A+ A A-

„Kolejny fajny koncert, znowu w środku tygodnia. Czemu w weekendy nic się nie dzieje? Dobrze, że przynajmniej w Progresji, to będę miał blisko”. Jako, że z natury jestem człowiekiem marudnym, który żyje tylko po to by narzekać, zwykle takie myśli przychodzą mi do głowy, gdy wybieram się na jakiś fajny koncert. Oczywiście to całe negatywne nastawienie mija, gdy już wejdę do klubu, nieco się rozejrzę (zawsze to robię, nawet jak znam dane miejsce na wylot) i zajmę wygodne miejsce na parkiecie. Owszem, stojące, ale wciąż wygodne. „No i supportów nie znam, bez sensu…”

Vola to młody kwartet z Kopenhagi, który gra nowoczesną mieszankę rocka i metalu progresywnego z dużą dawką elektroniki, a obecnie promuje swój debiutancki album „Inmazes”. To tyle tytułem wstępu i redaktorskiego obowiązku (tak, właśnie takimi określeniami robię sobie dobrze). Może ja się zaczynam starzeć (tak, wszyscy kochają jak mówią w ten sposób ludzie przed trzydziestką, tacy jak ja, gorsze jest tylko „za moich czasów”), ale jak widzę na scenie, poza muzykami i ich instrumentami, dwa laptopy pewnej bardzo znanej firmy na A, jeden u klawiszowca, drugi obok perkusisty, to robi mi się słabo. Co ja poradzę, że wolę organy od elektronicznych klawiszy, które imitują wszystko i nic. Abstrahując od jakichkolwiek upodobań i uprzedzeń, przyznaję, że brzmienie było powalające już od samego początku, od pierwszego zespołu. Ciężkie, ale bardzo klarowne i czytelne, dzięki czemu Vola brzmiała bardzo profesjonalnie, niczym starzy wyjadacze. Brawo akustycy-technicy-magicy! Głos wokalisty, dość delikatny, nie ginął w masie różnych dźwięków. Słuchało się tego wszystkiego w sumie bardzo przyjemnie, bo Vola to dobry zespół, podążając za współczesnymi trendami w muzyce progresywnej, stara się dodać coś od siebie i to też jest ważne. A że jest trochę tak jak kiedyś powiedział jeden z moich znajomych: „jeden woli wysokie, drugi przysadziste, a trzeci woli facetów”, to już inna sprawa. To co mi również przeszkadzało, to fakt, że występ był trochę statyczny, panowie za dużo się nie ruszali, wyszli, zagrali w skupieniu i zeszli.

Z ruchem nie miał problemu wokalista drugiego zespołu, który zaszczycił nas swoją obecnością tego wieczoru. Arnór Dan Arnarson biegał, skakał, śpiewał i robił wiele innych rzeczy. Ale po kolei. Agent Fresco pochodzi z Islandii, co już przemawia na ich korzyść, bo jak wiadomo, od ostatnich mistrzostw Europy w piłce nożnej, wszyscy jesteśmy Islandczykami. Do tego, nie mieli laptopów, tylko skromne elektryczne pianinko i zwykłe instrumenty. Nie przeszkodziło to w uzyskaniu mocnego i selektywnego brzmienia, tak czy inaczej trochę podszytego elektroniką. Na początku myślałem, że grają bez gitarzysty (to byłoby dopiero coś!), ale okazało się, że Þórarinn Guðnason (czadowe imię, swoją drogą) gra zarówno na pianinku, jak i na gitarze, a gdy nie może się rozdwoić, na klawiszach zastępuje go wokalista. Jak już wcześniej wspomniałem, Arnór Dan Arnarson to osobna kategoria, wulkan energii i bardzo dobry wokalista, śpiewający z rozpiętością od falsetu do przeraźliwego wrzasku. Porównując oba koncerty (opisywane zespoły poruszają się w podobnej stylistyce), tu mieliśmy do czynienia z dużo bardziej dynamicznym występem, więcej się działo, co w dużej mierze było zasługą frontmana. To co łączy oba zespoły, to stosowanie dużej ilości elektroniki, przy czym jeśli chodzi o użyte efekty, to posługując się nomenklaturą piłkarską powiedziałbym, że w starciu Dania–Islandia było 0-1. A do tego wszystkiego Agent Fresco zadedykowali jeden ze swoich utworów polskim kobietom, które walczą o swoje prawa. To smutne, że nawet na Islandii już wiedzą co się u nas dzieje.

