The Endless River

Oceń ten artykuł
(65 głosów)
(2014, album studyjny)

 

01. Things Left Unsaid - 4:26
02. It’s What We Do - 6:15
03. Ebb And Flow - 1:58
04. Sum - 4:49
05. Skins - 2:38
06. Unsung - 1:07
07. Anisina - 3:15
08. The Lost Art Of Conversation - 1:44
09. On Noodle Street - 1:42
10. Night Light - 1:42
11. Allons-YS (1) - 1:57
12. Autumn ‘68 - 1:35
13. Allons-Y (2) - 1:35
14. Talkin’ Hawkin’ - 3:26
15. Calling - 3:39
16. Eyes To Pearls - 1:51
17. Surfacing - 2:47
18. Louder Than Words - 6:32

Czas całkowity - 52:58

- David Gilmour - wokal,gitara, gitara basowa, instrumenty klawiszowe
- Richard Wright - instrumenty klawiszowe
- Nick Mason - perkusja
oraz:
- Guy Pratt - gitara basowa
- Bob Ezrin - gitara basowa
- Jon Carin - instrumenty klawiszowe
- Damon Iddins - instrumenty klawiszowe
- Gilad Atzmon - saksofon

 

 

Media

3 komentarzy

  • Edwin Sieredziński

    W sercu każdego fana prog rocka jest miejsce dla Pink Floyd. Niewątpliwie jest to jeden z najważniejszych zespołów w historii rocka w ogóle. Również jeden z najlepszych. Sam uwielbiam ich płyty, za które przecież brałem się n lat temu. Przez tyle lat działalności zdarzały się Panom Architektom po drodze buble. Przecież ten śpiewający pies i jajecznica to są dwa muzyczne koszmary. Fakt, że ten czworonóg był niewątpliwie bardziej utalentowany wokalnie od znacznej części współczesnych plastikowych śpiewaków, niewiele tu zmieni. Obscured by Clouds - naprawdę ciężko o rzecz bardziej mdłą i nudną. Po prostu niewypały. Jeszcze kiepski Final Cut z dwoma raptem dobrymi momentami. Mimo wszystko to można przełknąć i iść dalej. Co natomiast powiedzieć o nowej - choć w sumie nie tak nowej - propozycji w postaci Endless River?

    Nie był to taki niewypał jak jajecznica czy pies-wokalista. Również nie jest to tak mdłe i okropnie nudne jak Obscured by Clouds. Brzmienie takie spokojne i atmosferyczne, może się kojarzyć z solowymi próbami Wrighta, które właśnie takie były. W fotel to jednak nie wbija. Jedynym utworem zapadającym w pamięć jest "Louder than Words". Gilmour był tutaj niezawodny. Kto jak kto, ale umie operować wokalem i dużo w ten sposób wyrazić. Album byłby zdecydowanie lepszy, gdyby wokalnych partii Gilmoura było tutaj więcej. Byłoby to wszystko ciekawsze i więcej zostałoby po przesłuchaniu płyty. Trzeba pamiętać, że porządny wokal może ze stosunkowo kiepskiej muzyki uczynić rzecz mocno pożądaną. Stosunkowo małe oddziaływanie na słuchacza wiąże się z inną kwestią.

    Znakiem firmowym Pink Floyd każdego okresu działalności była jego siła wyrazu. Czy bierzemy A Saucerful of Secrets, czy Dark Side of the Moon, Wish You Were Here, czy A Momentary Lapse of Reason. Jedną z charakterystycznych cech Panów Architektów była nieprawdopodobna siła wyrazu. Obok genialnej muzyki, to wbijało w fotel czy wyciskało co bardziej uczuciowym łzy. Tutaj tego nie ma. Po prostu ten album nijak rusza słuchacza. Tylko że relaksuje, odpręża, ale czy to musi być serwowane z marką Pink Floyd. W moim odczuciu ten album nie powinien zostać pod tym szyldem w ogóle wydany. Rozumiem, że to hołd złożony Wrightowi, ale czy nie można było tego wydać jako David Gilmour & Richard Wright.

