Kurz już opadł, ale emocje po pierwszym i historycznym koncercie A Perfect Circle w Polsce są wciąż silne. Koncert był w sobotę - kiedy zaczynam pisać tę relację jest poniedziałkowy wieczór, a ja wciąż mam w głowie widok ozdobionej wizualizacjami sceny i utwory, które dane mi było tego wieczora usłyszeć w krakowskiej Tauron Arenie. Od tego czasu przeczytałem już kilka relacji jakie pojawiły się w sieci i wszystkie są zgodne, że był to magiczny i niepowtarzalny występ. Żadna z tych relacji nie jest przesadzona i moja również taką nie będzie. I nie będę też sprzeczny ze zdaniem innych recenzentów, bo faktycznie - był to niezapomniany koncert.
Mrozem i dość ponurą pogodą przywitał tego dnia Kraków. Kiedy stało się przed Tauron Areną w oczekiwaniu na wejście do środka z nieba pruszył dość gęsto śnieg, a zziębniętych koncertowiczów owiewał przeszywający, zimny wiatr. Nieprzyjemna pogoda, ale z sympatii dla takiego zespołu jak A Perfect Circle człowiek jest w stanie zrobić naprawdę wiele. Wspomniany zespół wrócił na salony po czternastu latach niebytu wydając w tym roku album "Eat The Elephant". Nie oznacza to, że całkowicie zawiesił działalność, bo zdarzało mu się sporadycznie występować w tym czasie. Nigdy jednak, a istnieje już niemal 20 lat, nie zawitał do Polski. W ogóle koncerty APC w Europie należą do wydarzeń wyjątkowych, cieszy więc fakt, że trasa promująca najnowsze wydawnictwo grupy nie ominęła naszego kraju. Wielkie brawa tutaj dla Metal Mind Productions, którzy poza doskonałą organizacją wydarzenia odważyli się zaprosić zespół nad Wisłę. Co dziwne - koncert nie był wyprzedany pomimo swoistego kultu jakim otoczony jest "Perfekcyjny Krąg" w Polsce. Ale mnie to specjalnie nie zmartwiło, publiczność i tak dopisała, gdzieniegdzie widać było tylko luzy na trybunach, ale za to na płycie nie było w ogóle ścisku i każdy mógł w pełni rozkoszować się widowiskiem. Ponadto jak już mowa o organizacji wejście do budynku przebiegało sprawnie, odprawa akredytacyjna wzorowo, szatnie i stoiska gastronomiczne działaly bez zarzutów. Na tak zorganizowane koncerty nic tylko chodzić.
- CHELSEA WOLFE -
Przejdźmy jednak do meritum, czyli koncertów samych w sobie. Pierwsza na scenie i bardzo punktualnie zameldowała się Chelsea Wolfe. Artystka nie jest mi obca, a jeszcze w tym roku dane mi było widzieć ją na solowym występie w Poznaniu (wcześniej widziałem ją również na festiwalu Brutal Assault). Amerykanka wraz ze swoim zespołem towarzyszą A Perfect Circle na całej europejskiej trasie jako zespół supportujący, choć na plakatach ładnie się to nazywa "gościem specjalnym". Czy to dobry wybór? Nie mnie oceniać, z pewnością twórczość Chelsea wielu fanom APC ma szansę przypaść do gustu. Ale niestety w Krakowie koncert nie wypadł zbyt dobrze, a przynajmniej nie w porównaniu z tym co widziałem w jej wykonaniu dotychczas. Grupa zaczęła od "Feral Love" i już można było usłyszeć, że muzycy mają jakieś problemy z odsłuchami. Wyglądało to tak jakby zwyczajnie się nie słyszeli, bo połowa utworu rozjechała im się strasznie, a skonsternowana Chelsea też chyba nie wiedziała co i jak zaśpiewać, bo zabrakło tu kilku wersów. Później jednak było już lepiej, a takie "Spun", "Carrion Flowers" czy "16 Psyche" zagrały już bez zarzutów.
