A+ A A-

Amenra (akustycznie) / CHVE / Syndrome / 20.02.2017 / Progresja

Zmęczony trudem dnia codziennego, w dodatku w poniedziałek, powróciłem do domu, oczywiście trochę za późno, szybko posiliłem się i czym prędzej udałem się do pobliskiego klubu serwującego zazwyczaj muzykę daleką od normalności i popularnych list przebojów.


Prawie w ogóle nie spóźniłem się, nie mniej pognałem od razu pod scenę. Tam napotkałem pierwsze, duże zaskoczenie. Od kiedy to w Progresji rośnie las? I to na pionowej ścianie. Nie zraziło mnie to ani trochę. Po środku tego pięknego, choć ciemnego i mrocznego lasu siedział Colin van Eeckhout (CHVE). Siedział sam, nie licząc liry korbowej, która spokojnie drzemała na jego kolanach. Colin miał do dyspozycji również bęben i sampler, którym na bieżąco zapętlał dźwięki tworząc transowe korowody pozornych dysonansów, które składały się w tajemniczą i wciągającą całość. Artysta również śpiewał, choć nie cały czas, dzięki czemu nie przytłaczał muzyki. Zasadniczo, to były długie dźwięki wydobywane z kosmosu, które otaczały zgromadzoną publiczność. Całość miała w sobie coś z religijnego rytuału, którego nikt nie ośmielił się przerwać. Do lasu przybyła grupa nielicznych, ale bardzo oddanych i zdyscyplinowanych przybyszy, którzy zachowywali się cicho, skromnie i nadzwyczaj pięknie. Telefony nie dzwoniły (sam wyciszyłem telefon, pierwszy raz w życiu na koncercie), śmiechy nie wybuchały, każdy bał się chociażby kaszlnąć, by nie przerwać delikatnej nici duchowej atmosfery. Tak jakby każdy dokładnie wiedział jak ma się zachować i jaka obowiązuje tego wieczoru etykieta. Opowieść Colina, tworzona na żywo, zagęszczała się, dźwięków było coraz więcej i były one coraz bardziej natarczywe, śpiew coraz bardziej emocjonalny i natchniony. W pewnym momencie w lesie zapłonęło ognisko, zrobiło się naprawdę ciepło, choć bardziej wewnątrz ciała, ponieważ atmosfera zewnętrzna była raczej rześka. W końcu, do Colina dołączył drugi muzyk, Mathieu Vandekerckhove (Syndrome), również usiadł przy ognisku i wspomógł kolegę grą na gitarze. Nie zrobił tego bezinteresownie, wspierał van Eeckhouta przez jakiś czas pociągłymi dźwiękami, po czym zakończył jego opowieść i rozpoczął własną.
Tu zaczyna się druga historia, kolejnego samotnego mędrca. Przenieśliśmy się nad piękne jezioro i przez pewien czas mogliśmy podziwiać sielankowe widoki kwiatów delikatnie unoszących się na wodzie, gałęzi drzew poruszanych przez wiatr oraz kobiety. Niestety, niewiasta dryfowała na wodzie, w sposób, który sugerował, że raczej już odeszła z tego świata. Nie zmąciło to piękna całej scenerii, ale pokazało ją w zupełnie innych barwach. Drugi występ miał podobną konwencję do pierwszego, Mathieu wprawdzie siedział z przyjaciółmi, ale byli nimi gitara i sampler, który podobnie jak w przypadku Colina, służył do zapętlania dźwięków i dodawania kolejnych ścieżek. Wszystko było tworzone i samplowane na żywo, na bieżąco. Tym razem dźwięki były bardziej optymistyczne, gitarowe, wyższe, przejrzyste i melodyjne. Jednak widok prawdopodobnie martwej dziewczyny nie pozwalał na zachowanie spokoju i szargał nerwy. Historia Mathieu była podzielona na kilka części, które miały różny wydźwięk i klimat. Pojawiały się kolejne postacie, kobiety, mężczyźni, poruszali się lub nie, czasem wydawali się szczęśliwi, czasem przerażeni. Nacisk położony został na muzykę, śpiew ograniczono do minimum, niekiedy były to właściwie pomruki. Opowieść Mathieu nie miała sprecyzowanego zakończenia. Nie wiemy co się stało, czy to wszystko było tylko snem chorego człowieka, czy jawą chorej duszy („Forever and a day”, brzmiał znacząco tytuł). Gdy ucichły ostatnie dźwięki, mogliśmy wreszcie głośniej odetchnąć i zacząć bić brawo obu artystom jednocześnie, ponieważ między występami nie było przerwy.

Na finałowy występ nie musieliśmy czekać długo, wszystko zostało już wcześniej przygotowane (wtedy zrozumiałem, dlaczego cały koncert rozpoczęto dosyć późno, o 20, ale planowo). Na scenie już stały krzesła oraz instrumenty. Ponownie pojawili się na niej również Colin van Eeckhout oraz Mathieu Vandekerckhove, tym razem w otoczeniu pozostałych muzyków belgijskiego zespołu Amenra. Weszli, zaczęli grać i znów rozpoczęła się magia.