    Album ten wywołał wielką dyskusję wśród fanów. Wrzawa już dawno ucichła, więc pora na trzeźwy osąd. Nie jest to nagranie nowe, bo sięga wiekiem 1994 roku. Zatem chronologicznie nie można umieścić na półce ze współczesnymi wygłupami rockowych dziadków. Również sama płyta nie jest taka straszna. W porównaniu na przykład z ostatnim albumem Yes, który wiernych fanów mógł przyprawić o załamanie nerwowe, to materiał wręcz bardzo dobry. Nie jest to co prawda Pink Floyd najpełniejszy. W zasadzie jego fragment w postaci Gilmoura i Wrighta (tak też to powinno być firmowane). Również nie jest to Pink Floyd najpełniejszy pod względem muzyki, jej percepcji, wrażeń przez nią pozostawianych. Uważam, że uczciwym będzie dać Endless River 4 gwiazdki.

    Edwin Sieredziński piątek, 24, kwiecień 2015 19:14 Link do komentarza
  • Michał Jurek

    Minęło już trochę czasu od ukazania się 'The Endless River'. Ucichł marketingowy zgiełk, który oznajmiał wszem i wobec, że oto ukazała się nowa płyta Pink Floyd. Można zatem na spokojnie podejść do tego krążka i skreślić kilka słów.

    Z tą zapowiedzią nowej płyty Pink Floyd jest trochę tak jak ze słynnym komunikatem radia Erewań w odpowiedzi na pytanie słuchaczy, czy to prawda, że na Placu Czerwonym rozdają samochody? Radio Erewań odparło wówczas, że tak, to prawda, ale nie samochody, tylko rowery, nie na Placu Czerwonym, tylko w okolicach dworca warszawskiego i nie rozdają, tylko kradną. Tutaj jest podobnie. Ani to nowa, ani płyta, ani Pink Floyd.

    'The Endless River' nie przynosi nowej muzyki, bo zawiera wprawki, które powstały przy okazji sesji nagraniowej do płyty 'The Division Bell' - o tym wiedzą już wszyscy. Ale nie każdy wie, że to, co znalazło się na 'The Endless River' to nie fragmenty powstałych wówczas utworów. To mozolnie zlepiane przez producentów albumu muzyczne fragmenty, czasem bardzo krótkie, które starano się ubrać w piosenkową formę - z różnym skutkiem. Phil Manzanera opowiadał w jednym z wywiadów, jak to korzystał z pojedynczych uderzeń w bębny utrwalonych na taśmach a potem szatkował je i zapętlał tak, żeby współgrały z melodią poszczególnych muzycznych fragmentów. Nasuwa się w tym momencie pytanie – kto tak naprawdę jest twórcą muzyki zawartej na 'The Endless River'? Czy można w ogóle ten wytwór nazwać płytą Pink Floyd? Przecież to nie jest zapis spotkania trzech muzyków w studio, tylko jakaś tworzona na potrzeby mas fanów fikcja, będąca efektem wielomiesięcznych prac sztabu ludzi.

    A jaka jest muzyka zawarta na 'The Endless River'? W moim odczuciu jest to dość chaotyczny zlepek muzycznych pomysłów, króciutkich fragmentów poprzeplatanych czymś na kształt jeszcze krótszych interludiów. Czasami można odnieść wrażenie, że muzycy rozgrzewali się, ćwicząc patenty i zagrywki dobrze znane z poprzednich płyt Pink Floyd, innym zaś razem można mieć poczucie obcowania z pewnymi szkicami, zalążkami pomysłów, które jednak nie zostały dopracowane. Nie jest przypadkiem, że z całej płyty bronią się dwa najdłuższe fragmenty 'It's What We Do' i 'Louder Than Words'. I może jeszcze urokliwa miniatura zatytułowana 'Anisina'. I to by było na tyle.

    Panowie Gilmour i Mason zapowiadali 'The Endless River' jako płytę kontemplacyjną i ambientową. I tak rzeczywiście jest. Muzyka zawarta na płycie płynie obok słuchacza, nie angażując go przesadnie. Stanowi idealną muzykę tła, wypełniacz przestrzeni. Czy to źle? Niekoniecznie. Tego typu relaksacyjno-uspokajająca muzyka też jest potrzebna. Ale czy trzeba było ją od razu wydawać pod szyldem Pink Floyd, rzucając cień na dotychczasową historię i dokonania zespołu? Po co?

