Czas to jednak wredna bestia. Pamiętam jak by to było wczoraj. Kupiłem w Empiku płytę mało znanego metalowego zespołu. Miało być dobre, ciężkie i przypominać Neurosis, a że byłem krótko po zapoznaniu się z „Through Silver in Blood”, to kupiłem i to. Chodzi oczywiście o album „Autoscopia: Murder In Phazes” Blindead. Trudno uwierzyć, że od tamtej chwili minęło 10 lat. W tym roku, w Gdańsku oraz Warszawie, odbyły się jubileuszowe koncerty upamiętniające tamten album. Zdziwiłby się każdy, kto by pomyślał, że nie ma sensu wracać do tego albumu. Obawiam się, że nie wszyscy o nim pamiętają, a zespół od dawna nie grał tych kawałków na żywo, dlatego sens jest tym większy.
Blindead postanowił świętować wraz z zaprzyjaźnionymi kapelami, co cieszy tym bardziej, że wybór zespołów wspomagających trójmiejską ekipę był co najmniej zacny. ENTROPIĘ pamiętam z czasów płyty „Vesper”, którą miałem przyjemność recenzować na łamach naszego serwisu. Obecnie to już nieco inny zespół. Wciąż panowie grają mieszankę black metalu, post rocka i psychodelii, ale akcenty są inaczej rozłożone. To już nie są smutne wrzaski na niemiecką modłę i post rockowe melodie w tle. Obecnie Entropia generuje ciężką, transową smołę, która łomocze jak huta i tnie na kawałki. Do tego przeszywające wrzaski wokalisty, ale tych akurat nie było dużo, bo zespół gra w dużej mierze instrumentalnie. O ile osobiście nie wyobrażam sobie słuchania takiej muzyki z płyty, bo dla mnie jest ona zbyt jednostajna, o tyle na żywo Entropia robi wrażenie i jak najbardziej podziwiam muzyków za umiejętności i starania.
Gdy na scenie instalował się WEEDPECKER, już wiedziałem, że będzie wesoło. Do tej pory mój kontakt z tym zespołem ograniczał się do słuchania ich płyt na YouTube, bo nigdy nie byłem na ich koncercie. Wyobrażałem sobie obskurnych facetów w siatkowych czapkach z daszkiem i dżinsowych kapotach. A tu muzycy wyglądali jakby urwali się z hipisowskiej balangi 50 lat temu - gitarzyści w koszulach, basista w czymś zwiewnym i prześwitującym, w dodatku z gołą klatą. Weedpecker brzmi również trochę inaczej niż wielu kolegów po fachu. Zespół gra swojego stonera w sposób bardzo przestrzenny, na luzie i z wyobraźnią. Wszyscy, poza perkusistą, śpiewają i to ładnie, a nie bulgoczą coś gardłowo pod nosem. Zamiast plątaniny piwniczno-grobowych riffów na doomową modłę, muzycy serwują ciekawe melodie i solówki. Ich twórczość jest bardzo kolorowa, pomysłowa, niezwykle dynamiczna, a typowo rockowe zagrywki są urozmaicane psychodelicznymi odlotami, w których rozmyte dźwięki malują piękne pejzaże. Do tego gitarzyści porozumiewają się ze sobą i grają razem, a nie obok siebie. Świetny występ.
Muzycy BLINDEAD weszli na scenę niemal po ciemku. Zresztą podczas tego występu było mało światła. Nie było potrzebne. „Autoscopia: Murder In Phazes”, jak na album konceptualny przystało, został odegrany w całości od początku do końca. Specjalnie na tę okazję do składu dołączył wokalista Patryk Zwoliński, który śpiewał na płycie. Jubileuszowe występy są też ostatnimi z gitarzystą Markiem Zielińskim, ponieważ w zespole trwają zawirowania personalne. Dlatego też ten koncert z wielu powodów był wyjątkowy i to było czuć. Wszystko zostało pieczołowicie przygotowane. Na ekranie za muzykami wyświetlane były wizualizacje, ale nie jakieś rozmyte mazaje, tylko minimalistyczne obrazy, które potęgowały nastrój. Na ekranie było widać ludzkie oczy oraz słowa, które zmieniały się w każdym utworze – walls, shadow, light, soul, lust, nothing i freedom. Przed i między utworami odzywał się również lektor, który opowiadał historię (domyślam się, że był nim Zwoliński). Najważniejsza była jednak muzyka. Nigdy nie słyszałem, żeby Blindead brzmiało aż tak dobrze i było tak fenomenalnie nagłośnione, a widziałem zespół w akcji czwarty raz, w tym drugi w obecnej siedzibie Progresji. W trakcie swojego występu muzycy stworzyli mroczne misterium, które mogło być zrozumiane tylko przez najwierniejszych wyznawców. Taka była atmosfera. Ludzie stali jak zaczarowani, kiwali się w rytm muzyki i przeżywali, każdy po swojemu. Zespół dał z siebie absolutnie wszystko, wiedząc że taka okazja już się nie powtórzy. Pasja do tworzonej muzyki i głębia emocjonalna wylewały się ze sceny. Fakt, że takiego materiału nie da się zagrać na spokojnie. To pokazuje też jak ogromny potencjał tkwił w tej nieco zapomnianej płycie. Po zakończeniu głównej części występu, zespół powrócił, by na bis zagrać jeszcze „Impulse” i „My New Playground Became” czyli utwory z innych albumów, ale też nagrywanych z Patrykiem Zwolińskim. Wokalista nie przemawiał do publiczności w trakcie koncertu, myślę, że nie chciał psuć nastroju. Na zakończenie kilkukrotnie podziękował przybyłym fanom i ukłonił się z całym zespołem.
To był kolejny koncert, na którym szedłem trochę bez przekonania, nie wiedząc na co właściwie liczyć. Byłem głupi, że zwątpiłem w takich ludzi jak muzycy Blindead. Pełen profesjonalizm, szacunek do publiczności i doskonałe przygotowanie. Do tego wór emocji, bo przecież „Autoscopia” opowiada między innymi o zmaganiu się z własnymi słabościami. Prywatnie jest mi przykro, że coś takiego już się nie powtórzy, a zespół prawdopodobnie więcej nie wystąpi w tym składzie. Z drugiej strony, cieszę się, że doświadczyłem tego co działo się w Progresji, bo to było naprawdę wstrząsające i głęboko poruszające. Trzymam kciuki za Blindead i wierzę, że panowie jeszcze nie raz doświadczą nas fizycznie i emocjonalnie.
Przybył, zobaczył, usłyszał, wrócił i spisał,
Gabriel „Gonzo” Koleński