Rytuału ciąg dalszy. Mędrcy, tym razem w większej grupie, siedzieli w kółku i raczyli nas kolejnymi utworami. Względnie bez prądu, bez udziwnień i komplikacji, które mogłyby zakłócać odbiór pięknej muzyki i przeszkadzać. Kombinowanie nie zawsze popłaca. Czasem warto się rozebrać i rzucić na głęboką wodę. Tak zrobili nasi przyjaciele z Belgii. Colin van Eeckhout ponownie śpiewał, tym razem dużo więcej, ale wciąż w ten uduchowiony, delikatny sposób, niczym pasterz, który próbuje zebrać swoje owieczki i wskazać im słuszną drogę. Czy to przemykając nad rzeką czy to stojąc na wzgórzu z krzyżem, które może oznaczać wszystko i nic. W nozdrza gryzł nieco zapach kadzideł, które dopełniały religijnego klimatu i towarzyszyły nam przez cały występ. To niesamowite ile można osiągnąć przy pomocy kilku gitar akustycznych (w tym basu, również akustycznego), ostrożnie obsługiwanej perkusji i skrzypiec, z których dźwięki wydobywa bardzo skromna dziewczyna. Czasem te skrzypce decydowały o wszystkim i wychodziły na pierwszy plan, nadając całości wyjątkowego klimatu. W tej muzyce można było się zatracić, a nawet zajrzeć w głąb siebie. Tylko siłą woli powstrzymałem się by nie paść na kolana i nie zacząć płakać nad swoim dotychczasowym życiem. Te utwory nie są wesołe, ale bardzo szczere i bezpośrednie (zwróćmy uwagę na same tytuły i to co już sugerują – „The dying of light”, „To go on and live without”, „The longest night”). Muzycy wyszli na scenę by obnażyć się i podzielić swoimi emocjami, przemyśleniami, obawami. Wchłaniałem to razem z zapachem kadzidła i przez chwilę czułem się bardziej prawdziwy niż na co dzień. Nawet jeśli nie wie się o czym właściwie śpiewają, bo nie wszystkie utwory były po angielsku, to czuć atmosferę, takich dźwięków się nie słyszy, tylko je się przeżywa i wchłania każdą tkanką. Ponownie nikt z publiczności nie odważył się głośno zaśmiać czy odezwać przez cały czas trwania występu, nawet w przerwach między utworami, co przywoływało atmosferę panującą w teatrze, gdzie występującym artystom nikt nie przeszkadza i nie przerywa. Mimo, że nie było żadnych pisanych reguł, każdy jakoś wiedział jak powinien się zachować. Szkoda, że w codziennym życiu takie zasady zdają się nie funkcjonować. Wróćmy jednak do samego występu. Autorskie utwory akustycznego wcielenia Amenry uzupełniła m.in. pierwsza, ta spokojniejsza część „Parabol”, utworu pochodzącego z repertuaru Tool, który idealnie tu pasuje. Kolejne dźwięki płynęły i pewnie mogłyby tak w nieskończoność, biorąc pod uwagę, że jednym z motywów przewodnich, o których śpiewa zespół, jest śmierć oraz wszystko co związane z przejściem na drugą stronę. Niestety, godzina z niedużym okładem minęła szybko. Muzycy powoli, po cichu, schodzili pojedynczo ze sceny, zostawiając nas na końcu z pustką. Oklaski i do domu. Szara rzeczywistość wchłonęła mnie kolejny, bolesny raz.

Przyznam się szczerze, że miałem poważne wątpliwości co do tego występu i bardzo umiarkowanie miałem ochotę iść tego wieczoru do Progresji. Potwierdza to tylko regułę, że najlepsze rzeczy pojawiają się z zaskoczenia i nie da się ich przewidzieć. Mam nadzieję, że zaskoczeń tak pozytywnych i przeżyć tak głębokich doznam jak najwięcej w tym roku. Niesamowity występ, bardzo profesjonalnie i pieczołowicie przygotowany, dopięty na ostatni guzik. Niby banalny pomysł, teraz każdy gra akustycznie, tworząc pozory diametralnej odmiany względem zwykle uprawianej twórczości. Jednak, to co zrobiła Amenra powinno być wzorem do naśladowania, nawet dla wielkich zespołów, które myślą, że odgrzanie tego samego kotleta co zawsze, tylko bez prądu, zapewni im pieniądze, sławę, uznanie i dziewice w raju, gdziekolwiek by się on znajdował. Tym razem, raj znalazł się 3 kilometry od mojego mieszkania.

Przybył, pomodlił się, ukłonił i wrócił do swojego nudnego życia,
Gabriel „Gonzo” Koleński
Zdjęcia - Rafał Klęk





 

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.