Naprawdę smutno to się jednak zrobiło dopiero w okolicach 21:00, gdy na scenie pojawiła się Katatonia. Oczywiście był to smutek bardzo pozytywny, taki oczyszczający, potrzebny czasem do szczęścia tak samo bardzo jak muzyka Szwedów. Katatonia od wielu lat ma w Polsce liczne grono oddanych fanów, co również było widać tego wieczoru. Frekwencja może nie była powalająca, ale było co najmniej przyzwoicie, jak na dosłownie środek tygodnia, a przynajmniej było czym oddychać. Zaczęli od najnowszej płyty, ale wcale nie utworem otwierającym album, tylko przebojowym „Last song before the fade”. Solidne brzmienie i dobra kondycja wokalna Jonasa Renkse (było go słychać i to bardzo wyraźnie) sugerowały, że będzie dobrze. Czy było idealnie? Oczywiście, że nie, ale ile tak naprawdę byłby wart idealny koncert na żywo i co to znaczy idealnie? Brzmienie miało swoje gorsze chwile (lekkie zamulenie w entuzjastycznie przyjętym i wykonanym wspólnie z publicznością „Teargas”), Jonas również (jakby lekki fałsz w „The day and then the shade”). Proponuję jednak, by potraktować koncert jako całość i ocenić go „w całej masie” (ach, ten slang rodem z przemysłu spożywczego). Zespół był w zaskakująco dobrej formie, grał z werwą, widać było, że jeszcze im się chce i całe szczęście, że tak jest. Osobiście uważam, że w klubach Katatonia brzmi dużej lepiej niż na scenie festiwalowej (zespół na żywo widziałem 3 razy, w tym dwa w klubie i raz na festiwalu), co potwierdził występ w warszawskiej Progresji. Kwestia repertuaru zawsze jest dyskusyjna w przypadku zespołów, które nagrały więcej niż dwie płyty, a Szwedzi nagrali ich aż 9 (licząc tylko studyjne oczywiście)! Obecna trasa promuje najnowszy album Katatonii, wydany w tym roku „The fall of hearts”, więc nie mogło zabraknąć utworów z tego krążka, aczkolwiek myślę, że 4 kawałki to i tak dość skromna reprezentacja. Przynajmniej zespół uniknął błędu, który w tym roku popełnił Symphony X (nowy album w całości i resztki z bogatej dyskografii) i zaprezentował przekrój ostatnich kilku albumów. Szczegóły znajdziecie poniżej. Ja byłem szczęśliwy, aczkolwiek połowa „The great cold distance” to moim zdaniem przesada (ja bym wolał „Viva emptiness”). Nikogo nigdy nie da się w pełni usatysfakcjonować, a i tak najgorzej mają fani pierwszych płyt Katatonii, bo muzycy nie zapuszczali się dalej niż do „Tonight’s decision”, który miał tylko jednego reprezentanta w postaci „For my demons”. Nowe utwory były w bardzo udany sposób miksowane ze starszymi i nie odcinały się od nich, co jest ważne, bo moim zdaniem nie mieliśmy do czynienia z „dwoma Katatoniami”, co byłoby trochę słabe i przede wszystkim niespójne. Kawałki z ostatnich kilku płyt są oczywiście inne od tych sprzed 15 i więcej lat, ale zespół potrafi je na koncercie dobrać tak, by się ze sobą nie gryzły.

Około 22:40 było już po wszystkim. Najlepiej zapamiętam przede wszystkim świetną atmosferę występu, naprawdę widać, że Polacy kochają Katatonię, zarówno w trakcie koncertu, jak i po wpisach na portalach społecznościowych następnego dnia. Mam nadzieję, że będą kolejne płyty i koncerty Szwedów, a różne są niestety głosy „na mieście”. Byłaby wielka szkoda nie móc kolejny raz zaśpiewać wraz z zespołem „Ghost of the sun” (dzięki za to wyciszenie muzyki przy „A fucking lie” pod koniec!). Następnego dnia, o dziwo, nie dzwoniło mi w uszach, ale za to byłem zaskakująco jasny i gotowy do dalszego działania.

Przybył, zobaczył, usłyszał, wrócił i spisał.
Gabriel „Gonzo” Koleński
Zdjęcia Rafał Klęk.

