A+ A A-

Ro(c)k 2014 w odtwarzaczu Pana Dino

W zeszłym roku postanowiłem, że moje głosy do Plebiscytu 2013 okraszę krótkim uzasadnieniem i jak pamiętam wyszedł z tego całkiem pokaźny artykuł (przeczytać możecie go tutaj). Tym razem, idąc jakoby za ciosem, a może i zaczynając jakąś moją małą coroczną tradycję na ProgRock.org.pl, celowo napiszę słów nieco więcej niż tylko kilka, o każdym z moich typów do Plebiscytu 2014 na album roku. Dodatkowo dołączam małą próbkę muzyczno-wizualną. Ot żeby czytało się Wam wygodniej i żebyście mogli sprawdzić nausznie o czym piszę. Postanowiłem też, że podobnie jak w roku poprzednim w mojej Top 15 znajdą się trzy albumy polskie. Cóż - bardzo dobrze działo się w naszym kraju w progresywnej muzyce w 2014 roku, i szkoda, że tylko trzy albumy przyjąłem sobie wybrać do głosowania, ale o tym napisałem w dalszej części artykułu.

I jeszcze tak tytułem wydłużonego wstępu muszę zaznaczyć, że rok miniony był BARDZO obfity w świetne oraz bardzo dobre albumy - nie tylko z gatunku szeroko rozumianej muzyki progresywnej. Świetnie działo się na scenie metalowej, i troszkę tego przemyciłem do swojego rankingu, bardzo dobrze było również na scenie alternatywnej, elektronicznej czy industrialnej - takie wydawnictwa też przemyciłem w zestawieniu. Ale z tego samego powodu zaraz po moim rankingu znajdziecie kilka akapitów podsumowujących moim zdaniem najciekawsze wydawnictwa, które albo nie znalazły się w Top 15 z powodu braku miejsca, albo zwyczajnie zbytnio odstają gatunkowo od pojęcia "progresywny".

Niestety znalazło się również kilka wydawnictw, na których się zawiodłem. Czasami stricte muzycznie, a czasami z innych powodów. Było też kilka bardzo dobrych debiutów, ale o tym wszystkim napisałem w kilku akapitach znajdujących się zaraz po moim rankingu. Takie małe podsumowanie roku 2014 w głośnikach Pana Dina.

15. PINKROOM - Unloved Toy (1 pkt.)

Moją listę postanowiłem otworzyć propozycją polską. Długo zastanawiałem się które wydawnictwo tutaj umieścić, postanowiłem, że będzie to właśnie "Unloved Toy" Pinkroom. Na tym albumie otrzymujemy dużą dawkę muzycznego szaleństwa i multum eksperymentów. Jest ich nawet więcej niż na debiutanckim "Psychosolstice"! I tak "Tides In Eye" płynie w psychodelicznym rytmie uzupełnione ciekawą elektroniką i połamaną linią basu, "Moodroom v.3" zaskakuje jazzową awangardą, "Flash" spokojnie mogłoby być kompozycją spod ręki pana Frippa, natomiast "In Train" zdobią ładne damskie wokalizy (gościnnie Elena Isakova) nadające utworowi orientalnego smaczku. Dla mnie jednak najciekawsze i najlepsze są utwory najbardziej zbliżone do tych, których słuchalismy na "Psychosolstice", czyli otwierający album "Blow", "Seven Levels" oraz "Unwanted Toys". Pinkroom trzyma poziom, choć "Unloved Toy" nie jest aż tak dobrym albumem jak ich debiut. Niemniej jednak z pewnością zasługują na miejsce w moim zestawieniu! PS. Wideo poniżej to trailer, ponieważ oficjalnego do tej płyty jeszcze nie ma.