    Na zakończenie tej recenzji podzielę się smutną refleksją, że chyba coraz mniej rozumiem otaczającą mnie rzeczywistość. Gdy czytam, że niektórzy recenzenci obwołują 'The Endless River' płytą roku, umieszczają ją w pierwszej trójce najlepszych płyt Pink Floyd i dają maksymalne możliwe oceny temu albumowi, to mam ochotę spytać - ale o co chodzi? Oczywiście każdy ma prawo do swojego zdania, ale czy można aż tak dalece zachłysnąć się własnym entuzjazmem? To może zróbmy mały test i sprawdźmy za rok, ile osób jeszcze o 'The Endless River' pamięta. I czy ktoś tego albumu w ogóle słucha.

    Moim skromnym zdaniem, jeśli panowie Gilmour i Mason chcieli uhonorować Ricka Wrighta, to powinni wydać singiel. Tylko na tyle mieli bowiem materiału, który rzeczywiście warto było upublicznić.

    Michał Jurek niedziela, 04, styczeń 2015 18:53 Link do komentarza
  • Krzysztof Pabis

    Słyszałem różne głosy na temat tej płyty, wypowiedziane oczywiście na długo przed możliwością jej przesłuchania. Są tacy, którzy mówią, że jest to "odgrzewany kotlet", jeszcze inni, że "skok na kasę". Zdarzają się komentarze mówiące, że ktoś woli kupić dowolną płytę młodego współczesnego zespołu, niż taki "pośmiertny album". Czytałem te wszystkie opinie ze zdziwieniem bo przecież Pink Floyd to nie jest pierwszy lepszy zespól i nawet taki, wyciągnięty z archiwum materiał jest niebywałą gratkę dla wszystkich słuchaczy rocka progresywnego.
    Ciekawe jest to, że pomimo tego, że płyta składa się w dużej mierze z sesji które odbyły się w czasie nagrywania The Division Bell to tak naprawdę jest bardziej osadzona w klasycznym okresie istnienia zespołu, gdy powstawały takie albumy jak Wish You Were Here czy Dark Side Of The Moon. Nie znajdziemy tu wprawdzie kompozycji na miarę Welcome To The Machine czy Money ale wszytko to jest smaczne i pełne typowo floydowskiego feelingu. Zgodnie z zapowiedziami album miał być także swoistym hołdem dla zmarłego niedawno Richarda Wrighta i wydaje się, że doskonale spełnia to założenie. Usłyszymy tu bowiem nastrojowe partie klawiszowe typowe dla tego muzyka. Ponadto w pozytywny nastrój wprowadzi nas charakterystyczne brzmienie gitary Davida Gilmoura. Warto podkreślić, że praktycznie cała płyta jest instrumentalna, a przy tym spokojna i nastrojowa. Momentami ma charakter muzyki ilustracyjnej, filmowej. Wyjątek stanowi tu jedynie zamykający album utwór Louder Than Words zaśpiewany przez Gilmoura do słów napisanych przez jego żonę Polly Samson. Jest to przyjemna piosenka i szkoda, że David Glimour nie zdecydował się dodać na płycie nieco więcej partii wokalnych. Z jednej strony największym minusem tej płyty jest to, że doskonale znamy te dźwięki, ten klimat i to brzmienie ale słyszeliśmy je niejednokrotnie w lepszym wydaniu. Z drugiej jednak strony, dla niejednej osoby ta przewidywalność muzyki zawartej na The Endless River będzie jej największym atutem.
    Jestem szczęśliwym posiadaczem wersji rozszerzonej (CD + BlueRay), która dla fanów jest źródłem dodatkowej przyjemności. Nie chodzi nawet o umieszczoną na tym krążku wersję 5.1 samego albumu, ale o sześć dodatkowych kompozycji (5 z roku 1993 i 1 z roku 2014, w sumie 40 minut muzyki) wraz z materiałem wizualnym nagranym w czasie sesji nagraniowych oraz kolejne trzy utwory jedynie w wersji audio. Fani powinni wiec zainteresować się właśnie wspomnianą wyżej wersją gdyż materiał ten jest niedostępny w innych wydaniach albumu, w tym także tym na CD + DVD. Wydawnictwo uzupełnia książeczka ze zdjęciami zespołu i trzy pocztówki. Dla fanów jest to pozycja obowiązkowa natomiast sam album może sprawić przyjemność także mniej fanatycznym miłośnikom Pink Floyd pomimo tego, że obiektywnie muszę przyznać, że nie jest to z oczywistych względów płyta tak dobra jak wcześniejsze dokonania zespołu.

    Krzysztof Pabis sobota, 15, listopad 2014 12:10 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.