A+ A A-

Ino Rock 2014

 

Ini IQKujawy progiem stoją!

Chyba każdy, kto choć odrobinę śledzi polską mapę wydarzeń koncertowych spod znaku rocka progresywnego, zwłaszcza tych organizowanych na wolnym powietrzu, zgodzi się ze mną w stu procentach. „Na start wakacji Gniewkowo - a na finał InoRock” – takie mniej więcej powiedzenie ostatnio krąży pośród zwolenników tej muzyki, dla której oba Festiwale powoli wpisują się w coroczny progresywny kalendarz. W kończący okres wakacji weekend, a dokładnie 30.08. w Inowrocławiu przy zupełnie przyjemnej aurze miała miejsce VII edycja Festiwalu Ino-Rock, organizowana przez Kujawskie Centrum Kultury oraz firmę Rock-Serwis kierowaną przez Pana Piotra Kosińskiego. Organizacja jak co roku wypadła wzorowo. Stali bywalcy dopisali. Zespoły stawiły się w komplecie (choć jeden omal się nie spóźnił na swój występ) i dały z siebie wszystko. Czegóż więcej chcieć?

Tegoroczny line-up przedstawiał się niezwykle ciekawie, choćby dlatego że już na pierwszy „rzut oka” nawet tylko odrobinę orientujący się słuchacz mógł zauważyć bardzo duży rozstrzał stylistyczny poszczególnych wykonawców. Tak też właśnie było, stąd zapewne bardzo różnorodne po koncertowe opinie i recenzje odbiorców, które przecież nie są niczym złym. Każdy mierzy muzykę i jej odbiór na swoją miarę. Nie każdy także jest muzyczną alfą i omegą. Zresztą przy takiej ilości bardzo urozmaiconych dźwięków właściwie zawsze wytknie się coś, co się po prostu nie podobało, czy bardziej nie trafiło do muzycznych dusz większości z nas

Soma White zaprezentowała się jako pierwsza. Na pierwszym planie Hania Żmuda, zjawiskowa frontmanka o wspaniałym głosie. Muzyka gdzieś z pogranicza nowoczesnej rockowej alternatywy z dużą dawką elektroniki oraz chwilami progrockowym powiewem. Podobał mi się zwłaszcza początek występu, który skojarzył mi się z twórczością Portishead oraz Massive Attack, które to bardzo cenię. Niestety pierwszy wykonawca zwykle ma pecha na Ino. Wyskakuje na scenę na ledwie pół godzinki z małym okładem i zwykle ustawiony jest na stole mikserskim za głośno.

Jako drudzy na scenę wyszli Ci, którzy w moim mniemaniu powinni wyjść znacznie później. Lizard legendą jest i basta. 40 minut na prezentację ich muzyki to zdecydowanie zbyt mało. Panowie nawet nie zdążyli się porządnie rozkręcić, a już musieli kończyć. Brzmienie zespołu oczywiście jak zwykle nienaganne. Damian Bydliński górujący nad muzyką swym niezwykłym głosem i równie nieprzeciętnymi tekstami. Finał zacny, bo odważny cover King Crimson – 21 Century Schizoid Man (szkoda że zabrakło saxów!). Ale wszystko... zbyt krótko... Niedosyt ogromny! Na szczęście zespół zapowiada koncerty jesienią (min w mojej rodzinnej Łodzi) zatem spodziewam się ten niedosyt wypełnić.

Nino Katamadze i jej formacja Insight była największą „egzotyką” tegorocznej edycji Ino Rock Festival. Przy okazji występu sympatycznych Gruzinów jedno trzeba zaznaczyć – nikt nie miał w tym roku takiej interakcji z publicznością jak charyzmatyczna wokalistka Nino. Głos posiada niezwykły, na scenie szaleje, a pod nią porywa widzów do wspólnej zabawy stając się jej głównym ogniwem. Zespół zagrał bardzo starannie, a muzyka będąca wypadkową bardzo wielu wpływów była w moim odczuciu sporą ciekawostką. Werwy sympatycznym Gruzinom nie odebrały nawet drobne kłopoty techniczne. A opinie po tym koncercie bardzo rozmaite. Dla jednych ten koncert był totalnie wyrwany z kontekstu. Dla innych była to niezwykła, trochę egzotyczna ciekawostka. Jeszcze inni zostali porwani przez Nino Katamadze i jej zespół bez reszty i właśnie głównie dla tej części publiczności warto było tego wykonawcę sprowadzić na Festiwal.