14. RISHLOO - Living As Ghosts With Buildings As Teeth (2 pkt.)

Swego czasu zespół ten narobił sporo zamieszania w sieci debiutanckim albumem "Eidolon", fantastycznym zresztą. I choć formacja miała już w dorobku jeden album to właśnie "Eidolon" okazał się sporym sukcesem. Później był jeszcze całkiem udany "Feathergun", a potem... cisza. W tym czasie grupa doświadczyła sporych turbulencji. Otóż z zespołu odszedł wokalista, czyli akurat dla ich muzyki osoba bardzo istotna, Rishloo zmieniło nazwę na The Ghost Apparatus. Ruszyła zbiórka na "debiutancki" album i kiedy wszystko było już praktycznie gotowe muzycy zdecydowali, że krążek wydadzą pod szyldem Rishloo. A to wszystko dlatego, że wokalista niczym syn marnotrawny powrócił do macierzystej formacji. Tak powstał "Living As Ghosts With Buildings As Teeth", album monumentalny, klimatyczny, przywracający gdzieś w tyle głowy pierwsze odsłuchania wspomnianego "Eidolon". Kompozycje znowu są nieszablonowe, wszystkie składają się w spójną całość. Andrew Mailloux znowu śpiewa jak natchniony, po rozłące z zespołem powrócił w jeszcze lepszej formie. Czyżby pracował nad sobą w czasie tej przerwy? To nieistotne, Rishloo wydało świetny album, który spokojnie ustawić można niedaleko za "Eidolon" w dotychczasowej dyskografii grupy.

13. AMPLIFIER - Mystoria (3 pkt.)

Panowie z Amplifier nadal na fali. Od czasu znakomitego dwupłytowego "The Octopus" (był to 2011 rok) zdołali wydać już dwa albumy i dwie EP! Niesamowitą płodnością charakteryzuje się ten zespół, a co więcej - wcale nie są to wydawnictwa wymuszone. Dowiódł tego wydany w 2013 bardzo udany "Echo Street". Dowodzi tego również najnowszy album "Mystoria". Tym razem Brytyjczycy serwują nam dawkę o wiele mocniejszej muzyki, choć nadal utrzymanej w dość charakterystycznym dla Amplifier psychodelicznym, space rockowym klimacie. Kompozycje na "Mystoria" są obwarowane zadziornymi riffami oraz mocną, momentami wręcz heavy metalową sekcją rytmiczną. Instrumentalne "Magic Carpet" czy hard rockowe "Black Rainbow" pokazują, że Amplifier posiada drapieżne rockowe pazury, a tego brakowało troszkę na "Echo Street". Być może dlatego następujący po nim album jest zdecydowanie mocniejszy. Ale też nie jest pozbawiony typowych dla tego zespołu "piosenkowych" momentów, co najlepiej słychać w "Cat's Cradle". Jedyne czego brakuje mi na "Mystoria" to jakiegoś dłuższego utworu na wzór tych, jakie znalazły się na dwóch poprzednich albumach. Tak czy inaczej Amplifier pogrywa sobie nadal na wysokim poziomie. Żeby jeszcze tylko zechcieli ponownie przyjechać do Polski na jakiś koncert...

12. CO.IN. - Homo Ovis (4 pkt.)

Druga polska propozycja, w moim przypadku dosyć oczywista. Jestem wielkim fanem dokonań CO.IN. i chociaż "Homo Ovis" to wydawnictwo post mortem, to bardzo się cieszę, że w końcu ujrzało światło dzienne, po tylu latach. Płyta to ciężkostrawna, wymagająca wsłuchania i przełamania swoich muzycznych uprzedzeń. CO.IN. serwuje tutaj metal w bardzo nieszablonowej wersji, z dużą dawką elektroniki oraz multigatunkowych zapożyczeń. Mamy tu coś z jazzu, rock alternatywny, szczyptę orientu, industrialu, core'ową energię, nutkę awangardy ("101120"). Eklektyczny misz-masz, ale w jak fantastycznym wydaniu. Płyta bowiem jest całkowicie spójna. Wspaniale wypadają takie kompozycje jak "Steam" czy "No One's Shuffle", ale dobrych pozycji jest cała gama. Zdaję sobie sprawę, że CO.IN. nie trafi do szerszej rzeszy progresywnych odbiorców, ale dla mnie - jako fana - ten album zwyczajnie musiał znaleźć się w zestawnieniu. Polecałbym też przynajmniej próbę zasmakowania w twórczości tej nieistniejącej już wrocławskiej grupy. A to, że CO.IN. znalazło się na 12. miejscu w moim rankingu jest całkowicie obiektywne, bo "Homo Ovis" spokojnie może konkurować z dużo bardziej znanymi albumami, tak w Polsce jak i na świecie.

