A+ A A-

Laibach, Karl Bartos, Jordan Reyne - Soundedit 2014

To była moja pierwsza wizyta na łódzkim Soundedit Festival, który odbywał się w tym roku już po raz szósty. Niestety dane mi było być tylko na pierwszym dniu tego wydarzenia, czyli koncertach Laibach, Karla Bartosa oraz Jordan Reyne. Jednak po poziomie muzycznym i organizatorskim wnioskuję, że cały festiwal trzymał równie wysoki pułap. Zapraszam do mojej relacji z pierwszego dnia Soundedit Festival.

Do Łodzi dotarłem około 16, na szczęście Klub Wytwórnia usytuowany jest niedaleko punktu wysiadkowego pewnej firmy przewozowej jeżdżącej czerwonymi autobusami (reklamował nie będę, choć każdy, komu na koncerty zdaża się jeździć, pewnie tego przewoźnika zna i pewnie docenia ;)). Tak czy inaczej z trafieniem do klubu nie miałem żadnego problemu - Łodzi kompletnie nie znam. Obyło się też bez pytania o drogę, choć w ludzkiej uprzejmości zdarza mi się pokładać nadzieje nawigacyjne gdy się gubię, a bo jestem osobą bez-smartfonową. Tak czy inaczej zdążyłem na spotkanie z Karlem Bartosem. Przesympatyczny i bardzo inteligentny człowiek, odpowiadał z zaangażowaniem i nieukrywaną pasją na każde zadane pytanie, a było ich trochę. Dowiedzieliśmy się co nieco o historii muzyki zza naszej zachodniej granicy, o tym czym dla pytanego jest muzyka sama w sobie oraz czym jest dla niego dźwięk (tu pytanie nawiązywało do hasła festiwalu "I Am The Sound"). Nie zabrakło też pytań o Kraftwerk, którego Bartos był wieloletnim członkiem. Przez ściany za to przebijały się odgłosy próby, którą w tym czasie miał na głównej sali zespół Laibach.

To było moje drugie spotkanie z żywą legendą słoweńskiej muzyki. Pierwszy raz dane mi było doświadczyć Laibach w wersji live w Poznaniu tego roku, spodziewałem się więc, że koncert na Soundedit nie będzie specjalnie odmienny od tego, który zagrali w kwietniu w stolicy Wielkopolski. W końcu oba te występy odbyły się w ramach jednej trasy promującej album "Spectre". Ale było coś o czym było wiadomo, że odmieni ten koncert i sprawi by był wyjątkowy, jedyny taki w historii. Laibach zapowiedział, że zaprezentuje całą EP "1 VIII 1949 Warszawa" właśnie w czasie koncertu w Łodzi. Jest to album poświęcony Powstaniu Warszawskiemu, zrealizowany na specjalne zamówienie Narodowego Centrum Kultury i wydany w tym roku. Żaden polski fan Laibach nie mógł tego koncertu przegapić, ja również.

Ale od początku. Koncert miał się rozpocząć o godzinie 19, jednak z nieznanych przyczyn było przeszło 30-minutowe opóźnienie. Zespół wymaszerował na scenę - jak to ma w zwyczaju - w rytm preludium do "Te Deum" M. A. Charpentiera. Laibach występuje od dłuższego czasu w niezmienionym składzie koncertowym, tj. żelazny Milan Fras na wokalu, Luka Jamnik i Sašo Vollmaier przy syntezatorach, Janez Gabrič za perkusją oraz zjawiskowa Mina Špiler, która zarówno śpiewa jak i obsługuje syntezatory. Muzycy kolejno pojawiali się na scenie, a już po chwili usłyszeliśmy pierwsze dźwięki "Eurovision". Setlista mnie nie zaskoczyła, bo pierwsza część koncertu była dokładnie taka sama jak ta w Poznaniu. Usłyszeliśmy wyłącznie utwory z albumu "Spectre", wśród których wyróżniają się m.in. "Eat Liver!" - tutaj Mina wychodzi "na front" i porywa publiczność; przebojowy "The Whistleblowers" - przy którym aż chce się pogwizdać; czy elektropopowy "Resistance Is Futile", z monumentalnym elektroniczno-symfonicznym zakończeniem. Była też przepiękna i spokojna, w dodatku zmuszająca do refleksji, kompozycja "Koran".

