Wczoraj graliście na juwenaliach przed Comą i Heyem. Jak wrażenia z występu?
Kamil Wiśniewski:Możemy go niewątpliwie zaliczyć do udanych. Z tego, co do nas dotarło, wiemy, że publiczność bawiła się dobrze – a to jest dla nas najważniejsze. My bawiliśmy się dobrze dzięki niej. Frekwencja była niezła.
Paweł Gajewski: Organizacja też była na dobrym poziomie – nie było żadnych opóźnień, a to na juwenaliach rzadkość.
Co się działo za kulisami? Czy miały miejsce jakieś pozamuzyczne ekscesy z Piotrem Roguckim albo z Kasią Nosowską?
PG: (Śmiech). Roguc już przed występem był w marnym stanie. I niestety miało to ujemny wpływ na grę Comy. A Hey? Dobry koncert po prostu.
( W tym momencie podeszła do naszego stolika pani organizatorka i oznajmiła, że żeby występ doszedł do skutku, Qube musi błyskawicznie zorganizować własne wzmacniacze. Paweł zaczął nerwowo wydzwaniać do kolegów z kapeli, niewiele brakowało, by obaj moi rozmówcy musieli opuścić klub. Na szczęście pięć minut później organizatorzy odwołali alarm – znaleźli inne “piece”, a my mogliśmy kontynuować rozmowę. Przedtem jednak do stolika dosiadł się Daniel Gielza – wokalista zespołu).
W Lublinie pozycję koncertową macie solidną. Wczoraj graliście na imprezie plenerowej, niedawno supportowaliście Totentanz, własnych koncertów też gracie sporo. A jak wygląda sytuacja poza waszym rodzinnym miastem?
P.G: W Lublinie rzeczywiście dość intensywnie koncertujemy. W tym miejscu wypadałoby podziękować pani Dominice Szymoniuk, dzięki której do tych poważnych występów na juwenaliach czy przed Totentanz w ogóle doszło. Z wyjazdami jest już gorzej. Na razie najdalej udało nam się dotrzeć do Chełma i Kraśnika – czyli w najbliższe okolice.
K.W.: Był jeden przegląd w Krakowie. Póki co żadnych dalszych tras nie odbyliśmy.
Pewnie byłoby lepiej, gdyby wasz album był wydany przez jakąś wytwórnię, a nie wyłącznie własnym wysiłkiem.
P.G.: I tu pojawia się kolejny problem. Raz na jakiś czas rozsyłamy nasz materiał do kilku wydawców jednocześnie, ale na razie oddźwięk był zerowy. Nikt nie wyraził zainteresowania naszą muzyką. Niedawno pojawiła się wytwórnia, która specjalizuje się w zbliżonych do naszych, progresywno-metalowych klimatach.
Daniel Gielza: W poniedziałek, natychmiast po tym przeglądzie, wysyłamy im nagrania.
Wasza płyta nosi tytuł “Shapes”. Kształty – ale czego?
D.G.:Muzyki.
K.W.:Mieliśmy w tej sprawie burzę mózgów, podobnie jak w kwestii nazwy dla kapeli. Generalnie chodzi o to, że muzyka wywołuje u odbiorcy emocje, nadaje im kształty.
D.G.:W tekście utworu “Time To Die” jest cytat z “Dżumy” Alberta Camusa, dotyczący właśnie kształtów.
Kiedy słucham waszej muzyki odnoszę wrażenie, że najbardziej inspiruje was muzyka lat dziewięćdziesiątych i obecnej dekady. Grunge, nowoczesny metal pokroju Korna czy Machine Head. Jest to połączone w bogate, wielowątkowe kompozycje, ale inspiracji Joe Satrianim czy Dream Theater, na których także powołujecie się na swojej stronie, nie odnajduję. Wasza propozycja na pewno nie jest klasyczną formą progmetalu. Jak to jest z waszymi źródłami natchnienia?
P.G.:Każdy z nas słucha bardzo różnych rzeczy. Wiadomo, Kamila jako gitarzystę solowego kręci Satriani. Dream Theater to konik obydwu naszych gitarzystów, mój zresztą też. Każdy z nas wychował się na takich klasykach, jak Pantera, Machine Head czy Metallica. Z tego, co każdemu siedzi w głowie kombinujemy własne utwory i wychodzi nam .. bliżej nieokreślona muzyka. W ogóle nasze kawałki są dość eksperymentalne. Za każdym razem powstaje coś innego.