Niemniej samej wokalistce nie udało się jakoś złapać kontaktu z publicznością. Skąpana w skromnym świetle była ledwo widoczna, podobnie jak dość statyczny (poza basistą) zespół. Z pewnością nie było tutaj takiej pięknej więzi jaką Chelsea Wolfe nawiązuje z widzami na mniejszych, klubowych koncertach. A więzi tej doświadczyłem chociażby w Poznaniu - sprawdźcie moją relację tutaj. W Krakowie niestety były też problemy z nagłośnieniem, bo nie brzmiało ono tak jak powinno. Mocno przesterowane gitary są charakterystyczne dla muzyki Chelsea Wolfe, ale przysłaniały chwilami piękny wokal samej głównej aktorki, albo chwilami ginęły gdzieś w plumkaniu basu. Perkusja nie miała mocy, a sam wokal zdawał się "tonąć" w całej muzyce i efektach, które zwykle ta Pani używa do śpiewania. No cóż, moim zdaniem wielka hala zdecydowanie nie nadaje się na takie koncerty, potrzeba tutaj nieco mniejszej, bardziej intymnej sceny. Wtedy w pelni można rozkoszować się świetną zresztą muzyką, jaką prezentuje Chelsea Wolfe. Wszystkim więc polecam jej występy solowe jeśli pojawi się w przyszłości w Polsce (a przybywa tu stosunkowo często), a krakowski koncert niestety zaliczam do najsłabszych jej występów jakie widziałem.
- A PERFECT CIRCLE -
Punktualnie o 21:15 ze sceny dobywać się zaczęły pierwsze dźwięki spod szyldu A Perfect Circle. Grupa jak to ostatnio czyni zawsze rozpoczęła koncert od tytułowego "Eat The Elephant" z najnowszego krążka. Spokojne pianino w towarzystwie perkusji i basu wybrzmiało cudownie, ale szczęki opadły wszystkim kiedy pierwsze słowa utworu wyśpiewał schowany w cieniu Maynard James Keenan. Tak wyśmienitej formy wokalnej od tego Pana nie spodziewał się chyba nikt, zabrzmiał - jeśli można to w ogóle porównać - lepiej niż na albumie. Bo na żywo. Drugim utworem był singlowy "Disillusioned" i tutaj na scenie obecny był już cały zespół, włącznie z Billym Howerdelem, który dołączył w trakcie pierwszego numeru. Wspomniana dwójka to zasadniczo jedyni i główni członkowie A Perfect Circle. Są to założyciele tej "supergrupy", która "supergrupą" w myśl definicji była tylko chyba na debiutanckim albumie. Później, co dziś jest już jasne, okazała się bowiem dziełem wyłącznie Keenana i Howerdela. W trakcie promocji najnowszego albumu duetowi temu towarzyszą Jeff Friedl i Matt McJunkins, związani z innym projektem Keenana - Puscifer (ten drugi również z Eagles Of Death Metal), oraz obchodzący urodziny dzień przed krakowskim koncertem Greg Edwards, który wcześniej występował m.in. z Autolux, Failure, Lusk czy Replicants.
Po dwóch utworach z nowej płyty przyszedł czas na starsze kompozycje i tutaj pierwsza z mocniejszych pozycji, otwierający "Mer De Noms" utwór "The Hollow". Mocny riff przewodni oraz świetnie zaśpiewany refren sprawiły, że będąca dotychczas w lekkim szoku publiczność nagrodziła utwór gromkimi brawami już od pierwszych dźwięków. A Maynard pierwszy raz tego wieczora mógł trochę do mikrofonu krzyknąć. Nie mniej siły w głosie Keenana usłyszeliśmy przy okazji "Week And Powerless" z "Thirteenth Step" oraz progresywnym "Rose" - ponownie z debiutu. Ze wspomnianych albumów usłuszeliśmy jeszcze m.in. "Vanishing", "Blue", "The Package" czy "The Noose" (wszystkie z "Thirteenth Step") oraz coś na co wielu czekało - "Judith" z "Mer De Noms". O tym jednak za chwilę, bo jeszcze słów kilka o coverach, które zagościły na setliście tego wieczora. Pierwszym z nich był "People Are People" niemal w całości zaśpiewane przez Billego Howerdela. Ta kompozycja - oryginalnie od Depeche Mode - pochodzi z albumu "eMotive", na którym znalazło się wiele ciekawych coverów. Wspomniany odbiega dość znacznie od oryginału i doskonale wpisuje się w pozostałą twórczość A Perfect Circle. Innym coverem zaprezentowanym tego dnia w Krakowie był "(What's So Funny 'Bout) Peace, Love, and Understanding" w oryginale wykonywany przez brytyjską grupę Brinsley Schwarz. I ponownie utwór ten zaśpiewał w większości Howerdel, a sama kompozycja znacznie odbiega od dość wesołego pierwowzoru. Najciekawszym wg mnie coverem tego wieczoru był "Dog Eat Dog" z repertuaru legendarnych AC/DC. Tutaj akurat wykonanie nie odbiegało zbytnio od oryginalnego, za to Maynard pokazał się od strony rasowego, rockowego wokalisty, który w głowie ma nie tylko czułość i emocję, ale także drapieżność i rock'n'rollową moc. Zaskoczeniem jednak tego wykonania nazwać nie można, bo APC wykonuje ten utwór na aktualnej trasie zawsze, a znalazł się też w wersji studyjnej na jednym z singli wydanych do promocji "Eat The Elephant".