Po krótkiej 10-minutowej przerwie przyszła pora na danie główne tego wieczoru: utwory z "powstańczego" EP. Laibach zaczął od końca, czyli utworem "Mach Dir Nichts Daraus" wykonanym brawurowo przez Minę Špiler oraz specjalnego gościa - Borisa Benko - który pojawił się razem z zespołem na scenie. Muzyk ten brał udział przy tworzeniu wspomnianego minialbumu, więc jego obecność była zrozumiała ale również dość (oczywiście miło) zaskakująca. Benko popisał się również w "Zog Nit Keyn Mol", które zaśpiewał prawie samodzielnie. Ale największe wrażenie zrobił utwór "Warszawskie Dzieci", czyli powstańcza pieśń, w którą Laibach wplótł "Deszczowe preludium" Chopina. Ta świetna kompozycja wzbogacona o biało-czerwoną wizualizację i chóralne odśpiewanie refrenu przez zgromadzoną publiczność zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Już dzięki temu koncert był wyjątkowy. Później za to Laibach uraczył nas kilkoma "przebojami" z industrialnym "B Mashina" czy tanecznym "Tanz Mit Laibach". Nie zabrakło też coverów "Love On The Beat" czy "See That My Grave Is Kept Clean", które znane są z rozszerzonego wydania "Spectre".

Po koncercie Laibach nastąpił ponad 20-minutowa przerwa i na scenie zadomowił się już Karl Bartos. Jego występ zgromadził sporą ilość fanów Kraftwerk, których swoim koncertem nie zawiódł, przynajmniej takie odniosłem wrażenie widząc świetnie bawiących się pod sceną ludzi. W secie Bartos znalazł bowiem miejsce zarówno na przeboje "Elektrowni" jak i własne kompozycje, te nowsze i te starsze. I tak usłyszeliśmy przeboje z "Das Model", "Tour De France" czy "Computer Love" na czele. Między nie Bartos sprytnie wsplótł swoje kompozycje, które fantastycznie sprawdziły się na żywo. Myślę tu głównie o tanecznych "Musica ex machina" oraz "The Camera" czy mocniejszym, nieco industrialnym "Ultraviolet". Koncert dopełniały świetne wizualizacje, niektóre bardzo wymowne w swoim przekazie, niektóre niepozbawione humoru.

Na deser organizatorzy zaserwowali nam klimatyczny występ Jordan Reyne. Ta charyzmatyczna Brytyjka zaprezentowała stosunkowo krótki, ale treściwy set z utworów na bieżąco loopowanych. Artystka zapętlała kolejne partie wokalu i gitary (tudzież przygotowanej wcześniej elektroniki) budując w ten sposób narastające kompozycje. Nie jestem w stanie wymienić utworów, ponieważ żadnego z nich wcześniej nie znałem, natomiast występ Jordan zachęcił mnie do głębszego zapoznania się z jej twórczością. Solistka popisała się też niebanalną znajomością... języka polskiego. Warto przynajmniej docenić chęci, zresztą - bardzo to sympatyczna osoba. Od razu po koncercie spakowała się i znalazła kilka chwil dla każdej osoby, która chciała z nią zamienić słowo - tym razem już po angielsku.

I tym sposobem moja przygoda z Soundedit Festival dobiegła końca. Żałuję, że nie mogłem być na drugim dniu festiwalu, bo jest to bardzo interesująca i dobrze zorgniazowana impreza. Poza opóźnieniem czasowym nie mam żadnych zastrzeżeń. Klub świetny, muzyka fantastyczna, spotkania z muzykami - jedyne w swoim rodzaju (chociaż byłem tylko na tym z Karlem Bartosem to wyobrażam sobie, że reszta była równie sympatyczna i treściwa). O godzinie 1:35 czekał już na mnie autobus powrotny, tym razem nie czerwony, i gdzieś tam nad ranem około 8 zlądowałem w domu. Myślę, że za rok też wybiorę się na ten festiwal jeśli nic nie stanie na przeszkodzie!

 

Autorem zdjęć jest Piotr "Raven" Zawadzki. Zdjęcia wykorzystane za zgodą autora. Odsyłam do całej galerii z koncertu Laibach pod tym adresem: KLIK.

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.