3. The wizard blew his horn (2:00)
4. Opa-loka (5:40)
5. The demented man (4:20)
6. Magnu (8:40)
7. Standing at the edge (3:45)
8. Spiral galaxy 28948 (3:55)
9. Warriors (2:05)
10. Dying seas (3:05)
11. Kings of speed (3:25)
Czas całkowity: 47:15
na edycji CD dodatkowo:
12. Motorhead
- Nik Turner - Tenor and Soprano saxophone, flute, vocals (7 & 10)
- Lemmy - bass guitar
- Simon King - drums & percussion
- Allan Powell - drums & percussion
- Mike Moorcock - vocal (3 & 9)
2 komentarzy
-
Jestem wielkim fanem Hawkwind, szczególnie tego z okresu z Lemmym na basie. A ta płyta jest niewątpliwie ich najwyższym osiągnięciem. Mamy tu wszystko czego można wymagać od Hawkwind. Ostry space rock (Assault & Battery), balladki (The Golden Void), gadanki (Warriors) i kawałki instrumenalne... Po prostu jest to album kompletny dla tej kapeli, a także dla całego Space Rocka. Wartość płyty podnosi świetna (moim zdaniem) okładka oraz teksty i gościnny udział Michaela Moorcocka - dość znanego pisarzy Fantasy, znanego chociażby z cyklu o Elryku. Nawet jeśli się nie przepada za tą charakterystyczną psychodelią, to przynajmniej dla posiadania w swej kolekcji wszystkich najważniejszych albumów progowych warto mieć tę płytę. Tym bardziej że niedawno ukazała się fajna reedycja w digipacku;) Zdecydowanie 5/5 - nie tylko z pozycji fana Hawkwind.
Rafał Ziemba czwartek, 31, marzec 2011 20:27 Link do komentarza -
Pamiętam jak w 1983 roku nagrałem jakąś dziwną muzykę z audycji (co ciekawe) Wojciecha Manna. Jako że były to szare i kompletnie pozbawione informacji i komunikacji czasy, dotarcie do wszelkich danych związanych z tym co nagrałem na kaseciaka zajęło mi kilka lat. Dodam jeszcze, iż Hawkwind był zupełnie nieznany wtedy w Polsce i w ogóle nie istniał w ówczesnych mediach (włączając w to nieliczne sklepy muzyczne). Nazwałem to sobie wtedy 'muzyką pobudzającą wyobraźnię', co oczywiście było trafnym spostrzeżeniem. Po latach okazało się, że jest to album Hawkwind Warrior on the edge of time z 1975 roku, w której to kapeli właśnie na tej płycie po raz ostatni zagrał Lemmy, i z którą współpracował pisarz 'fantasy' Moorcock.
Rafał Toński czwartek, 31, marzec 2011 20:27 Link do komentarza
Ten album to największe dokonanie Hawkwind, jakby łabędzi śpiew. Chociaż grupa popełniła jeszcze wiele płyt po nim, jednak nigdy już nie wzniosła się takie wyżyny! Pierwsze dwa utwory są niezłe ale płyta tak naprawdę zaczyna się od The wizard blew his horn, które kapitalnie przechodzi w Opa-loka atakujące słuchacza narkotycznym brzmieniem perkusji i basu. Następnie, The demented man - przecudowny spokojny kawałek przy którym można by namalować jakiś piękny pejzaż. Magnu natomiast jest rockowe i drapieżne, lecz niepozbawione, jak i cała zresztą płyta, nastroju fantastycznego i - co ciekawe - bliskowschodniego. Potem świetne Standing at the edge i Spiral galaxy 28948. Wydanie CD jest poszerzone o utwór Motorhead, którą to nazwą ochrzcił Lemmy Kilmister swą legendarną kapele.
Płyta POMNIK grupy kiedyś nowatorskiej, ale z racji 42 lat istnienia już trochę nudnej i monotematycznej, bowiem najgorsze co może spotkać artystę to 'odcinanie kuponów'. :)