Lista utworów zagranych przez Katatonię:
Last Song Before the Fade
Deliberation
Serein
Dead Letters
Day and Then the Shade
Serac
Teargas
Criminals
The Longest Year
Evidence
Soil's Song
Old Heart Falls
For My Demons
Leaders
In the White
Forsaker
Ghost of the Sun
My Twin
Lethean
July

KATATONIA


1. The Choice of King - 0:17
2. King Arthur - 7:30
3. Morgan le Fay - 7:20
4. Lady of the Lake - 0:47
5. Arthur's Queen - 0:36
6. Guinevere - 6:35
7. Lancelot and The Black Knight - 5:55
8. Princess Elaine - 6:39
9. Camelot - 5:51
10. The King of Merlins - 0:44
11. A Wizard's Potion - 0:36
12. Merlin the Magician - 7:38
13. The Chalice - 0:48
14. The Holy Grail - 6:50
15. The Best Knight - 0:43
16. The Contest - 0:33
17. Sir Galahad - 5:13
18. Percival the Knight - 9:30
19. Excalibur - 0:30
20. The Last Battle - 9:51

Czas całkowity - 84:26

- Rick Wakeman - keyboards, organ (17), piano (2,3,6,7,17,20), electric piano (14,18,20), synth (2,6,7,9,12,18,20), harpsichord (11), choir arrangements (new compositions), producer

oraz:
- Ashley Holt - lead vocals (2,6,7,12,17,20)
- Hayley Sanderson - lead (3,8,9,14,18) & backing (2,6,17) vocals
- Dave Colquhoun - electric & acoustic (16) guitars, banjo
- Matt Pegg - bass
- Tony Fernandez - drums, percussion
- The English Chamber Choir - chorus vocals
- The Nottingham Festival Male Voice Choir - chorus vocals
- Guy Protheroe - choir conductor, orchestrations ( 1975 compositions)
- Wil Malone - choir arrangements (1975 compositions)
- The London Orion Orchestra
- Ann Manly - orchestrations (new and also 1975 compositions)
- Ian Lavender - narrator

The Rainbow Suite

sobota, 08 październik 2016 12:34 Dział: Wakeman, Rick

01. The Rainbow Suite

- Rick Wakeman - pianino, kompozytor

oraz:
- The Orion Orchestra

Wywiad z: Kim Benzie (Dead Letter Circus)

czwartek, 06 październik 2016 18:26 Dział: Wywiady

Przy okazji pierwszego koncerty Dead Letter Circus w Polsce, który będzie miał miejsce już 8 października we wrocławskim klubie Firlej (szczegóły na końcu artykułu) udało mi się zamienić kilka słów z wokalistą zespołu - Kimem Benzie. Porozmawialiśmy sobie drogą mailową, ja wysyłałem pytania - on odpowiadał. Poszło bardzo sprawnie, a zapis całej rozmowy możecie przeczytać poniżej. Miłej lektury!

PS. Przypominamy o konkursie - do wygrania bilety na wspomniany koncert, szczegóły poniżej.


Bartek Musielak: Cześć! Tu Bartek z redakcji ProgRock.org.pl, polskiego portalu poświęconego szeroko rozumianej muzyce progresywnej. Już bardzo niedługo zagracie koncert we Wrocławiu, to będzie pierwszy występ Dead Letter Circus w Polsce. Dlaczego tak długo kazaliście na siebie czekać?

Kim Benzie: Cześć! Nie mam bladego pojęcia dlaczego trwało to tak długo, niemniej jesteśmy bardzo podekscytowani, że w końcu możemy przybyć również do Polski!

Powiedz nam krótko o zespole, kiedy powstał, gdzie i kto był założycielem.

W bardzo wielkim skrócie: powstaliśmy w 2007 roku w Brisbane, w Australii. Stało się to przy okazji spotkania w sali prób. Wystarczyło jedno wspólne jammowanie i już powstał ten klimat.

W czasie pierwszej Waszej trasy w USA graliście z Animals As Leaders, ale zdarzało Wam się supportować Muse czy Linkin Park wcześniej w Australii. Wielkie marki, czy coś jeszcze należałoby wspomnieć?

Cóż, jest tego wiele! Koncertowaliśmy również z Periphery, 10 Years oraz P.O.D. w Stanach, a także z Deftones, Tool czy Rammstein w Australii. Jedną z najlepszych rzeczy w naszej pracy jest to, że przy takich okazjach możemy widywać tych niesamowitych muzyków noc w noc.

A są jeszcze jakieś inne kapele, z którymi chcielibyście zagrać, a jeszcze nie mieliście okazji?

Jesteśmy całkiem podekscytowani by zobaczyć ten tajemniczy zespół Disperse.

Opowiedz nam krótko co Was najbardziej inspiruje do tworzenia muzyki, czy może jacyś inni wykonawcy?