11. SÓLSTAFIR - Ótta (5 pkt.)

Mroźna i tajemnicza Islandia już nieraz dostarczała nam fantastycznych muzycznych emocji. W końcu z tego małego państewka pochodzi chociażby Sigur Rós czy Björk. Warto jednak spojrzeć też na tamtejszą scenę metalową, bo oto właśnie tam zrodził się wspaniały zespół. Choż w przypadku Sólstafir określenie to jest dość niefortunne. Formacja ta działa od przeszło 20 lat, jednak zaczynała jako grupa black metalowa. "Ótta" to jednak kompletnie inna bajka, rewolucja w brzmieniu Sólstafir, ponowne narodziny. I choć juz "Köld" oraz "Svartir Sandar" wyznaczały nowy kierunek to chyba dopiero najnowszy krążek jest tym, co zaplanowali sobie osiągnąć muzycy Sólstafir. Grupa serwuje nam mroczny, klimatyczny, romansujący z post rockiem album, przepełniony emocjami oraz okryty dosyć chłodną aurą. Kiedy słucha się "Ótta" to wręcz czuć skandynawski chłód, ale jednocześnie coś w sercu pęka, a głowa myśli jakie to piękne. Specyficznie brzmiąca perkusja, shoegaze'owe brzmienie gitar czy niespieszne riffy romansują z fortepianem, smyczkami, ambientowymi przestrzeniami oraz rozmarzonym wokalem. Śpiew w języku islandzkim, dosyć egzotycznym oraz tajemniczym, ale bardzo melodyjnym, dodatkowo nadaje kolorytu całości. "Ótta" słucha się z wielką przyjemnością, album gwarantuje prawdziwą muzyczną podróż. Oby Sólstafir utrzymał kierunek, w którym się zwrócił, bo muzyka ta ma potencjał i przyszłość.

10. SOEN - Tellurian (6 pkt.)

To dopiero drugi album tej międzynarodowej formacji, która już zdobyła szerokie grono fanów i dość spory rozgłos. Pierwszy ich album "Cognitive" często porównywany był do muzyki Tool i faktycznie ewidentnie z nią romansował. "Tellurian" natomiast to o wiele bardziej złożona rzecz. Kompozycje stały się bardziej rozbudowane, a samej płyty słuchać należy z nieco większą uwagą i skupieniem. Na "Tellurian" brak takich przebojowych numerów jak "Savia" czy "Delenda". Mamy za to kompozycje przestrzenne, niejednolite i niejednoznacze, wręcz ociekające mrocznym acz dziwnie przytulnym klimatem. Słuchając po raz kolejny tego albumu naszła mnie niegdyś myśl, że jest to doskonałe zwierciadło dla współczesnej muzyki progresywnej. Soen bowiem czerpie inspiracje zarówno z bardzo znanych wykonawców jak i z młodszych lub mniej znanych formacji. Dzięki tak szerokiemu spektrum oraz sprytnemu zmieszaniu wszystkich tych składników i ustawieniu ich po swojemu Soen stworzył coś bardzo unikatowego, a ich muzyka stała się wyjątkowo charakterystyczna. "Tellurian" to prawdopodobnie jeszcze nie ten punkt, do którego Soen zmierza, ale album ten już wyraźnie wskazuje kierunek i wielki potencjał zespołu, który jest przecież stosunkowo młody.

