, ale ten cały wstęp o filmie nie był mi potrzeby do głoszenia jakichkolwiek tez o wyższych ideach i obecnej kondycji muzyki.
    Według mnie ten sam rodzaj rocka, który czterdzieści lat temu był w podziemiu, znów do niego powrócił. Można się zastanawiać, czy to ewolucja wypchnęła go poza margines popularności, czy po prostu stracił on atrakcyjność dla młodzieży.
    Na całe szczęście jest jeszcze na tym świecie kilka zespołów i kilka wytwórni, które te kapele wydają. Jedną z nich jest Bad Afro Records, a jednym z ich zespołów jest Baby Woodrose. Biorąc pod uwagę fakt, że liderem i de facto jedynym członkiem grupy jest Lorenzo Woodrose nazwa wydaje się być genialna w swej prostocie.

    A muzyka na płycie jest taka jak nazwa. Prosta, czasami wręcz garażowo prymitywna i genialna. Odwołuje się ona do najlepszych cech zespołów drugiej połowy lat sześćdziesiątych.
    Album zawiera dwanaście kompozycji, które trwają łącznie trochę ponad pół godziny.

    Już pierwszy numer Fortune Teller, pokazuje z czym będziemy mieć do czynienia. Prosty riff trochę w stylu The Stooges, chórki jak żywcem wyjęte z najlepszych albumów psychodelicznych, garażowe brzmienie i wszechobecny gitarowy fuzz.
    W tym samym klimacie utrzymane są pierwsze trzy kompozycje. Krótkie, treściwe i zapatrzone w przeszłość. Łatwo wyczuć fascynację takimi zespołami i wykonawcami jak The Stooges, Velvet Underground, The Troggs, Art czy mniej znanymi artystami muzyki garażowej i beatowej z całego świata. Nie trudno wyczuć także inspirację Neilem Youngiem (wokal i melodyka w Open Up Your Heart) czy nowszymi zespołami, takimi jak Beat Happening.
    Przy utworze numer cztery, czyli Emily, muszę się zatrzymać na chwilkę dłużej. Sam Lorenzo mówi, że to najbardziej komercyjny utwór jaki kiedykolwiek napisał. Jest to możliwe, ale dla mnie, to najlepsza kompozycja roku 2009. Jeśli lubicie zespoły, które do swoich filmów wyszukuje Quentin Tarantino, to trafiliście w dziesiątkę. Numer ma świetny rytm, brzmienie, no i te rewelacyjne, chwytliwe linie melodyczne. Gdyby utwór ten powstał jakieś czterdzieści dwa lata wcześniej, mógłby spokojnie stać się przebojem na miarę Time Of The Season. Za pierwszym przesłuchaniem numer ten zwalił mnie z nóg a z każdym następnym podoba mi się coraz bardziej.
    Na płycie też trafił się bardziej grunge/stoner rockowy utwór. Laughing Stock jest nasycony przesterami i przypomina trochę Mudhoney a chwilami nawet industrialne dźwięki spod znaku Ministry. Ale tylko w zwrotkach, gdyż refren to typowy psychodeliczny pop. Czyżby neo psychodelia to dobra nazwa na takie granie? Pewnie już zresztą funkcjonuje w pewnych kręgach.
    Countdown to Breakdown to kolejny materiał na przebój. Piękna balladka w stylu The Zombies, The Doors (gdyby nie mieli klawiszy:)) czy wczesnych Pink Floyd.
    Kolejną nazwą jaka mi się nasuwa podczas słuchania tego albumu to Dead Meadow. Ich łagodniejsze wcielenie odnajduję w Changes Everything. Podobna aranżacja, podobne efekty nałożone na wokal, nawet solówki traktowane są w niemal identyczny, oszczędny sposób, polegający bardziej na zagraniu kilku niestandardowych dźwięków, niż tradycyjnej rockowej solówki.
    W zasadzie co numer to przebój. Hollow Grow ma melodykę, które przywołuje dalekie echa twórczości Monster Magnet, szczególnie numeru See You In Hell. Nie sposób się znudzić tymi dźwiękami. Dwuminutowa forma piosenek znana z rock'n'rolla czy punka sprawdza się tu doskonale.
    A propos punka czy muzyki alternatywnej. Czy riff z No Mas nie brzmi trochę jak punkowa wersja The Kinks?
    Mikita to z kolei leciutki popowy numer, ale nie jest to oczywiście taki pop naszych czasów. W dalszym ciągu jest to psychodeliczny pop którego teraz mediach nie da się uświadczyć.
    Scorpio ma melodię jakby żywcem wyjętą z Masters Of War - genialnego utworu Boba Dylana.
    Nie mogło się także obyć bez wschodnich dźwięków na koniec. Co prawda nie ma tu sitara, ale i tak wszystko brzmi tak, jak powinno, czyli psychodelicznie i space rockowo. Trochę tu The Beatles z okresu Revolver czy Magical Mystery Tour, trochę Sam Gopal a nawet Mythos z pierwszego albumu.

    No i podsumowując to wszystko - dla mnie bomba i w pełni zasłużone pięć gwiazdek. Ja przepadam za taką muzyką i nieważne czy ktoś to nazwie neo psychodelią, retro czymś tam czy jakkolwiek inaczej. Mnie nie pozostaje nic innego, jak po raz kolejny włączyć ten album i oddać się świeżym, choć brzmiącym jak stare, dźwiękom.

    5/5

    Rafał Ziemba poniedziałek, 21, grudzień 2009 14:27 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.