To był jeden z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie koncertów tej wiosny. Zespół Dvne obserwuję od jakiegoś czasu, jednak szczególnie przykuł moją uwagę zeszłoroczny, bardzo udany album „Voidkind”. To była zdecydowanie jedna z najmocniejszych pozycji w post metalu w 2024 roku. Bardzo się ucieszyłem, gdy dowiedziałem się, że grupa wystąpi w warszawskim Voo Doo, w dodatku w towarzystwie Sunnaty. Znakomity wybór na support, lepiej być nie mogło. Już teraz powiem, że tamten wieczór spełnił moje oczekiwania.
Nazywanie Sunnaty supportem jest jednak trochę nie w porządku, ponieważ po pierwsze, zespół ma już mocno ugruntowaną pozycję na krajowej scenie stoner/doomowej, którą właściwie stworzył i podtrzymuje do tej pory. A po drugie, warszawiacy dostali około godziny czasu na granie, czyli zdecydowanie więcej niż standardowy support. Czas ten wykorzystali w pełni i z klasą. Od początku utrzymywany był tajemniczy klimat, bardzo pasujący do twórczości zespołu. Kadzidła, świece, długi instrumentalny wstęp - idealne warunki, żeby wpaść w trans. Zagrali i zabrzmieli doskonale, z czego zwłaszcza to drugie nie jest oczywiste, bo Voo Doo jest trudnym klubem do nagłośnienia, z uwagi na kształt i rozmiar sali „kolumnowej”. Sunnata dała bardzo dobry koncert, pełny mrocznej atmosfery, napięcia, ale dynamiczny. Doskonale uzupełniali się też obaj śpiewający gitarzyści. Występ godny głównej gwiazdy.
Myślę, że szkocki Dvne spokojnie zasługuje już na to miano. Zespół z Edynburga istnieje od 2013 roku, ma na koncie trzy pełne albumy, tyle samo epek i dwie płyty koncertowe. Wspomnianym już, zeszłorocznym „Voidkind” narobili dużo zamieszania, co jak mam nadzieję, zaprocentuje w przyszłości. Oczywiście, obszerne i chyba wszystkie najlepsze fragmenty wspomnianego albumu usłyszeliśmy w Voo Doo. Byłem ciekaw jak muzyka zespołu zabrzmi na żywo, bo nie miałem dotąd okazji przekonać się o tym. Twórczość Dvne jest złożona i mocno techniczna, ale bardzo dynamiczna, wręcz nerwowa, poszarpana. Okazuje się, że muzycy doskonale potrafią odnaleźć się na scenie, poszczególne utwory wykonując perfekcyjnie, ale żywiołowo. Ta energia zdecydowanie udziela się słuchaczom, co czułem po sobie i widziałem wśród żywo reagującej publiczności. Zespół może sprawiać wrażenie statycznego, bo każdy na czymś gra (a trzech jednocześnie śpiewa), ale nie brakuje emocjonalnych reakcji i tych charakterystycznych, dla każdej posiadającej groove muzyki, przechyleń ciała i kołysania. Jakkolwiek dziwnie nie brzmiałoby to na piśmie, na żywo wygląda doskonale. Muzycy na koniec obiecali, że niedługo do nas wrócą, mam nadzieję, że faktycznie tak będzie.
Gabriel Koleński