09. KRIMH - Krimhera (7 pkt.)

Przedstawiam jedno z moich tegorocznych odkryć - Krimh. Rzecz dla ludzi o mocnych nerwach, niestroniących od najcięższych odmian metalu. Jest to solowy projekt Kerima Lechner'a, perkusisty, który w latach 2009-12 bębnił w polskiej deathmetalowej wizytówce, czyli zespole Decapitated. Oprócz tego udzielał się też w Behemoth czy Vesania jako muzyk sesyjny, nie powinien być więc obcy fanom krajowej sceny metalowej. Ja jednak dopiero w tym roku natrafiłem na jego projekt solowy, czyli Krimh, pod szyldem którego ukazał się całkiem niedawno album "Krimhera". Jest to drugie wydawnictwo Lechner'a, podobnie jak debiutancki "Explore" sfinansowane przy pomocy fanów. Jest to album instrumentalny, z wyjątkiem utworu "Czarna Śmierć", w którym gościnnie zaśpiewał Patryk Zwoliński z Blindead. Sztuka to bardzo mocna, w której niemało jest death czy black metalowych zagrywek. Sztuka to nowoczesna, urzekająca, klimatyczna, świetna technicznie i realizacyjnie. Sztuka to w końcu taka, do której z pewnością pasuje przymiotnik "progresywna", choć na pierwszy rzut ucha nie jest to takie oczywiste. Kto nie lubi metalu ten pewnie i do Krimh się nie przekona. Ja obiecałem kilka mocniejszych rzeczy tutaj przemycić - i to właśnie jedna z nich. Dodatkowo album "Krimhera" pokazuje jak dobre albumy tworzyć można prawie w pojedynkę, z finansowym wsparciem fanów. Gorąco polecam!

08. ALCEST - Shelter (8 pkt.)

Ten zespół to dla mnie spora zagadka. Niby podążyli drogą, którą przetarło już wielu wykonawców, m.in. Anathema czy Katatonia, czyli drogą zdecydowanego łagodzenia brzmienia, jednak w ich przypadku jest nie jest to aż tak nagłe i stanowcze. Na "Shelter" bowiem Alcest kompletnie odcina się od swoich black metalowych korzeni, rozpoczyna śmiałą wędrówkę po shoegaze’owych oraz post-rockowych przestrzeniach. Niemniej nie robi tego nagle, ponieważ już wcześniejsze wydawnictwa wskazywały, że zespół stoi na rozdrożu. Drogi były dwie: wracamy do mrocznego, mocnego grania lub stajemy się łagodnymi, delikatnymi, rozmarzonymi wędrowcami. Francuski duet wybrał drugą opcję, moim zdaniem ciekawszą. I chociaż "Shelter" potrafi ululać do snu to jednak kryje w sobie coś magicznego, wciągającego. "L'éveil des Muses" czy "Délivrance" najlepszymi tego przykładami. Z recenzji wiem, że sporo osób na ten album narzeka - ja jednak odnajduję w nim dokładnie to, czego nie zaserwowała mi Anathema na "Distant Satellites". "Shelter" to właściwa alternatywa, bardziej interesująca oraz absorbująca.

07. IAMTHEMORNING - Belighted (12 pkt.)

W tej płycie jest coś takiego, że jak zacznie się jej słuchać - to trudno się oderwać. A przynajmniej ja tak mam, ponieważ nieczęsto słucham tak zmyślnego połączenia progresywnego rocka z muzyką klasyczną i folkową. W dodatku z damskim wokalem, raczej balladowego grania. Rosyjski duet Iamthemorning debiutuje albumem "Belighted" w szeregach wytwórni Kscope i już na samym początku zaskakuje całkiem ciekawym wydawnictwem. W skład zespołu wchodzi pianista Gleb Kolyadin, który zarazem jest świetnym kompozytorem, oraz wokalistka Marjana Semkina obdarzona głosem delikatnym, urzekającym, momentami nieco baśniowym. Zespół wspiera cały szereg muzyków klasycznych (przede wszystkim kwartet smyczkowy), ale również, a może przede wszystkim, Gavin Harrison obsługujący wszystkie instrumenty perkusyjne. Dzięki temu muzyka często wędruje w rytmy podobne do niektórych nagrań Porcupine Tree, aczkolwiek podobieństwo to na pierwszy rzut ucha jest dość nieoczywiste. Niemniej jednak całość brzmi bardzo charakterystycznie i klimatycznie. Dawno nie słuchałem takiego zmysłowego i delikatnego grania z tak dużym zainteresowaniem. "Belighted" ma w sobie to coś, co pozwala mi z czystym sumieniem umieścić ten album na wysokiej siódmej pozycji.

