Już taka tradycja, że lato na Kujawach kojarzy się nam z rockiem progresywnym. Na początek wakacji Festiwal Rocka Progresywnego im. Tomasza Beksińskiego w Gniewkowie. Na ich finał zaś Festiwal INO Rock w Inowrocławiu. Obydwie imprezy z troszkę innym środkiem ciężkości, ale i także w obydwu przypadkach ze znakomitą muzyką. Na obydwu Festiwalach także wspaniała atmosfera, w dużej mierze tworzona przez tych samych, muzycznie zakręconych, pogodnych i wesołych odbiorców tej zacnej muzyki.
Skopiuję słowa mojego przyjaciela Janka Włodarskiego i napiszę, że w tym roku w Inowrocławiu było jak zawsze. Bo co roku tak właściwie można powiedzieć...
Na scenie dwójka polskich wykonawców (State Urge i Millenium) oraz trzy formacje zza granicy (Motorpsycho, Tim Bowness z zespołem oraz Fish i jego grupa). Każdy koncert inny, ale emocje podobne jak to przystało na ten zacny muzyczny rodzaj.
State Urge nieco oślepieni przez słońce, udowodnili że należą już do czołówki polskiej sceny. Zagrali dynamicznie i z polotem, tak jak ich znamy od dawna. Millenium postawiło na utwory spokojne i subtelne, choć miało mało czasu na to by rozwinąć skrzydła chociażby tak jak w Gniewkowie. W związku z tym fani zespołu z Krakowa kręcili trochę nosami, a odbiorcy nieco mocniejszej muzyki z niecierpliwością czekali na norweskie Motorpsycho. Moim zdaniem to był najbardziej autentyczny koncert wieczoru. Zero kalkulacji! Gramy na maxa tak jak lubimy, oraz tak jak szaleje pogująca (!!!) pod sceną publiczność. Perkusista zespołu Kenneth Kapstad to zresztą mój "Man Of The Day" wieczoru. Facet chudy jak patyk, ledwie wychylający się zza zestawu bębnów dał takiego czadu, jak chyba nikt inny podczas wszystkich edycji Ino Rock. Po szalonych Skandynawach przyszedł czas na muzykę bardziej subtelną, która spokojnie mogłaby posłużyć za koncertowy chill out. Tim Bowness nieco rozmarzył romantyczną część publiczności grając zestaw na jaki fani jego muzyki czekali. Nigdy nie byłem wielkim zwolennikiem Jego twórczości, ale muszę przyznać, że było to dość ciekawe doświadczenie koncertowe bowiem jak dotąd sądziłem że tego typu muzyka raczej na żywo będzie ciężka do zaprezentowania. A jednak... Ze znakomitym zestawem instrumentalistów udało się to całkiem zgrabnie. Na finał pojawił się sam Pan Ryba. Uwielbiany w Polsce Fish wraz ze swym znakomitym zespołem rozpoczął od kilku utworów znanych nam z jego płyt solowych, by w kulminacyjnej części raz jeszcze powrócić do słynnego "Misplaced Childhood". Oczywiście! Już trochę nie te czasy, siwa broda, inny skład personalny na scenie, ale magia tych przepięknych kompozycji niezmienna a to przecież najważniejsze. Ten koncert mógłby trwać całą noc i nikt nie odszedłby spod sceny...
I tak właśnie jest co roku na Kujawskich festiwalach. Muzyka może płynąć ze sceny non-stop bo uśmiechy, wzajemne "misie", wspólne uniesienia duchowe i przyjaźnie nie mają w obydwu miejscach stanu "zerowego". I za to Wam Wszystkim dziękuję!
Podziękowania także dla Pana Piotra Kosińskiego i współorganizatorów Ino Rock. Za Rock też będziemy!!!
tekst: Jester
foto: Jan "Yano" Włodarski