Wspomniałem, że wykonanie "Judith" było wyczekiwane przez wielu. I prawda, bo utwór ten dawno na żywo grany nie był, a to przecież wciąż najbardziej popularna kompozycja A Perfect Circle. Na wcześniejszej - letniej części trasy prezentowany był inny bardzo popularny utwór, tj. "The Outsider" (wg Last.fm oba są na czele najbardziej popularnych), tym razem zastąpiony przez "Judith". Kompozycja zabrzmiała potężnie i została też nagrodzona potężnymi brawami. Do najjaśniejszych fragmentów tego koncertu zaliczyć też trzeba doskonałe wykonanie "The Doomed", "TalkTalk" czy "Hourglass" zabarwionego silną elektroniką spod znaku Nine Inch Nails. Mi bardzo też podobało się psychodeliczne "Counting Bodies Like Sheep To The Rhythm Of The War Drums", które na żywo wręcz wbija w ziemię. Nie zgodzę się także z narzekaniami niektórych widzów na wykonanie "3 Libras" w wersji remiksowej znanej z "aMotion" (autorstwa Massive Attack). Wszyscy zainteresowani wiedzą bowiem, że APC nie wykonuje już oryginalnej wersji od 2004 roku (z jedynym wyjątkiem jakim był koncert zorganizowany z okazji 50-tych urodzin Maynarda). Nie ma więc, przynajmniej na razie, co liczyć na powrót do pierwotnej wersji "3 Libras", tym bardziej, że ta remiksowa na żywo sprawdza się znakomicie. Na koniec koncertu usłyszeliśmy natomiast "Delicious", na którym Keenan pozwolił widowni wyjąć telefony komórkowe i fotografować po czym... ulotnił się ze sceny.
I tak, po równych 100 minutach koncert ten dobiegł końca. Nie przypuszczałem, że na mój osobisty "Koncert Roku 2018" przyjdzie mi czekać aż do połowy grudnia. Po drodze takich koncertów ogłosiłem już kilka, a jednym z nich był choćby występ A Perfect Circle w Berlinie (moja relacja z tego koncertu: tutaj). W ogóle ten rok był bardzo intensywny koncertowo i obfitujący w wiele dobrych, bardzo dobrych oraz znakomitych występów. Ale to właśnie historyczny, bo pierwszy w Polsce koncert grupy dowodzonej przez Maynarda Jamesa Keenana i Billego Howerdela zasługuje na miano "Koncertu Roku". Wszystko zagrało znakomicie: nagłośnienie - cudowne; wizualizacje - cudowne; forma muzyków - cudowna; setlista - hm, no tutaj tylko jedno zastrzeżenie, czyli brak "So Long, And Thanks For All The Fish". Ale nie można mieć wszystkiego, ten utwór i "The Outsider" dane mi było usłyszeć w Berlinie, więc na mojej liście "must hear" pozostaje już chyba tylko "Magdalena".
Kiedy tak sobie piszę tę relację i zmierzam już (wreszcie) do jej końca to myślę, że takie koncerty jak A Perfect Circle w Krakowie nie zdarzają się zbyt często. Mój apetyt przed przyszłorocznymi koncertami Tool został rozbudzony do granic, ale przecież APC to nie Tool. Ta grupa wyrosła już na zdecydowanie coś więcej niż "projekt gościa z Tool". To światowa gwiazda, grająca koncerty na najwyższym światowym poziomie i czarująca swoją muzyką. Nie pamiętam na jakim występie stałem oczarowany przez okrągłe 100 minut, ale na tym tak było. Mam tylko nadzieję, że gorące przywitanie przez polską publiczność sprawi, że będzie nam jeszcze dane usłyszeć A Perfect Circle nad Wisłą i nie każą na siebie czekać długo.
___
Fot. Paweł Świtalski