06. LESSER KEY - Lesser Key (9 pkt.)

Lesser Key to jak dla mnie zdecydowanie debiut roku! I choć zespół pochwalić się może wyłącznie krótką, bo składającą się z sześciu utworów, epką "Lesser Key", to wydawnictwo to z pewnością zasługuje na wysoką pozycję w moim zestawieniu. Zakładałem sobie, że żadne EP nie znajdzie się w moim rankingu, ale w tym wypadku po prostu musiałem zrobić wyjątek. W skład Lesser Key wchodzą Andrew Zamudio (wokal), Brett Fanger (gitara), Justin Hanson (perkusja) i przede wszystkim basista Paul D'Amour, znany oczywiście z Tool. Zespół na "Lesser Key" zaprezentował muzykę, która z pewnością spodoba się wszystkim fanom Tool, w tym także mnie, i z pewnością wypełni pustkę jaką tworzy ciągły brak nowego albumu Maynarda i spółki. Niemniej Lesser Key to w pełni indywidualny twór, posiadający własny charakter i pomysł na siebie. Mało tego, Lesser Key nagrało mini-album, jakiego Tool by się wstydzić zwyczajnie nie mógł. Wystarczy posłuchać wspaniałego "Parallels" by odkryć w tym zespole niesamowity potencjał i pomysł na siebie. Warto też sięgnąć po singlowe "Intercession". Po prostu świetna płyta, szkoda tylko, że tak krótka. Ja jednak z niecierpliwością i wypiekami na twarzy czekam na pełnowymiarowy album. Może już w przyszłym roku?

05. THOT - The City That Disappears (10 pkt.)

Cóż, ten album to kolejna dość nieoczywista pozycja w progrockowym podsumowaniu roku. Ale Thot to wyjątkowa formacja, która jak tylko coś wydaje to potrafi mnie zwyczajnie oczarować. Tym razem jednak dość długo nie mogłem się przekonać do "The City That Disappears". Album jest przesycony elektronicznymi brzmieniami, włącznie z perkusją i przesterowanymi gitarami, co sprawia, że odbiór tej muzyki wymaga czasu i pewnego przyzwyczajenia do post-industrialnych dźwięków. Mimo wszystko krążek ten brzmi doskonale. Mamy tutaj energetyczne "Rhythm.Hope.Answers", przebojowe "Citizen Pain" czy hipnotyzujące "Blank Street". Do tego troszkę smaczków post-rockowych (finał "Traces"), troszkę klasyki - solo pianina w końcowej części "Blank Street", a nawet powiew punk rocka, chociażby w refrenie wspomnianego "Rhythm.Hope.Answers". Wokalista Grégoire Fray jest do tego bardzo ekspresyjny, a zakres możliwości ma naprawdę ciekawy. Od rytmicznej melorecytacji w "HTRZ", przez krzykliwe "Citizen Pain", aż po pięknie wyśpiewane "Traces". "The City That Disappears" charakteryzuje się też tym, że muzyka nań sprawia wrażenie sporej przestrzeni, wolności, ale zarazem niesie słuchacza razem ze sobą. Dacie się zniewolić? Ja się oddałem całkowicie. Album ma tylko jeden minus... jest troszkę za krótki. Niemniej jednak w pełni zasługuje na tak wysoką pozycję.