Ino HakenCzas na Haken. Na szczęście zdążyli i dojechali, choć niemal w ostatniej chwili. Szybka próba i gramy. Niestety, „szybkie próby” mają to do siebie, że nie zawsze ich efekt jest dostateczny. Znów za głośno, choć na szczęście po kilkunastu minutach suwaczki poszły w dół i mogliśmy usłyszeć prawdziwy kunszt formacji Haken. Uwielbiam album „The Mountain”, jednak w przypadku występu na żywo mam pewien niedosyt. Chwilami za dużo tego „łupania” i technicznych, bardzo karkołomnych zwrotów akcji a przy tym wszystkim ciut za mało melodii. Ale fani pod sceną wniebowzięci i to jest najważniejsze. Sam zespół wyglądał dość zabawnie. Panowie instrumentaliści praktycznie zastygli w bezruchu odgrywali swoje karkołomne partie w pełnym skupieniu, a wokół nich niczym alpejski zjazdowiec szalał Ross Jennings. Wyglądało to tak, jakby frotmann ukradł całej ekipie Haken całą energię. Koncert w moim odczuciu po prostu niezły z kilkoma smakołykami. Szczerze mówiąc spodziewałem się czegoś ciut innego, ale to tylko moje osobiste odczucie. Najważniejsze były zadowolone miny samych muzyków i najwierniejszych fanów, którzy długo oblegali zespół po zakończeniu koncertu.

Finał VII Festiwalu Ino Rock czas było zacząć. Nie ukrywam, że zespół IQ (i nasz rodzimy Lizard oczywiście) był dla mnie największym smaczkiem tegorocznej edycji imprezy. To jeden z tych zespołów, które były, są i pewnie już na zawsze pozostaną najbliższymi dla mego muzycznego serducha. Zagrali niemal dwie godziny. Peter Nicholls jakby trochę przygaszony, choć kiedy było trzeba pokazywał pełnię swoich możliwości. Za to Mike Holmes znakomity w każdym calu, prawdziwy Mistrz Gitary, istny diament w tegorocznej stawce muzyków. Grał jak natchniony i niemal zahipnotyzowany, w idealnej symbiozie z muzyką swego zespołu, w którym przecież jest jedynym członkiem jaki przetrwał wszystkie karnacje personalne. Z pewnością w IQ brakuje Marina Orforda, to strata nie do powetowania, bo to przecież kawał serca i duszy tego zespołu, ale trzeba przyznać że Neil Durand jest jego godnym następcą. Maleńki zawód: nie zagrali żadnego ze swych największych klasyków. Nie było „The Last Human Gateway”, „ The Enemy Smacks” czy „Headlong”. Ale kręcić nosem nie zamierzam, bo mimo tego faktu zespół IQ zagrał udany koncert. A finał w postaci „Seventh House” wciąż jeszcze odbija się w moich małżowinach usznych.

Wiele osób z którymi rozmawiałem było nieco zdziwionych owym dość dużym rozstrzałem stylistycznym. Ja w pierwszej chwili, przyznaję że też, ale dziś patrzę na to z ciut innej strony. Przecież Ino Rock Festival nie jest typowem festiwalem rocka progresywnego! Jak czytamy na stronie internetowej „Do udziału w festiwalu zapraszani są wykonawcy niekoniecznie zbieżni stylistycznie, jednak trafiający swoją twórczością do wrażliwych słuchaczy o otwartych umysłach”. I tak też właśnie było. Jeśli każdy z nas odbiera muzyką po swojemu to bardzo dobrze, bo ma otwarty umysł. Myślę, że po tegorocznej edycji tak nawet powinno być, bo jakoś nie wyobrażam sobie faktu, że komuś wszystko przypadło do gustu w 100%.

Rozbieżny w swych opiniach, ale zadowolony z wycieczki do Inowrocławia

Krzysiek „Jester” Baran

Na łamach portalu ProgRock.org.pl niebawem pojawi się galeria Rafała Klęka.

Zdjęcia autorstwa Jana "Yano" Włodarskiego z Ino Rock 2014 znajdziecie także pod linkiem: 

https://www.facebook.com/media/set/?set=a.805192036169380.1073741841.181513708537219&type=3

 

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.