K.W.:Spektrum inspiracji jest bardzo szerokie. Od klasyki jazzu do metalu i hardcore'u. Taka mieszanka daje w naszym wykonaniu coś nowego.
P.G.:Nie uważam, że to coś absolutnie nowego. Ale dziwnego na pewno (śmiech).Tyle, że przez to najtrudniej jest nam odpowiedzieć na pytanie: co gracie?
K.W.:Metal (śmiech).
Nie boicie się, że właśnie przez tę mnogość inspiracji trudno wam będzie trafić do słuchaczy? Że odbiorcom będą się podobać poszczególne elementy waszej twórczości, ale jako całość będzie zbyt skomplikowana?
P.G.: Odkąd gramy w tym składzie, czyli od października 2005. roku, możemy śmiało powiedzieć, że utwory, które powstają, mają podobny styl. Niby dalej są “dziwne”' ale dobrze się ze sobą zazębiają.
K.W.:Na pewno jest progresywnie. Dzieje się sporo, ale nie uważam tego za problem. Są zaskoczenia, zwroty akcji. Ja osobiście sądzę, że dzięki temu jest właśnie ciekawiej. Nam się to podoba, mam nadzieję, że słuchaczom też.
P.G.:Są wykonawcy, którzy zasklepiają się w jednym stylu. My tak nie chcemy.
(W tym momencie dołączył do nas gitarzysta Tomasz Otto. W ten sposób Qube był prawie w komplecie. Oprócz basisty Pawła Torbicza).
Od wydania “Shapes” upłynęło już sporo czasu. Zapowiadacie, że do wakacji na waszej stronie pojawią się nowe utwory. Czego możemy się spodziewać?
P.G.:Chcemy nagrać cztery nowe utwory. “Shapes” to była w sumie mieszanka starych i nowych kawałków. Chcemy wyrzucić te najstarsze, dołączyć najświeższe kompozycje do tego, co zostanie i taki właśnie materiał rozsyłać do wytwórni. Utwory, które powstawały później są bardziej dojrzałe, lepiej nas reprezentują.”Shapes” nagrywaliśmy w Olkuszu. Tym razem chcemy to zrobić na miejscu w Lublinie, całkowicie o własnych siłach. Pomoże nam tylko znajomy, który ma więcej sprzętu do rejestracji bębnów.
D.G.: Rozkręcamy własne studio. Jeszcze nie wymyśliliśmy nazwy. Będziemy mogli poeksperymentować na sobie i na innych kapelach. Jedną już zresztą nagraliśmy.
Komponujecie i nagrywacie. Sielanka można by rzec. A czy jest wśród was jakiś artystyczny dyktator czy raczej jesteście demokratycznym zespołem?
Tomasz Otto: Panuje demokracja.
D.G.:Demokracja za wskazaniem na Kamila (śmiech).
K.W.:Wszyscy przynoszą swoje pomysły, potem razem nad nimi pracujemy.
P.G.:Ale Kamil, choć jest najmłodszy, ma tych pomysłów najwięcej.
A za stronę biznesową działalności odpowiada ktoś konkretny?
K.W.:Trudno mówić o biznesie. Póki co nie jest to dochodowa działalność. Co zarobimy – inwestujemy w zespół. Nie wypłacamy sobie pensji, bo wyniosłyby tak mniej więcej 15 złotych miesięcznie (śmiech).
P.G.:Ale i tak jest lepiej niż było. Teraz wychodzimy przynajmniej na zero. Dawniej trzeba było pewną sumę włożyć w koncert, żeby go w ogóle zagrać.
Jesteście w takim wieku, kiedy kończy się studia, wybiera kariery zawodowe. Co wobec tego z Qube?
P.G.: Jest przez to trochę stresu. Ale będziemy się starali zostać na miejscu w Lublinie i grać dalej.
T.O.:To jest nasze dziecko. Nie tylko zespół, ale i sposób na życie. Jedni siedzą pod blokiem, inni grają.
K.W.:Za dużo włożyliśmy w to wszystko pracy, żeby to ot tak zostawić.
D.G.:To tak, jakby nagle trzeba było rzucić dziewczynę i wyjechać za granicę.
Jak podajecie na swojej stronie, macie na koncie wygrane w kilku lokalnych przeglądach rockowych. Od czasu napisania notki biograficznej odnieśliście jeszcze jakieś sukcesy?