Trudno powiedzieć wprost, żeby nasza muzyka była czymś inspirowana, choć pewnie jest, ale każdy z członków zespołu wnosi coś od siebie. A słuchamy różnych rzeczy: Tool, Deftones, Michael Jackson, Massive Attack, Pink Floyd, Incubus, Mutemath... zbyt wiele by tego było, żeby wszystko wymienić.

DLC

Uważam, że Wasze wszystkie wydawnictwa są na niezwykle wysokim poziomie, choć stylistycznie są dość ujednolicone. Czy uważasz, że Dead Letter Circus wypracował sobie już swój unikalny styl? Jeśli tak - to jakbyś go opisał?

Dzięki stary! Hm... Jeszcze zanim zaczynaliśmy historię DLC powiedzieliśmy sobie, że nie chcemy tworzyć zespołu, który będzie "miał trochę z tego, trochę z tamtego". Chcieliśmy stworzyć coś, co jeszcze nie istnieje. Bardzo jesteśmy dumni, że wyrzeźbiliśmy sobie swoją małą niszę. A jeśli chodzi o opis naszej muzyki to chyba najlepszym opisem, jaki dotychczas słyszałem było "oszalały, wywołujący gęsią skórkę rock".

Jak powstaje Wasza muzyka? Czy macie jakiś ustalony tryb działania jeśli chodzi o proces twórczy?

Każdy utwór jest dla nas inny. Pierwsze nasze albumy powstawały na zasadzie czegoś w rodzaju instrumentalnego szkieletu, co później przeradzało się w kompozycję w wyniku wspólnego jammowania. Jednak nasz ostatni album, jakby w negatywie, powstał głównie w wyniku pomysłów na wokale, do których później przez wiele dni i godzin powstawała muzyka. Myślę, że bardzo ważną rzeczą w procesie tworzenia jest aby nie przegapić tego ważnego momentu, kiedy pomysł pojawia się po raz pierwszy. Istotne jest, żeby nie pozwolić sobie tu pośpiech, nie dopracowywać pomysłu na szybko. Nie lubię zamykać jakiegoś etapu albo kończyć tekstu przed momentem, w którym będę pewien, że pomysł został już maksymalnie wyeksploatowany, tak bez granic.

Czy tylko Ty jesteś odpowiedzialny za teksty Waszych utworów?

Do tego momentu tak właśnie było, ale każdy w zespole kto chciałby wziąć w tym udział ma u mnie otwarte drzwi. Są w tym zespole naprawdę tęgie umysły i byłbym szczęśliwy, gdybym mógł zaśpiewać coś, co te osoby napisały.

Wasz ostatni album "Aesthesis" zyskał bardzo pochlebne noty w świecie, jak również w Polsce. Myślisz, że to Wasz najlepszy album?

Został bardzo ciepło przyjęty w wielu miejscach, co jest świetne i bardzo nas cieszy. Ale po czasie kiedy emocje opadły, po tych kilku chwilach tuż po wydaniu albumu, aktualnie uważam, że wszystkie nasze wydawnictwa są na równym poziomie. Naszym celem od początku istnienia zespołu jest to, by każdy album był po prostu killerem, a nie wypełniaczem czasu, a każdy utwór był potencjalnie czyimś ulubionym utworem, a nie takim, który raczej wolimy przerzucić na następny.

Jakie jest przesłanie tego albumu? Okładka jest prosta i dość minimalistyczna, przedstawia złamane serce. W jaki sposób współgra to z tekstami na albumie?

Ta prosta grafika ma pokazywać, że powinniśmy jako ludzie wracać do chwil, kiedy nasze decyzje determinowane są głównie poprzez serce. Chodzi tu o ten moment czystej reakcji, w której czujesz to "coś", a kiedy jeszcze głowa nie zaczyna tego zatruwać myślą i zakłócać twojej intuicji. Podążaj drogą empatii, życzliwości i miłości, które łatwo mogą zostać przysłonięte przez jakieś dziwne zaprogramowanie, które albo nabyłeś, albo się go nauczyłeś. Styl grafiki jest odzwierciedleniem pewnej rewolucji, jaka zachodzi w głowach wolnych i świadomych ludzi.

Wasza trasa ma promować album "Aesthesis", ale mam nadzieję, że usłyszymy też kilka starszych nagrań. Czego możemy się spodziewać na koncertach?

Będziemy wybierać z przekroju naszej całej dyskografii. W końcu zagramy pierwszy raz w Polsce!

Muzyka Dead Letter Circus często określana jest jako rock alternatywny albo rock progresywny. Co sądzisz o takim etykietowaniu muzyki?

