Pierwsze podwojenie obserwujemy przy cenie biletu. Nie ma w tym jednak przesady, i nie mówię tu o kosmicznych wręcz cenach paliw (osławiony już bus włoskich muzyków zapewne nie należy do oszczędnych) i cukru, ale o rosnącym prestiżu festiwalu, na którym pojawiają się gwiazdy co raz większego, bo międzynarodowego, formatu. Przypomnijmy. Ostateczny skład zespołów festiwalowych w roku ubiegłym obejmował Lilith, Grendel i Galahad, w roku bieżącym były to już trzy zespoły zagraniczne: holenderski Leap Day oraz włoskie: The Watch i NoSound.
Leap Day przedstawiony został jako supergrupa złożona z członków trzech uznanych w progresywnym światku zespołów. Zespół, który ma już w dorobku dostępny materiał koncertowy z dwóch pełnowymiarowych płyt. Oczywiście można się spierać nad tym, czy płytowe propozycje holendrów to materiał co najwyżej dobry czy aż bardzo dobry, opinie na ten temat przedstawiono w postaci recenzji w wielu miejscach Internetu. Dla mnie był to sympatyczny festiwalowy rozgrzewacz o charakterystycznej gitarze i miłych dla ucha melodiach. Przypuszczalnie w tym miejscu sprawdziłby się doskonale jakiś utalentowany polski zespół „na dorobku”, ale wola wspierania polskich zespołów jest suwerenną decyzją organizatorów.
The Watch przedstawiać polskiemu słuchaczowi raczej nie trzeba. W mojej świadomości zespół ten funkcjonuję jako ekipa genialnych instrumentalistów, którzy nie mają tyle szczęścia czy talentu kompozytorskiego do genialnych kompozycji jak to ma miejsce w przypadku Genesis, albo po prostu przyszło im żyć o trzy dekady za późno. W rezultacie dają cudowne szoł z materiałem swoich idoli wrzucając do niego, jak rodzynki do sernika, utwory z własnego repertuaru. Jedni rodzynki lubią, inni najchętniej wydłubaliby je widelcem. Dla mnie zaskoczeniem tego występu było to, że smakują mi rodzynki. Kompozycje autorskie prawie doskonale wkomponowały się w twórczość Genesis, którą, bez plagiatu, zostały zainspirowane. Nie da się natomiast przecenić frajdy, jaką muzycy sprawiają mi za każdym razem gdy prezentują kolejne albumy Genesis. Mówię to z perspektywy osoby, która nie ma problemu z wysłuchaniem kompozycji Szopena w wykonaniu Rafała Blechacza jak i kompozycji Genesis w wykonaniu The Watch. Są to dla mnie bowiem te sytuację, kiedy obcowanie z muzyką wykonywaną na żywo (w dodatku muzyką wykonawców, których na żywo już raczej usłyszeć nie będzie nam dane) każe przypomnieć o sobie zasadzie: „Najważniejsza jest muzyka!”. Dlatego z pełnym szacunkiem dla muzyków stawiam się na ich kolejnych koncertach pod szyldem The Watch play Genesis i zawsze wychodzę z tych koncertów zachwycony. Tak było i tym razem. Co prawda emocje były nieco mniejsza niż na ubiegłorocznym - kameralnym - Blue Show, ale wysłuchanie bez mała pełnego albumu Selling England by The Pound uzupełnionego o Watcher Of The Skies i The Musical Box było niebywałą przyjemnością. Nie bez znaczenia dla atmosfery koncertu był fakt, że muzykom udało się już dawno pozyskać polską publiczność i za każdym razem mają z nią doskonały kontakt.
Gwiazda festiwalu był jednak NoSound. Część widzów miała już okazję poznać sceniczny wizerunek zespołu podczas festiwalu InoRock, którego gośćmi byli w 2008 roku. Dla mnie był to pierwszy kontakt na żywo z ich repertuarem i przyznam, że byłem zauroczony. Muzykom udało się, dzięki powolnemu tempu i dostojeństwa utworów, wykreować nastój melancholii i zadumy, a może jedynie skupienia na niezwykle atmosferycznych utworach, które prezentowały się w Oskardzie znakomicie.
Był to również ten koncert dzisiejszego wieczoru, którego brzmienie było najbardziej dopracowane. Efekt odsłuchu uzupełniały zaś ciekawe efekty wizualne.
Konkluzja: Piątą odsłonę ArtRock festiwalu należy uznać za udaną, tak więc z pewnością impreza na stałe wpisze się w świadomość fanów rocka progresywnego jako ten dzień w roku, w którym wieczór należy sobie zarezerwować na ucztowanie. Niecałe sześć godzin obcowania z muzyką żywą, ambitną i dobrze podaną. Wielka za to brawa należą się organizatorom.
Mam nadzieję że kolejne odsłony festiwalu w żaden sposób nie są zagrożone a ocena frekwencji i wynikające z niej wnioski mogą tylko mu pomóc. Jeśli słuchacze nie sprostali założeniom frekwencyjnym organizatorów, warto pomyśleć o tych, którzy nie przyszli ponieważ widzieli już NoSound na InoRocku a The Watch w Koninie i chętnie przyszliby zobaczyć zespół, który w Polsce jeszcze nie koncertował.