K.W.: Na pewno sukcesem był wczorajszy występ. Kiedy graliśmy, przed sceną było już około 3 tysiące osób. To dla nas niezła promocja. Dobry odzew publiczności, pogo...
P.G.:Na przeglądy jeździmy zresztą nie po to, żeby je wygrywać, ale żeby zdobywać kontakty z innymi kapelami, z organizatorami koncertów. To, że gdzieś tam wygrało się jakąś tam nagrodę, absolutnie nie przekłada się na wzrost popularności. Teraz też chcielibyśmy wygrać przegląd za kilka godzin po to, żeby na finale w Łodzi poznać kilku ludzi, którzy mogą pomóc.
K.W.:Jeździ się po to, żeby szerzej zaistnieć.
P.G.: W ogóle niektóre tego typu festiwale są skandalicznie organizowane. Kiedyś graliśmy na takim, na który przyjęto więcej kapel, niż mogło zagrać. Czekaliśmy do pierwszej w nocy z rozłożonym w gotowości sprzętem i musieliśmy go zapakować bez grania. Innym razem wygraliśmy bony do sklepu muzycznego. Ale w sklepie nic o tym nie wiedzieli (śmiech). Albo przegląd organizowany przez lubelski ratusz (obecny prezydent Lublina deklaruje swoje zamiłowanie do heavy metalu - przyp.red.). Wygraliśmy niezłej klasy mikrofon, ale nigdy go nie dostaliśmy. Kiedy po dwóch miesiącach wybraliśmy się do ratusza nikt nie wiedział, że kapela Kułebe (pisownia oryginalna) kiedykolwiek miała coś dostać od prezydenta.
Na tym zakończyliśmy naszą rozmowę. Niestety z niezależnych ode mnie przyczyn nie mogłem dopingować Qube na przeglądzie, pożegnałem ich więc życząc powodzenia. A słowo ciałem się stało, bo następnego dnia zespół poinformował mnie, że 17.05.2008 razem z softrockowym Londynem będzie na tegorocznym Łódźstocku bronił honoru Lublina. Miejmy nadzieję, że tym razem nie skończy się na wirtualnym mikrofonie.
Kamil Wiśniewski:Możemy go niewątpliwie zaliczyć do udanych. Z tego, co do nas dotarło, wiemy, że publiczność bawiła się dobrze – a to jest dla nas najważniejsze. My bawiliśmy się dobrze dzięki niej. Frekwencja była niezła.
Paweł Gajewski: Organizacja też była na dobrym poziomie – nie było żadnych opóźnień, a to na juwenaliach rzadkość.
Co się działo za kulisami? Czy miały miejsce jakieś pozamuzyczne ekscesy z Piotrem Roguckim albo z Kasią Nosowską?
PG: (Śmiech). Roguc już przed występem był w marnym stanie. I niestety miało to ujemny wpływ na grę Comy. A Hey? Dobry koncert po prostu.
( W tym momencie podeszła do naszego stolika pani organizatorka i oznajmiła, że żeby występ doszedł do skutku, Qube musi błyskawicznie zorganizować własne wzmacniacze. Paweł zaczął nerwowo wydzwaniać do kolegów z kapeli, niewiele brakowało, by obaj moi rozmówcy musieli opuścić klub. Na szczęście pięć minut później organizatorzy odwołali alarm – znaleźli inne “piece”, a my mogliśmy kontynuować rozmowę. Przedtem jednak do stolika dosiadł się Daniel Gielza – wokalista zespołu).
W Lublinie pozycję koncertową macie solidną. Wczoraj graliście na imprezie plenerowej, niedawno supportowaliście Totentanz, własnych koncertów też gracie sporo. A jak wygląda sytuacja poza waszym rodzinnym miastem?
P.G: W Lublinie rzeczywiście dość intensywnie koncertujemy. W tym miejscu wypadałoby podziękować pani Dominice Szymoniuk, dzięki której do tych poważnych występów na juwenaliach czy przed Totentanz w ogóle doszło. Z wyjazdami jest już gorzej. Na razie najdalej udało nam się dotrzeć do Chełma i Kraśnika – czyli w najbliższe okolice.
K.W.: Był jeden przegląd w Krakowie. Póki co żadnych dalszych tras nie odbyliśmy.