04. MASTODON - Once More 'Round The Sun (13 pkt.)

Jak grać progresywny metal nadający się dla stacji radiowych? Ano trzeba grać jak Mastodon. To czego dokonali panowie z Atlanty jest po prostu urzekające. "Once More 'Round The Sun" to kontynuacja drogi obranej na "The Hunter", czyli przemycania progresywnej muzyki do mainstreamu. Mastodon już od samych początków objawiał się jako progresywna formacja, ale przełomem było genialne (niestety przez wielu fanów proga niedoceniane) "Crack the Skye". Później zespół spuścił z tonu ukierunkowując się w stronę bardziej melodyjnego grania. Na "Once More 'Round The Sun" mamy wszystko: chwytliwe riffy i wokale, fantastyczne przejścia, ciekawe połamańce rytmiczne oraz sporo bardzo dobrych solówek. Utwory są krótkie, tylko "Asleep In The Deep" oraz "Diamond In The Witch House" mają ponad 6 minut, ale są to kompozycje bardziej stonowane. Cały album natomiast oferuje nam szeroką gamę metalowych petard, takich jak obwarowane potężnym riffem "High Road", szalone "Tread Lightly" czy przebojowe "Aunt Lisa" i "The Motherload". Swój muzyczny kunszt nieraz udowadniają gitarzyści, którzy upchali w każdej kompozycji całe mnóstwo naprawdę ciekawych riffów i solówek. Psychodeliczny klimat, do którego od samego początku Mastodon nas przyzwyczajał (spójrzcie tylko na okładkę tego krążka!) też ujawnia się w kilku kompozycjach. W mojej ocenie pozycja dużo bardziej wartościowa niż "The Hunter", stąd wysoka pozycja w moim rankingu. A poniżej próbka muzyczna - szalony teledysk do "The Motherload".

03. MONUMENTS - The Amanuensis (15 pkt.)

Dla wielu z Was pozycja ta będzie z pewnością sporym zaskoczeniem. Dla mnie natomiast obstawienie tego albumu na wysokiej pozycji było jasne. Jest to bowiem jedyny krążek, którego wysokiego umiejscowienia byłem pewien praktycznie od samego początku tworzenia swojego rankingu. "The Amanuensis" to fantastyczna metalowa płyta, bardzo progresywna i nowoczesna, doskonale ułożona, skomponowana i przede wszystkim fantastycznie nagrana pod względem jakościowym. Monuments to stosunkowo młoda formacja, a "The Amanuensis" to dopiero drugie jej wydawnictwo. Niemniej jednak jest to już bardzo doświadczona kapela, zreszająca muzyków znanych m.in. z Fellsilent czy The Algorithm. Album nagrany został z nowym wokalistą, byłym członkiem popularnego w kręgach technicznego metalu zespołu Periphery. Zmiana według mnie wyszła zdecydowanie na dobre - Chris Barretto sprawdza się tutaj doskonale. Wokalizy rodem z metalcore, czyli mieszany czysty wokal, krzyk i growl, sprawiają, że Monuments nagrali album bardzo różnorodny, ale też bardzo charakterystyczy. Ja wymyśliłem sobie dla nich określenie djentcore i myślę, że opisuje ono w dużym uproszczeniu muzykę zaprezentowaną na "The Amanuensis". No więc z czym to się je? Sprawdźcie sami - "Origin of Escape" to najlepsza wizytówka dla tego wyśmienitego wydawnictwa. Dla mnie osobiście ścisła czołówka 2014 roku!

02. LUNATIC SOUL - Walking On A Flashlight Beam (18 pkt.)

Na ten album wielu fanów czekało bardzo długo i niecierpliwie, w tym również ja. "Walking On A Flashlight Beam" spotkało się jednak z różnymi recenzjami, choć nie trafiłem jeszcze na otwartą krytykę. Niemniej jednak część słuchaczy jest troszkę zaskoczona, czego pewnie spodziewał się Mariusz Duda tworząc najnowszy krążek. Ale moim zdaniem ten album definiuje nową jakość. Pierwsze wydaniwctwo LS jest mocno zakorzenione w akustycznej, quasi-mantrycznej muzyce, natomiast "Lunatic Soul II" romansuje sporo z ambientem i muzyką elektroniczną. "Impressions" to takie swoiste uzupełnienie tych dwóch pozycji, ściśle scalające oba. Na "Walking On A Flashlight Beam" doszedł powiew orientu, cała masa przeszkadzajek i dużo większy nacisk na rytm w budowie utworów. Sporo też elektroniki wychodzącej śmiało na pierwszy plan, podczas gdy wcześniej stanowiła ona w utworach Lunatic Soul raczej tło i uzupełnienie. Dzięki temu wszystkiemu album nabiera jeszcze bardziej transowego, onirycznego, a nawet nieco psychodelicznego charakteru. Mariusz Duda sam tworzy swój własny gatunek muzyczny. Lunatyczny i hipnotyzujący. Ja odnoszę wrażenie, że to jest dokładnie ten punkt, do którego cały projekt Lunatic Soul zmierzał. Dla mnie fantastyczny album, mało brakowało, a okrzyknąłbym go najlepszym albumem 2014 roku. Ale...