Tekst: Marcin Łachacz
Zdjęcia: Jan 'Yano' Włodarski
{gallery}koncerty/ArtRockFestiwal2011{/gallery}
Leap Day przedstawiony został jako supergrupa złożona z członków trzech uznanych w progresywnym światku zespołów. Zespół, który ma już w dorobku dostępny materiał koncertowy z dwóch pełnowymiarowych płyt. Oczywiście można się spierać nad tym, czy płytowe propozycje holendrów to materiał co najwyżej dobry czy aż bardzo dobry, opinie na ten temat przedstawiono w postaci recenzji w wielu miejscach Internetu. Dla mnie był to sympatyczny festiwalowy rozgrzewacz o charakterystycznej gitarze i miłych dla ucha melodiach. Przypuszczalnie w tym miejscu sprawdziłby się doskonale jakiś utalentowany polski zespół „na dorobku”, ale wola wspierania polskich zespołów jest suwerenną decyzją organizatorów.
The Watch przedstawiać polskiemu słuchaczowi raczej nie trzeba. W mojej świadomości zespół ten funkcjonuję jako ekipa genialnych instrumentalistów, którzy nie mają tyle szczęścia czy talentu kompozytorskiego do genialnych kompozycji jak to ma miejsce w przypadku Genesis, albo po prostu przyszło im żyć o trzy dekady za późno. W rezultacie dają cudowne szoł z materiałem swoich idoli wrzucając do niego, jak rodzynki do sernika, utwory z własnego repertuaru. Jedni rodzynki lubią, inni najchętniej wydłubaliby je widelcem. Dla mnie zaskoczeniem tego występu było to, że smakują mi rodzynki. Kompozycje autorskie prawie doskonale wkomponowały się w twórczość Genesis, którą, bez plagiatu, zostały zainspirowane. Nie da się natomiast przecenić frajdy, jaką muzycy sprawiają mi za każdym razem gdy prezentują kolejne albumy Genesis. Mówię to z perspektywy osoby, która nie ma problemu z wysłuchaniem kompozycji Szopena w wykonaniu Rafała Blechacza jak i kompozycji Genesis w wykonaniu The Watch. Są to dla mnie bowiem te sytuację, kiedy obcowanie z muzyką wykonywaną na żywo (w dodatku muzyką wykonawców, których na żywo już raczej usłyszeć nie będzie nam dane) każe przypomnieć o sobie zasadzie: „Najważniejsza jest muzyka!”. Dlatego z pełnym szacunkiem dla muzyków stawiam się na ich kolejnych koncertach pod szyldem The Watch play Genesis i zawsze wychodzę z tych koncertów zachwycony. Tak było i tym razem. Co prawda emocje były nieco mniejsza niż na ubiegłorocznym - kameralnym - Blue Show, ale wysłuchanie bez mała pełnego albumu Selling England by The Pound uzupełnionego o Watcher Of The Skies i The Musical Box było niebywałą przyjemnością. Nie bez znaczenia dla atmosfery koncertu był fakt, że muzykom udało się już dawno pozyskać polską publiczność i za każdym razem mają z nią doskonały kontakt.
Gwiazda festiwalu był jednak NoSound. Część widzów miała już okazję poznać sceniczny wizerunek zespołu podczas festiwalu InoRock, którego gośćmi byli w 2008 roku. Dla mnie był to pierwszy kontakt na żywo z ich repertuarem i przyznam, że byłem zauroczony. Muzykom udało się, dzięki powolnemu tempu i dostojeństwa utworów, wykreować nastój melancholii i zadumy, a może jedynie skupienia na niezwykle atmosferycznych utworach, które prezentowały się w Oskardzie znakomicie.
Był to również ten koncert dzisiejszego wieczoru, którego brzmienie było najbardziej dopracowane. Efekt odsłuchu uzupełniały zaś ciekawe efekty wizualne.
Konkluzja: Piątą odsłonę ArtRock festiwalu należy uznać za udaną, tak więc z pewnością impreza na stałe wpisze się w świadomość fanów rocka progresywnego jako ten dzień w roku, w którym wieczór należy sobie zarezerwować na ucztowanie. Niecałe sześć godzin obcowania z muzyką żywą, ambitną i dobrze podaną. Wielka za to brawa należą się organizatorom.
Mam nadzieję że kolejne odsłony festiwalu w żaden sposób nie są zagrożone a ocena frekwencji i wynikające z niej wnioski mogą tylko mu pomóc. Jeśli słuchacze nie sprostali założeniom frekwencyjnym organizatorów, warto pomyśleć o tych, którzy nie przyszli ponieważ widzieli już NoSound na InoRocku a The Watch w Koninie i chętnie przyszliby zobaczyć zespół, który w Polsce jeszcze nie koncertował.
Tekst: Marcin Łachacz
Zdjęcia: Jan 'Yano' Włodarski
{gallery}koncerty/ArtRockFestiwal2011{/gallery}