Takie etykiety pomagają ludziom identyfikować się z tym lub tamtym, ale mnie osobiście nie obchodzą i nie mają znaczenia. Być może chodzi tutaj o to, żeby wyjaśnić, że w żadnym wypadku nie jesteśmy kapelą metalową...

Hah, ok! A jakiej muzyki Ty najczęściej słuchasz?

Człowieku - wszystkiego! Jedynym wyznacznikiem jest może to, by był tam naprawdę dobry wokal, to mus.

Jak postrzegasz kondycję współczesnej muzyki ogółem?

Myślę, że ma się dobrze i jest żywa, w szczególności tak, która wychodzi z Australii. Mamy tam naprawdę silną reprezentację alt rockowych artystów!

A przemysł muzyczny? Zmienia się z roku na rok, jak postrzegasz te wszystkie usługi streamingowe oraz różne inne technologie, które być może w jakiś sposób pomagają zespołom w promowaniu się i dotarciu do słuchacza?

Myślę, że portale streamingowe są świetnym krokiem w kierunku zmniejszenia zjawiska kradzieży muzyki przez ludzi. Jakkolwiek nie miej żadnych złudzeń, że portale te dają jakieś wielkie pieniądze, które starczyłyby chociażby na pokrycie kosztów nagrywania muzyki. Więc jeśli masz ku temu okazję to wspieraj zespół przychodząc na ich koncerty i kupując coś bezpośrednio od nich. Ciągłe odtwarzanie nagrań w "Whateverfy" (zabawa słowna: "whatever", czyli cokolwiek + "Spotify" /przyp.) nie sprawi, że muzyk zarobi na kolejne nagrania czy spłatę za mieszkanie.

Na Waszej trasie występować z Wami będzie polski zespół Disperse. Znaliście ich wcześniej?

Bardzo dobrze znamy perkusistę, Mikey'a. Jest jedną z największych gwiazd rocka jakie spotkaliśmy, w takim prawdziwym oldschoolowym tego słowa znaczeniu. Ostatni raz kiedy byliśmy w trasie z jego zespołem, podążało za nim kilka samochodów, po całej Europie! Niestety paparazzi byli dla niego trochę zbyt uciążliwi. Nie możemy się doczekać kiedy zobaczymy ten nowy zespół!

A znasz jakieś inne zespoły z Polski?

Niestety nie.

Na koniec - "Aesthesis" to wciąż dość świeże wydawnictwo. Czy macie już jednak jakieś plany co do przyszłych nagrań i koncertów?

Prawdę mówiąc już rozpoczęliśmy prace na czwartym albumem i mamy nadzieję wydać go na całym świecie, gdzieś w przyszłym roku.

Dzięki wielkie za rozmowę! I do zobaczenia we Wrocławiu!

Zapraszam wszystkich, do zobaczenia!


DEAD LETTER CIRCUS + DISPERSE

8 październik 2016, godzina 19:00
Wrocław, Klub Firlej (ul. Grabiszyńska 56)

Bilety:
- 39 zł - P.W. Events
- 44 zł - Ticketpro, Eventim, eBilet, Biletomat.pl, Rocky Shop
- 49 zł - w dniu koncertu

 

KONKURS!

Uwaga! Mamy dla Was dwie pojedyncze wejściówki na wrocławski koncert! Żeby je zdobyć wystarczy odpowiedzieć na dwa proste pytania:
1. Ile wydawnictw obejmuje dyskografia Dead Letter Circus?
2. W jakich zespołach grywał wcześniej Mike Malyan z Disperse (wystarczy wymienić dwa)?

Kto pierwszy - ten lepszy. Odpowiedzi wysyłajcie na adres: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie obsługi JavaScript. z tytułem "Konkurs DLC". Na odpowiedzi czekamy do czwartku, 6 października do godziny 19:00. Zwycięzców podany na naszym Facebooku (tutaj: www.facebook.com/serwisprogrockorgpl) również w czwartek!