01. OPETH - Pale Communion (20 pkt.)

Rok temu o miejscu pierwszym w moim rankingu zadecydował rzut kostką. Tym razem również zastanawiałem się nad tym, który spośród mojej osobistej i faworyzowanej dwójki ma zająć pierwsze miejsce: Opeth czy Lunatic Soul. Brałem również pod uwagę losowanie... ale wybrałem jednak Opeth. Dlaczego? Powodów jest kilka. Po pierwsze biorąc pod uwagę całą dyskografię to właśnie Opeth przeszedł olbrzymią metamorfozę nie zatracając jednocześnie jakoby własnej charakterystyki. To się nazywa progres właśnie! Po drugie Opeth nagrał album nowoczesny i klasyczny zarazem, nawiązujący do przeszłości oraz śmiało wskazujący kierunek na przyszłość. Po trzecie wreszcie "Pale Communion" to album bardzo przystępny i uniwersalny. Podobnie jak w przypadku "Heritage" nie uświadczymy growlingu ani death metalowych salw na podwójnej stopie. Niemniej jednak melodyka, klimat, tonacje i budowa utworów na tym wydawnictwie jest "ultra-opethowa". Akerfeldt zdaje się dał większą swobodę reszcie załogi, w szczególności zauważyć to można w grze klawiszowca Joakima Svalberg'a, który odegrał na "Pale Communion" znakomitą partię. Warto poznać ten album ponieważ Opeth w końcu zakończył metamorfozę i chyba osiągnął apogeum oraz cel, w którego kierunku zmierzał rozpoczynając ewolucję już w czasach "Damnation". No chyba, że Akerfeldt jeszcze czymś nas zaskoczy. Ale "Pale Communion" to zdecydowanie najjaśniejsze dzieło Opeth od czasu wspomnianego "Damnation". Dla mnie album roku 2014!

Ro(c)k 2014 w moim odtwarzaczu

Na co nie znalazłem miejsca w moim rankingu? Na wiele pozycji! I aż żal, że tylko 15 miejsc do obstawienia było. Bo przecież Cynic Kindly Bent To Free us to fantastyczny album, a zarazem świetny powrót legendarnego zespołu. Bardzo dobry jest też tegoroczny album Bigelf Into The Maelstorm. Wyróżnić trzeba też The Pineapple Thief Magnolia, Gazpacho Demon, Anubis Gate Horizons, Transatlantic Kaleidoscope i pewnie wiele innych albumów, na które zwyczajnie nie starczyło miejsca. Ale w progresywnej muzyce też kilka zespołów mnie zawiodło. Narażę się pewnie wielu tutaj, bo na ten album pewnie spora rzesza słuchaczy czekała, ale nowy Pink Floyd i ich Endless River mnie wynudza totalnie. Nie rozumiem też PO CO ten album został wydany, w szczególności kiedy jest po prostu przeciętny jak na możliwości tak wielkiej legendy. Skaza na wizerunku? Nie przesadzajmy, ale po prostu uważam ten album za niepotrzebny. Można to było wydać jako dodatek do reedycji The Division Bell z 30 czerwca i byłbym zadowolony. Jako nowy album... zwyczajnie tego nie łapię. Podobnie jak Distant Satellites uwielbianej w Polsce Anathemy. Ten krążek kompletnie do mnie nie trafia, jest wtórny, anemiczny... dla mnie zwyczajnie nudny. Nie ma w tym urzekającej Anathemy z We're Here Because We're Here czy Weather Systems, jest za to Anathema powielająca schematy i monotonna. Nie trafił do mnie też album Threshold For The Journey, ale nigdy fanem tej formacji nie byłem - więc trudno to policzyć jako zawód. Niemniej jednak uważam, że to bardzo słaby album (w porównaniu chociażby do Dead Reckoning czy March of Progress.

