Plusem, a może minusem festiwalu było to, że zgrupował na jednej scenie zespoły prezentujące wiele rockowo – metalowych podgatunków poczynając od alternative rocka, przez hardcore, heavy czy progresywny metal po grindcore. Z jednej strony dla fanów muzyki ekstremalnej takie wydarzenie z pewnością jawiło się nie lada gratką, za to dla osób hołdującym tylko określonemu gatunkowi muzycznemu na rękę to nie było (przykładowo sporo osób przyszło tylko i wyłącznie posłuchać Indukti po czym opuściło koncert). Bardzo miłym gestem organizatorów było danie szansy młodym, początkującym zespołom, z których dwa Dahaca i Phobh miały zaszczyt otworzyć festiwal. Ja niestety z przyczyn natury osobistej do Proximy przybyłem w okolicach godziny 18.00 i nie było mi dane obejrzeć występu artystów jak również kolejnego zespołu o nazwie Testor (nad czym bardzo ubolewam), lecz mogę stwierdzić iż w wyniku mojego małego koncertowego dochodzenia dowiedziałem się, że zespoły zaprezentowały się nadzwyczaj poprawnie.
Na koncert przybyłem w trakcie gdy Made of Hate rozpoczynało swój występ. Zespół ten ciekawił mnie niebywale, gdyż w czerwcu ma otwierać Sonisphere Festiwal, na którym poprzedzi występ Iron Maiden. Metalowcy z Warszawy dali naprawdę nieziemski koncert i w mojej opinii zaprezentowali się najlepiej (prócz jednego zespołu) spośród całej stawki. Wrażenie robiły gitarowe popisy, ciężkie riffy i ekwilibrystyczne solówki oraz mocny, pewny głos wokalisty. Muzycy potrafili do czerwoności rozgrzać publiczność, swój repertuar odgrywali niesamowicie żywiołowo, z pasją emanując optymizmem i energią. To było pół godziny naprawdę dobrej muzyki i teraz nie dziwię się, dlaczego organizatorzy Sonisphere zaprosili właśnie Made of Hate.
Następny w stawce był Elvis Deluxe, zespół działający od roku 2002 i grający stoner rocka. Muzycy z pewnością nie osiągnęli poziomu ekspresji poprzedników (jak zresztą kolejnych parę ekip) i zaprezentowali się całkiem poprawnie dobrze poczynając sobie na scenie. Poprzeczkę postawioną przez Elvis Deluxe za to z łatwością przeskoczyła kolejna ekipa, rock n’ rollowcy z Soulburners. Z tego występu najbardziej zapamiętałem postać wokalisty, który do młodzieniaszków nie należał, głosu też wybitnego nie posiadał, za to charyzmą i odwagą sceniczną emanował w taki sposób, że z każdą upływającą sekundą coraz więcej osób lgnęło pod scenę. Tylko pozazdrościć tak świetnego frontmana. Zespół naprawdę zaprezentował się bardzo korzystnie i z chęcią stawiłbym się na ich koncercie po raz kolejny.
Trochę więcej czasu bo 35 minut dostał metalcorowy Hedfirst, który zabrał publiczność w bardziej ekstremalne rejony i tych najbardziej żywiołowych zachęcił do bardziej aktywnej zabawy. Zespół mogę określić mianem pocisku który przebija wszystko na swojej drodze, bo energią zaklętą w muzyce mało kto w Polsce mógłby się z nimi równać. Następnie przyszła pora na post metal w wykonaniu Licorea. Występ zespołu był reklamowany jako wielkie wydarzenie, gdyż muzycy od dłuższego czasu utrzymywali zespół w stanie hibernacji. Występ na Warszawa brzmi ciężko był ich pierwszym koncertem od dłuższego czasu. Nie będę ukrywał, że za post metalem niezbyt przepadam, ale Licorea zmusiła mnie do tego, żebym jeszcze raz się nad tym zastanowił. Warszawiacy dali naprawdę bardzo dobry koncert i chodź nie widziałem zbytnio entuzjazmu na twarzach muzyków (no może poza wokalistą) to mam nadzieję, że uda się przywrócić zespół do aktywnego życia, bo szkoda żeby taka muzyka się marnowała.