04.11. Progressive Evening w Bydgoszczy

wtorek, 04 październik 2016 21:03 Dział: News

14536481 1267134773317266 139448473 oZapraszamy serdecznie na drugą edycję Progressive Evening. 4 listopada o godzinie 19.00 w Miejskim centrum Kultury w Bydgoszczy. (https://www.facebook.com/events/302591790103540)
W tym roku zagrają:

Votum - łączy w sobie oniryczne, subtelne granie emocjami z tradycjami wyniesionymi z heavy metalu. Z wprawą łącząc delikatne, klasyczne rockowe dźwięki ze współczesną elektroniką tworzy nietypową mieszankę.

www.votumband.pl

Mechanism - jest zespołem wykonującym muzyką z pogranicza rocka i metalu progresywnego. Ich twórczość jest połączeniem ciężkich riffów gitarowych, przestrzennych klawiszy oraz melodyjnych wokali.

www.mechanism.art.pl

Art Of Illusion - instrumentalny fenomen, kompilacja jazzu, rocka progresywnego oraz ostrzejszych metalowych odcieni. Skomplikowana forma i gęsta faktura, częste zmiany nastroju i tempa, różnorodność brzmienia oraz bogate aranżacje.

www.artofillusion.info

Aesthesis

wtorek, 04 październik 2016 18:11 Dział: Dead Letter Circus

01. In Plain Sight - 3:42
02. While You Wait - 2:59
03. The Burning Number - 4:16
04. Show Me - 4:06
05. Y A N A - 4:36
06. Silence - 3:33
07. The Lie We Live - 4:50
08. X - 3:46
09. Change The Concept - 3:43
10. Born (Part 2) - 4:39


Czas całkowity - 40:10



- Kim Benzie - wokal
- Clint Vincent - gitara
- Luke Palmer - gitara
- Stewart Hill - gitara basowa
- Luke Williams - perkusja


Wydawca - UNFD


 

Nowości Lynx Music

poniedziałek, 03 październik 2016 23:22 Dział: Zapowiedzi wydawnicze

Lynx jesien 2016 2Wydawnictwo LYNX MUSIC poleca nowe pozycje w swoim sklepie internetowym. Są to:

- nowy album solowy współtwórcy formacji Albion - Jerzego Antczaka ukrywającego się pod pseudonimem GREGORIUS. Album nosi tytuł "String Therapy"

- kolejna płyta cenionej warszawskiej formacji ARCHANGELICA, zatytułowana "Tomorrow Starts Today"

- oraz dystrybuowana przez wydawnictwo LYNX MUSIC "nie-progowa" propozycja formacji KONTRKULTURA "Paranoje"

Zapraszamy do sklepu muzycznego http://lynxmusic.pl/

Stand Apart

poniedziałek, 03 październik 2016 21:13 Dział: Dead Letter Circus

01. Stand Apart - 3:12
02. Alone Awake - 5:15
03. Say Your Prayers - 5:01
04. Lodestar - 3:28
05. Burning Man - 3:43
06. I Am - 3:49


Czas całkowity - 24:28



- Kim Benzie - wokal
- Clint Vincent - gitara
- Tom Skerlj - gitara, instrumenty klawiszowe
- Stewart Hill - gitara basowa
- Luke Williams - perkusja, dodatkowy wokal


Wydawca - UNFD


 

 

 

 

Kiedy pierwszy raz słyszałem na żywo Animals As Leaders było to na Brutal Assault w Czechach. Zespół znałem z nagrań całkiem dobrze, ale nie spodziewałem się, że koncertowo wypadają aż tak dobrze, było to wielkie i pozytywne zaskoczenie. Festiwale jednak rządzą się swoimi prawami i ich set nie trwał chyba nawet 30 minut, w związku z tym pozostawił wielki niedosyt. Obiecałem więc sobie, że muszę chłopaków zobaczyć w wydaniu klubowym i proszę - oto Knock Out Productions zaprosiło grupę na dwa polskie koncerty. Byłem na pierwszym, we wrocławskim klubie Alibi i niestety z kilku powodów czuję się zawiedziony.

Zacznę jednak od początku, bo kiedy dotarliśmy do klubu około 18:30 to już w sieci pojawiła się informacja o 30-minutowym opóźnieniu związanym z problemami logistycznymi. W związku z tym przesunięte zostało otwarcie klubu oraz godziny rozpoczęcia setów przez supporty - lokalny Deadpoint oraz Materię ze Szczecinka. Tego pierwszego zespołu nie znałem wcześniej wcale, drugi z kolei miałem już okazję poznać (przy okazji polecam MateriaFest, gdzie chłopaków poznałem i tak bardzo polubiłem). Ale z półgodzinnej obsuwy nic nie wyszło, bo Deadpoint i tak zaczął później niż powinien nawet po zmianie planów. Grupa zaprezentowała konkretny metalowy set, w którym pokazała co potrafi. Mnie osobiście ani to jaj nie urwało, ale również nie zawiodło. Bardzo solidny materiał koncertowy, jeszcze nie wiem jak wypada na nagraniach studyjnych - ale kiedyś sprawdzę. Na pochwały zasługują gitarzyści, którzy wzorcowo uwijali się z pogmatwanymi riffami i szaleńczo szybkimi solówkami. Podobało mi się też brzmienie zespołu, choć czasami w nawałnicy dźwięków ginął wokal. Wydaje mi się jednak, że to nie do końca wina nagłośnienia, a po prostu wokalista nie był tego dnia w optymalnej formie, bo chwilami zwyczajnie "nie wyciągał". Nie wnikam. Mimo wszystko koncert raczej na plus, choć nie do końca mój klimat, to Deadpoint póki co jest bardzo dobrym "rozgrzewaczem". No i jeszcze zaznaczę, że przyjemnie wypadł cover Killer Be Killed (chyba mało kto na sali załapał, że to była ta kapela). To akurat mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło.