W polskiej muzyce też spory ruch i obfitość wydawnicza. Swoimi albumami obdarowali nas w tym roku Tune, Walfad, Abstrakt, Thesis, Maze of Sound, Sounds Like The End Of The World, Obscure Sphinx czy Echoe (kolejność zupełnie przypadkowa). Działo się więc bardzo dużo, niestety miejsca w czołowej 15 starczyło mi tylko dla Pinkroom i CO.IN. (Lunatic Soul było dla mnie nad wyraz oczywiste). Jaka była jakość tych albumów? Z tym już różnie bywało, ale bardzo cieszy ilość powstającej w Polsce progresywnej muzyki. Z ilości zrodzić się może jakość - i właśnie tego polskiej scenie progresywnej bym życzył. Dzięki sporej liczbie wydawnictw większe prawdopodobieństwo pojawienia się jakichś perełek, trudniej je tylko wyszukać, ale ja osobiście odkrywać uwielbiam. Zagrożeniem może być wtórność, która już teraz zauważalna jest w niektórych wspomnianych albumach. Nie będę podawał, w których, bo nie o to chodzi. Niemniej życzę wszystkim polskim zespołom progresywnym jeszcze bardziej udanego roku 2015! I mam nadzieję, że dane mi będzie zobaczyć przynajmniej większą część z powyższych (i tych, o których zapomniałem również) na żywo.

A jeszcze słów kilka o innych gatunkach. Jak napisałem we wstępie powyższe pozycje mogą być śmiało oznaczone przymiotnikiem "progresywny" i dlatego też umieściłem je w moim zestawieniu. Nie na wszystkie albumy jednak starczyło mi miejsca i dlatego teraz słów o nich kilka napiszę. Po pierwsze muzyka industrialna, której jestem wielkim fanem. Tutaj nie zawiódł w tym roku na pewno Laibach i ich monumentalny album Spectre. Aczkolwiek powinienem napisać nieco inaczej - mnie nie zawiódł. Zespół zmienił kurs, nagrał album bardzo elektroniczny, momentami wręcz taneczny, ale cały czas spójny z wcześniejszą dyskografią. Nie będę się tutaj rozpisywał, ponieważ napisałem recenzję dla tego albumu i zainteresowanych odsyłam pod ten link. Oczywiście w kontekście muzyki industrialnej muszę wspomnieć też o soundtracku Gone Girl autorstwa Trenta Reznora (Nine Inch Nails) i Atticusa Rossa. Kto widział film ten wie jak fantastyczna muzyka to jest, kto nie widział - ten niech przypomni sobie ścieżki dźwiękowe do Social Network lub Dziewczyny z tatuażem. W bardzo industrialnym klimacie wyróżnić muszę jeszcze albumy Perturbator Dangerous Days czy potężny Godflesh A World Lit Only By Fire. Świetny jest również nowiutki Emigrate Silent So Long - czyli projekt poboczny gitarzysty Rammstein. Spójrzcie tylko na listę gości na tym albumie, a później wrzucajcie w odtwarzacze!

Z kręgu metalowego nie znalazły się na mojej liście bardzo dobre pozycje takie jak Killer Be Killed Killer Be Killed (supergrupa składająca się z samych gwiazd metalu, posłuchać warto bo i album bardzo dobry!), Slipknot .5: The Gray Chapter (ten krążek to po prostu genialny powrót po latach i wielu niezbyt przyjemnych wydarzeniach w historii zespołu), Agalloch The Serpent & The Spare, Primordial Where Greater Men Have Fallen czy polskie Behemoth The Satanist oraz Vader Tibi Et Igni. Choć albumów dobrych było dużo więcej (m.in. post-apokaliptyczne doom-metalowe wojaże legendarnego Earth na Primitive and Deadly), ale w końcu to nie ranking muzyki metalowej. I tak udało mi się mnóstwo mocnych brzmień przemycić, chociażby Monuments, Krimh czy Mastodon, a nawet Opeth jak wiadomo wywodzi się z death metalowego światka.

A ode mnie jeszcze: WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO W NOWYM 2015 ROKU!

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.