I nastał rok 1980. Nadeszła nowa epoka, i nawet w obozie Eloy zaszły pewne zmiany. Już intro wskazuje na inność tej płyty od pozostałych. Jakieś kobiece wokalizy i to dziwne brzmienie... Tego jeszcze nie grali. No ale już drugi utwór przynosi dobrze rozpoznawalny styl z jednym 'ale'. I nie można się tego 'ale' pozbyć do końca płyty. Prawie nie ma solówek, wszystkie kompozycje są trochę jakby uproszczone i w dodatku znikła gdzieś ta specyficzna Pink Floydowa atmosfera. Ale kompozycje takie jak Illuminations, Impressions, Child Migration, Silhouette czy Sunset nadal doskonale sie bronią. I choć zmieniło się trochę brzmienie, klawisze zrobiły się trochę bardziej sztuczne, a gitary prostsze i ostrzejsze to i tak dostaliśmy album, o jakim w 1980 roku większość gigantów rocka mogła tylko pomarzyć. 4/5
Rafał Ziemba niedziela, 06, marzec 2011 18:35 Link do komentarzaPrzed nagraniem płyty 'Colours' w obozie Eloy zaszły spore zmiany. Ze składu, który nagrał tryptyk 'Dawn', 'Ocean' i 'Silent Cries...' odeszła połowa, czyli panowie Schmidtchen i Rosenthal. Z Frankiem Bornemannem pozostał jedynie basista, pan Klaus-Peter Matziol. Zespół uzupełnił jednak niedobory nowymi nabytkami, m.in. perkusistą Jimem McGillivray'em, i rozrósł się do kwintetu.
Pewne zmiany w muzyce Eloy były jednak nieodzowne, już choćby z tego powodu, że poprzednio za stronę koncepcyjną albumów zespołu odpowiadał właśnie pan Rosenthal, snujący fantastyczne epickie opowieści. Wraz z jego odejściem, Eloy skierowali się na tory nieco inne od tych, którymi do tej pory podążali. Przede wszystkim, muzyka zespołu uległa uproszczeniu. Zespół zrezygnował z długich, rozbudowanych suit na rzecz bardziej zwartych form (choć według dzisiejszych kryteriów 6-7 minutowe utwory to straszne długasy). W warstwie tekstowej, za którą niemal w całości odpowiadał nowy perkusista, również zaszły pewne zmiany. Więzi między poszczególnymi nagraniami rozluźniły się, chodziło raczej o przywołanie pewnego klimatu, a nie o przedstawianie złożonych losów nieznanych, zaginionych cywilizacji (choć pan Bornemann zatęsknił za tematyką SF, bo już następny dyptyk płytowy zawierał zwarty opis losów mieszkańców planety Salta).
Na płycie 'Colours' Eloy zastosowali prosty manewr, polegający na przeplataniu dłuższych utworów krótszymi wstawkami. I to się sprawdziło całkiem nieźle. Otwieraczem jest klawinetowo-chóralny 'Horizons', w którym uważny słuchacz dosłyszy cytat z Yes (z początku 'The Revealing Silence of God Dance of the Dawn' z płyty 'Tales from Topographic Oceans'). Fajny klimat buduje to nagranie, ale najlepsze dopiero przed nami. Kolejne 'Illuminations' i 'Giant' wypadają świetnie. Pierwszy utwór wyróżnia się wyborną, nieco bluesową grą gitary i całą baterią instrumentów klawiszowych, po których śmiga Hannes Folberth. No i ta kulminacja... Natomiast 'Giant' zapada w pamięć głównie dzięki pulsującej, ciężkiej partii basu i moogowym odjazdom pana Franka, ale nie można też pominąć hipnotycznie rozwijającej się solówki gitarowej. 'Impressions' daje chwilę wytchnienia, bazując na bardziej akustycznych brzmieniach, choć bas tu pulsuje, że mucha nie siada.
'Child Migration' wita słuchaczy kolejnym znakomitym odjazdem instrumentów klawiszowych. Tu chyba skojarzenia z Pink Floyd, do którego twórczości Eloy często się odwoływali, są najsilniejsze, choć wrightowskie brzmienie klawiszy szybko zostaje skontrastowane z bardzo ostrą, transową partią gitary. 'Child Migration' oryginalnie miało znaleźć się na poprzednim albumie (na remasterze 'Silent Cries...' jest jako bonus), ale dopiero tutaj zaprezentowano jego ostateczną, rozbudowaną formę. I fajnie, panowie mogli sobie nieco poimprowizować. Warto też zwrócić uwagę na intrygujący tekst, którego początek Eloy pożyczyli sobie od libańskiego pisarza, Kahlila Gibrana (a konkretnie smakowitą frazę: 'You are the bows from which your children as living arrows are sent forth'). Następne w kolejności 'Gallery' jest nieco słabsze, jednostajne i niebezpiecznie skręcające w stronę disco (choć dziś wiele bym dał za taką dyskotekę). Ale to tylko trzy minuty, po których nadchodzi moje ulubione 'Silhouette'. Porywający, klawinetowy wstęp stanowi tylko zapowiedź smakowitości, które przed nami. Soczysty bas, klimatyczne klawisze, i galopujące, bluesujące solówki gitarowe. Płytę kończy niespełna trzyminutowy 'Sunset', wyróżniający się ładną, przestrzenną partią instrumentów klawiszowych.
'Colours' to bardzo dobry album. Może nie tak dobry, jak trzy poprzednie płyty Eloy, ale też i nie dużo gorszy. Co więcej, bardzo zacnie wypada w porównaniu z tym, co na początku lat osiemdziesiątych proponowali słuchaczom na przykład Genesis czy Yes. Mimo nieco kiczowatej, odstraszającej okładki, warto po 'Colours' sięgnąć, płyta wciąż się broni...
A niech tam, znowu dam połówkowo:
4,5/5
P.S. Na remasterze dorzucono też 'Wings of Vision' i singlową wersję 'Silhouette'. Takie sobie.