Koncert Deadpoint skończył się mniej więcej o tej porze, o której planowo zaczynać miała Materia. Chłopacy ze Szczecinka zaczęli natomiast wtedy, kiedy mieli kończyć - było więc już po 21. Przed swoim koncertem Mihu ze sceny zapowiedział, że Animalsi się spóźnią, ale powinni zameldować się ok. 23 w klubie. Okazało się to bardzo optymistyczną wróżbą, o tym jednak za chwilę. Najpierw słów kilka o koncercie Materii. W tym momencie przepraszam wszystkich za wyrażenie, bo być może takich słów nie powinienem używać w relacji z koncertu, ale Materia zwyczajnie rozpierdoliła system. Nie potrafię bardziej odpowiedniego i oddającego postać rzeczy słowa znaleźć. Chłopacy zagrali głośno, ale bardzo selektywnie. Z mocą, ale nie pozbawieni przejrzystości. Słychać było wszystko doskonale - bas, gitary, solówki, bębny, wokal, mimo wysokiej głośności. Wzorowo zrobiona sztuka z punktu widzenia brzmieniowego, chociaż jakby było ciut ciszej to nikt by się nie pogniewał, dało się jednak przeżyć. A jeśli o muzykę chodzi to tutaj też nie mam na co narzekać, raczej wychwalać. Jeśli mam być szczery to po tym koncercie powiedziałem znajomemu, że Materia to już jest pierwsza liga polskiego metalu, mogą stawać na równi z chociażby Decapitated. I wcale nie przesadzam. Set składał się w większości z utworów z albumu "We Are Materia". Usłyszeliśmy więc m.in. "Cry Forever", "Let's Go to Stars", "My Land" czy świetny utwór tytułowy. Wykonawczo nie ma się do czego przyczepić - każdy z czwórki muzyków zdaje się być już zaprogramowany do grania tych utworów na żywo. Nie wyłapałem najmniejszego zgrzytu, co nieczęsto się zdarza kiedy znam bardzo dobrze materiał wyjściowy (tj. album). Technicznie również wysoki poziom, w szczególności dwóch gitarzystów, którzy momentami powodowali u mnie opad szczęki. Świetne solówki Panowie! Koncert tak się publiczności spodobał, że doczekaliśmy się nawet bisów, w tym humorystycznej metalowej wersji "Na Wojtusia z popielnika". No cóż, wzorowy djent, który tylko czekać aż zrobi karierę na zachodzie. I życzyć im tego! Póki co Materia szturmem zdobywa fanów w Polsce i bardzo dobrze, bo na to zasługują. Mnie już mają, z dumą będę nosił koszulkę, słuchał płyty, chodził na koncerty. Tak trzymać ziomeczki!

