Oprócz sprawdzonych kompanów – klarnecisty Dominika Jastrzębskiego i perkusisty Przemyslawa Knopika (który pojawił się dopiero w drugiej części koncertu) Blum zaprosił tym razem zacnego gościa. Arkadi Gotesman, wybitny perkusista urodzony na Ukrainie od ponad trzydziestu lat mieszka w Wilnie, gdzie wykłada w tamtejszym konserwatorium i nagrywa z różnymi jazzowymi składami – nie tylko lokalnymi. Oprócz tradycyjnego zestawu Gotesman rozstawił pokaźną ilość gongów, dzwonów i talerzy rozłożonych na pokrytym pluszem stole. Widać było, że nie zamierza się ograniczać. Zaczęli! Klarnet Jastrzębskiego był głównym nośnikiem melodii, podczas gdy Blum z Gotesmanem robili wszystko, by skomplikować warstwę rytmiczną. Gęsta gra Arona na basie to dla mieszkańców Olsztyna nie nowość, ale tym razem gość przyćmił poczynania lidera. Miotełki, pałeczki, czasem po prostu dłonie Gotesmana uwijały się jak szalone tworząc nieoczywiste struktury rytmiczne, a używanie wszystkich dodatkowych utensyliów tylko potwierdzało, że perkusista jest mistrzem w swoim fachu. Cały skład lawirował pomiędzy liryzmem i wręcz frenetyczną dzikością. Po długiej, ale nie mającej nic z pustej pokazówki solówce Gotesmana na stołeczku perkusisty zasiadł Przemysław Knopik, zaś Gotesman przycupnął na… no właśnie, czym? Wyglądało jak zwykła skrzynia, ale Arkadi uderzeniami rąk i pałek wydobywał z niej wyraźne, dźwięczne tony. Proszę mi wybaczyć muzyczną ignorancję. Czteroosobowy skład zaprezentował jeszcze bardziej drapieżną muzykę. Knopik grał zdecydowanie bardziej siłowo (co dobrze korespondowało z koszulką ze Zwierzakiem z Muppet Show, którą nosił) , a Gotesman ze swoim nietypowym instrumentarium wzmacniał jeszcze perkusyjną nawałnicę. Wrażenia pełnego odjazdu dopełniały charakterystyczne pozy Bluma, tylko Jastrzębski zachował jaką taką powściągliwość. Publiczność wymusiła brawami bis.
Całość trwała niewiele ponad godzinę, ale tyle wystarczyło muzykom, by olśnić zgromadzonych. Nie jestem ekspertem od muzyki litewskiej i nie znam oryginalnych melodii – Blum i jego kompani postawili raczej na ich dekonstrukcję. Kilka obecnych na widowni starszych pań, zapewne pochodzących z Wilna, raczej nie rozpoznało utworów swojego dzieciństwa. Ale nie o to w tym koncercie chodziło – muzycy chcieli przenieść kresową tradycję na język muzyki jak najbardziej współczesnej, udowodnić że sprawdza się i w tym kontekście. I to udało im się znakomicie. Pozostaje czekać na Tehilim – byli już Herbert i Gajcy na rockowo, czemu więc nie Milosz w nowoczesnej jazzowej konwencji?
Paweł Tryba
{gallery}koncerty/Blum{/gallery}