No i przyszła pora na Indukti (zapowiedziane jako lekcja malowania dźwiękiem), z uwagi na które w głównej mierze przybyłem na festiwal. Już na występie Licorea zająłem sobie wygodne miejsce przy barierkach naprzeciwko sceny, by stamtąd móc delektować się muzyką naszej polskiej dumy narodowej. W porównaniu do innych kapel Indukti dane było mi już oglądać (i był to jeden z najlepszych koncertów mojego życia) więc moje oczekiwania wobec nich były naprawdę duże. Inną sprawą był fakt, że systematyczność występowania scenicznego tego zespołu wynosi mniej więcej jeden na pół roku więc z tego względu warto było przyjść na ten koncert. Muzykom trochę więcej czasu zajęło rozstawianie się niż przewidywał to festiwalowy grafik, ale dzięki temu nagłośnienie mieli całkiem dobre. Sam przygotowywałem się się do tego, żeby po pierwszych utworach z repertuaru Indukti wycofać się aby lepiej słyszeć zespół, ale okazało się że oprócz trochę przytłumionych dźwięków skrzypiec wszystko brzmiało jak na standardy Proximy naprawdę znakomicie. Muzycy jak się spodziewałem zaprezentowali nam głównie repertuar ze swojego najnowszego krążka. Zaczęło się od Sansara przechodzącego w Freder (te akurat z krążka debiutanckiego), następnie Mantra (albo …and who’s the God now?! bez wokalu jeśli ktoś woli) i Indukted, a na zakończenie Tusan Homichi Tuvota oraz na deser Ninth Wave. Niech za mój komentarz wystarczy fakt, że bezpośrednio po koncercie zespołu popędziłem co tchu po koszulkę zespołu oraz płytkę (której jednak z uwagi na zbyt skromną zawartość portfela nie udało mi się kupić). Warto do tego dodać, że na drugi dzień nie za bardzo byłem w stanie ruszać głową od ciągłego machania ją w trakcie występu. Indukti naprawdę stanęło na wysokości zadania i zagrało nieziemski koncert. Trochę odczuwalny był jednak brak koncertowych wizualizacji zespołu, które naprawdę dodają występom Indukti nieopisanego klimatu. Z tym zresztą sobie i tak poradziłem sam wyobrażając sobie niektóre filmowe sceny (a naprawdę wiele ich zapamiętałem), w odpowiednich częściach poszczególnych utworów. Dodam jeszcze moją skromną opinię, że Wawrzyniec Dramowicz to zdecydowanie najlepszy perkusista jaki urodził się w naszym kraju i powtórzę moje pobożne życzenia większej koncertowej aktywności zespołu. Indukti zostawił po sobie świetne wrażenie (choć lubelskiego koncertu nie przebił) i okazał się najlepszym zespołem w całej festiwalowej stawce.
Ostatnią występującą grupą była grindcorowa formacja Antigama, która to można poszczycić się dużą rzeszą fanów w całej Europie i dość dużą popularnością. Niestety dla mnie występ tego zespołu był całkowitą pomyłką. Nie chcę urażać niczyich gustów muzycznych, ale ciężko było mi nazwać utwory wykonywane przez Antigamę muzyką. To samo w dużej mierze pomyśleli chyba przybyli na festiwal bo tych stopniowo ubywało, i wkrótce pod sceną pozostała tylko nieliczna grupka słuchaczy. Pierwszy raz zdarzyło mi się uczestniczyć w koncercie, w którym nie tylko wykonawcy występujący w środku stawki, ale nawet Ci festiwal rozpoczynający grali przy publiczności zdecydowanie większej niż gwiazda wieczoru. Bardzo dobrze że to jednak Antigama nią została, bo niewielu by wytrzymała ten czterdziestominutowy występ w oczekiwaniu na Indukti. Mi udało się to z wielkim trudem.
Podsumowując należy ocenić festiwal Warszawa brzmi ciężko niezwykle pozytywnie. Zawsze znajdą się jakieś minusy i fakty, na które można ponarzekać, ale organizatorzy mimo festiwalowego debiutu niemal całkowicie się ich ustrzegli. Zszokowała mnie dokładność czasowa i punktualność, z którą zespoły wchodziły na scenę co jak na polskie standardy koncertowe nie zawsze się zdarza. Do występu Indukti, którego początek ze względu na bardziej staranne szlify nad właściwym brzmieniem zespołu opóźnił się o około 10 minut, wszystkie inne zespoły rozłożyły się na scenie i rozpoczęły swój występ niemal co do minuty.
Cieszy fakt, że rynek muzyczny w Polsce bądź co bądź się rozwija, a muzycznych wydarzeń w Polsce z każdym rokiem przybywa. Sądzę że i przed Warszawa brzmi ciężko stoi świetlana przyszłość, bo w obecnej swej formule drzemie w nim spory potencjał, a wewnętrznie czuję, że organizatorzy mają jeszcze wiele pomysłów dotyczących rozwoju tego muzycznego wydarzenia. Kolejna audycja festiwalu odbędzie się już na jesieni, a ja już zaczynam zacierać ręce.
PS: Dla tych którzy chcieliby obejrzeć to, co działo się na festiwalu organizatorzy przygotowali niespodziankę! Otóż cały warszawski koncert został zarejestrowany przy pomocy kamery, a materiał można odnaleźć w Internecie i za darmo obejrzeć.
Paweł Bogdan