Pewnie byłoby lepiej, gdyby wasz album był wydany przez jakąś wytwórnię, a nie wyłącznie własnym wysiłkiem.
P.G.: I tu pojawia się kolejny problem. Raz na jakiś czas rozsyłamy nasz materiał do kilku wydawców jednocześnie, ale na razie oddźwięk był zerowy. Nikt nie wyraził zainteresowania naszą muzyką. Niedawno pojawiła się wytwórnia, która specjalizuje się w zbliżonych do naszych, progresywno-metalowych klimatach.
Daniel Gielza: W poniedziałek, natychmiast po tym przeglądzie, wysyłamy im nagrania.
Wasza płyta nosi tytuł “Shapes”. Kształty – ale czego?
D.G.:Muzyki.
K.W.:Mieliśmy w tej sprawie burzę mózgów, podobnie jak w kwestii nazwy dla kapeli. Generalnie chodzi o to, że muzyka wywołuje u odbiorcy emocje, nadaje im kształty.
D.G.:W tekście utworu “Time To Die” jest cytat z “Dżumy” Alberta Camusa, dotyczący właśnie kształtów.
Kiedy słucham waszej muzyki odnoszę wrażenie, że najbardziej inspiruje was muzyka lat dziewięćdziesiątych i obecnej dekady. Grunge, nowoczesny metal pokroju Korna czy Machine Head. Jest to połączone w bogate, wielowątkowe kompozycje, ale inspiracji Joe Satrianim czy Dream Theater, na których także powołujecie się na swojej stronie, nie odnajduję. Wasza propozycja na pewno nie jest klasyczną formą progmetalu. Jak to jest z waszymi źródłami natchnienia?
P.G.:Każdy z nas słucha bardzo różnych rzeczy. Wiadomo, Kamila jako gitarzystę solowego kręci Satriani. Dream Theater to konik obydwu naszych gitarzystów, mój zresztą też. Każdy z nas wychował się na takich klasykach, jak Pantera, Machine Head czy Metallica. Z tego, co każdemu siedzi w głowie kombinujemy własne utwory i wychodzi nam .. bliżej nieokreślona muzyka. W ogóle nasze kawałki są dość eksperymentalne. Za każdym razem powstaje coś innego.
K.W.:Spektrum inspiracji jest bardzo szerokie. Od klasyki jazzu do metalu i hardcore'u. Taka mieszanka daje w naszym wykonaniu coś nowego.
P.G.:Nie uważam, że to coś absolutnie nowego. Ale dziwnego na pewno (śmiech).Tyle, że przez to najtrudniej jest nam odpowiedzieć na pytanie: co gracie?
K.W.:Metal (śmiech).
Nie boicie się, że właśnie przez tę mnogość inspiracji trudno wam będzie trafić do słuchaczy? Że odbiorcom będą się podobać poszczególne elementy waszej twórczości, ale jako całość będzie zbyt skomplikowana?
P.G.: Odkąd gramy w tym składzie, czyli od października 2005. roku, możemy śmiało powiedzieć, że utwory, które powstają, mają podobny styl. Niby dalej są “dziwne”' ale dobrze się ze sobą zazębiają.
K.W.:Na pewno jest progresywnie. Dzieje się sporo, ale nie uważam tego za problem. Są zaskoczenia, zwroty akcji. Ja osobiście sądzę, że dzięki temu jest właśnie ciekawiej. Nam się to podoba, mam nadzieję, że słuchaczom też.
P.G.:Są wykonawcy, którzy zasklepiają się w jednym stylu. My tak nie chcemy.
(W tym momencie dołączył do nas gitarzysta Tomasz Otto. W ten sposób Qube był prawie w komplecie. Oprócz basisty Pawła Torbicza).
Od wydania “Shapes” upłynęło już sporo czasu. Zapowiadacie, że do wakacji na waszej stronie pojawią się nowe utwory. Czego możemy się spodziewać?
P.G.:Chcemy nagrać cztery nowe utwory. “Shapes” to była w sumie mieszanka starych i nowych kawałków. Chcemy wyrzucić te najstarsze, dołączyć najświeższe kompozycje do tego, co zostanie i taki właśnie materiał rozsyłać do wytwórni. Utwory, które powstawały później są bardziej dojrzałe, lepiej nas reprezentują.”Shapes” nagrywaliśmy w Olkuszu. Tym razem chcemy to zrobić na miejscu w Lublinie, całkowicie o własnych siłach. Pomoże nam tylko znajomy, który ma więcej sprzętu do rejestracji bębnów.