Po koncercie Materii kiedy emocje już nieco opadły, a oczekiwanie zdawało się nie mieć końca pod klub podjechał bus Knock Out Productions. Promotor wysłał swoje auto po muzyków Animals As Leaders, za co im chwała, bo bez takiego przygotowania pewnie z koncertu byłyby nici. A tak było "tylko" 3-godzinne opóźnienie. Tosin Abasi, Javier Reyes i Matt Garstka sprawnie zainstalowali się na scenie, bo bębny były już przygotowane. Podpięcie gitar, przykręcenie blach, ustawienie odsłuchów - zajęło to jakieś 30 minut. Zespół zaczął koncert od razu po nagłośnieniu się, choć pewnie każdy by im wybaczył jeśli zeszliby jeszcze na te 5 minut odsapnąć i zaczerpnąć łyku zimnego piwa. Niestety, wyglądało to tak jakby grupa po 16 godzinach w busie (później Tosin powiedział, że było to 14 godzin, ale tak czy tak szmat czasu) chciała po prostu mieć ten pechowy dzień za sobą. Już przy strojeniu gitar wydawało mi się, że będzie głośno, ale kiedy Amerykanie zaczęli grać pierwszy utwór to w połowie musiałem wycofać się do tyłu w okolice konsolety. Tam było znośnie, choć nadal bardzo głośno. Nie wiem czy to specyfika klubu Alibi, bo byłem tam dopiero drugi raz na koncercie, ale na poprzednim (Samael) stałem kilka metrów od sceny i wcale nie było tak głośno jak teraz. Dodatkowo przez pierwszą część koncertu kompozycje strasznie się zlewały. Rozumiem brak przygotowania z powodu spóźnienia, ale od muzyki takiej jak AAL oczekuję perfekcyjnej selektywności - wtedy dopiero ta muzyka nabiera prawdziwej magii! Brzmienie znacznie poprawiło się w okolicach "Ka$cade", czyli gdzieś w połowie koncertu. Na szczęście w tej drugiej połowie pojawiły się moje ulubione "Physical Education", "CAFO" czy "The Woven Web" i mogłem już z przyjemnością chłonąć te wszystkie wirtuozerskie dźwięki. Szkoda z kolei, że "Tempting Time" załapało się jeszcze na tą słabszą część koncertu, no ale cóż...

Technicznie muzycy ci to najwyższa liga światowa, zresztą doceniana przez naprawdę szerokie grono słuchaczy. W klubie widziałem ludzi w koszulkach grup progresywnych (Opeth, Dream Theater) czy black metalowych. Szeroki był też przekrój wiekowy, ktoś na Facebooku pisał nawet o 12-letnim synu, który jest wielkim fanem Animals As Leaders. I tak koncert płynął, a z utworu na utwór było coraz lepiej i kiedy zaczynało być już naprawdę pięknie... zespół pożegnał się z publicznością. Ale jak to? Gwiazda wieczoru gra koncert mający 60 minut i ani sekundy więcej? Czy to aby nie za krótko, tym bardziej po tak długim oczekiwaniu? Pozostawiło to straszliwy niedosyt, a jeszcze ten brak choćby jednego utworu na bis. Co więcej - po koncercie poszedłem szukać merchu i nic nie znalazłem. Posiedziałem chwilę w okolicach boksu, gdzie zwykle sprzedawane są koszulki i płyty, ale jedyne co udało mi się zauważyć to szybką ewakuację muzyków. Szczęśliwe te dwie czy trzy osoby, które dostały od Tosina czy Javiera autograf. Nie wiem czy później muzycy pojawili się i wyszli do fanów, bo po jakichś 20 minutach oczekiwania po prostu zrezygnowałem.

Generalnie odniosłem wrażenie, że to był właściwie taki koncert w stylu "miejmy to z głowy". Dobra - rozumiem, że po poważnych problemach z dojazdem i długiej podróży zespół mógł być zmęczony. I pewnie był - wszystko rozumiem, losowe zdarzenia, bywa. Ale my (fani, zgromadzona publiczność) też byliśmy tym czekaniem zmęczeni. Miałem olbrzymią nadzieję, że muzycy się zreflektują i na bis zagrają chociażby jakiś nowy numer. Bisów natomiast nie było wcale, ledwo zabrzmiał ostatni dźwięk ostatniego utworu, a techniczny już odkręcał talerze od statywów. Wszyscy wiemy, że Animalsi mają już gotową płytę z premierą gdzieś za kilka tygodni - zaprezentowany nowy utwór byłby wspaniałym podziękowaniem i wynagrodzenie za cierpliwość. Niestety, nic takiego nie miało miejsca. Zespół przyjechał, zagrał sztukę, zniknął i miał to z głowy.

 

 

 

dorobek

 

 

 

 

 

 

Już za kilka dni, w październiku ukaże się nowe, poprawione i uzupełnione wydanie książki Andrzeja Dorobka zatytułowanej Rock. Problemy, sylwetki, konteksty. Szkice z estetyki i socjologii rocka. Autor książki jest kulturoznawcą, starszym wykładowcą PWSZ w Płocku. Współpracował między innymi z magazynami Jazz Forum oraz z Ruchem Muzycznym. Już pierwsze wydanie tej monografii z roku 2001 wzbudziło niezwykłe zainteresowanie fanów muzyki rockowej. Książka od lat jest niedostępna i od dłuższego czasu zwracano uwagę na konieczność jej wznowienia. Wkrótce na łamach progrock.org.pl znajdziecie recenzję tej książki. Zapraszamy także na stronę wydawnictwa Medeia gdzie wkrótce będzie można zamówić książkę.

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.