D.G.: Rozkręcamy własne studio. Jeszcze nie wymyśliliśmy nazwy. Będziemy mogli poeksperymentować na sobie i na innych kapelach. Jedną już zresztą nagraliśmy.
Komponujecie i nagrywacie. Sielanka można by rzec. A czy jest wśród was jakiś artystyczny dyktator czy raczej jesteście demokratycznym zespołem?
Tomasz Otto: Panuje demokracja.
D.G.:Demokracja za wskazaniem na Kamila (śmiech).
K.W.:Wszyscy przynoszą swoje pomysły, potem razem nad nimi pracujemy.
P.G.:Ale Kamil, choć jest najmłodszy, ma tych pomysłów najwięcej.
A za stronę biznesową działalności odpowiada ktoś konkretny?
K.W.:Trudno mówić o biznesie. Póki co nie jest to dochodowa działalność. Co zarobimy – inwestujemy w zespół. Nie wypłacamy sobie pensji, bo wyniosłyby tak mniej więcej 15 złotych miesięcznie (śmiech).
P.G.:Ale i tak jest lepiej niż było. Teraz wychodzimy przynajmniej na zero. Dawniej trzeba było pewną sumę włożyć w koncert, żeby go w ogóle zagrać.
Jesteście w takim wieku, kiedy kończy się studia, wybiera kariery zawodowe. Co wobec tego z Qube?
P.G.: Jest przez to trochę stresu. Ale będziemy się starali zostać na miejscu w Lublinie i grać dalej.
T.O.:To jest nasze dziecko. Nie tylko zespół, ale i sposób na życie. Jedni siedzą pod blokiem, inni grają.
K.W.:Za dużo włożyliśmy w to wszystko pracy, żeby to ot tak zostawić.
D.G.:To tak, jakby nagle trzeba było rzucić dziewczynę i wyjechać za granicę.
Jak podajecie na swojej stronie, macie na koncie wygrane w kilku lokalnych przeglądach rockowych. Od czasu napisania notki biograficznej odnieśliście jeszcze jakieś sukcesy?
K.W.: Na pewno sukcesem był wczorajszy występ. Kiedy graliśmy, przed sceną było już około 3 tysiące osób. To dla nas niezła promocja. Dobry odzew publiczności, pogo...
P.G.:Na przeglądy jeździmy zresztą nie po to, żeby je wygrywać, ale żeby zdobywać kontakty z innymi kapelami, z organizatorami koncertów. To, że gdzieś tam wygrało się jakąś tam nagrodę, absolutnie nie przekłada się na wzrost popularności. Teraz też chcielibyśmy wygrać przegląd za kilka godzin po to, żeby na finale w Łodzi poznać kilku ludzi, którzy mogą pomóc.
K.W.:Jeździ się po to, żeby szerzej zaistnieć.
P.G.: W ogóle niektóre tego typu festiwale są skandalicznie organizowane. Kiedyś graliśmy na takim, na który przyjęto więcej kapel, niż mogło zagrać. Czekaliśmy do pierwszej w nocy z rozłożonym w gotowości sprzętem i musieliśmy go zapakować bez grania. Innym razem wygraliśmy bony do sklepu muzycznego. Ale w sklepie nic o tym nie wiedzieli (śmiech). Albo przegląd organizowany przez lubelski ratusz (obecny prezydent Lublina deklaruje swoje zamiłowanie do heavy metalu - przyp.red.). Wygraliśmy niezłej klasy mikrofon, ale nigdy go nie dostaliśmy. Kiedy po dwóch miesiącach wybraliśmy się do ratusza nikt nie wiedział, że kapela Kułebe (pisownia oryginalna) kiedykolwiek miała coś dostać od prezydenta.
Na tym zakończyliśmy naszą rozmowę. Niestety z niezależnych ode mnie przyczyn nie mogłem dopingować Qube na przeglądzie, pożegnałem ich więc życząc powodzenia. A słowo ciałem się stało, bo następnego dnia zespół poinformował mnie, że 17.05.2008 razem z softrockowym Londynem będzie na tegorocznym Łódźstocku bronił honoru Lublina. Miejmy nadzieję, że tym razem nie skończy się na wirtualnym mikrofonie.