2. Pretty genius (3:51)
3. Infant phenomenon (3:21)
4. Sinister jazz (4:18)
5. Housewives hooked on heroin (4:39)
6. Libertine libretto (3:20)
7. Taste my dream (6:09)
8. Dry cleaning ray (3:26)
9. Sheeploop (4:01)
10. My rival trevor (4:20)
11. Time travel in Texas (4:24)
12. My revenge on Seattle (4:42)
(silence) (2:00)
- hidden track -
13. Wild opera (3:06)
Czas całkowity: 55:09
- Steven Wilson ( instruments, tapes, backing vocals (2,5) )
gościnnie:
- Richard Barbieri ( sample material )
- Natalie Box ( violins (1,2) )
- Mel Collins ( sample material, saxophone (1) )
- Robert Fripp ( sample material )
1 komentarz
-
Błądzić jest rzeczą ludzką. Ponoć. Mówią też, że nie myli się ten, kto nic nie robi. No cóż, ja popełniłem reckę 'Dry Cleaning Ray', w której zrobiłem już nie błąd, ale wręcz wiel-błąd, pisząc że 'Wild Opera' to drugi studyjny album No-man. Co oczywiście prawdą nie jest: wszak 'Wild Opera' jest trzecią płytą No-manów, nie drugą... Tak to jest, jak się ktoś zapomni w recenzenckim zapale. Takie błędy na ogół wychwytuje się poniewczasie: dopiero po publikacji recenzji na stronie ProgRocka dotarło do mnie, jaką strzeliłem gafę. No trudno. Nie mogę skorygować już wysłanej recenzji, mam więc nadzieję, że chociaż w ten sposób odkręciłem to, co wcześniej zaplątałem.
Michał Jurek wtorek, 17, maj 2011 12:07 Link do komentarza
A jak już tyle powiedziałem o 'Wild Opera', to może warto by było sfinalizować całą sprawę i popełnić reckę także i tego albumu? Mam z tym pewien zgryz, bo nie ukrywam: 'Wild Opera' nie należy do moich ulubionych nomanowych albumów. Ale nie oznacza to bynajmniej, że płyta nie zasługuje na uwagę. Co to, to nie.
Dziwna to ze wszech miar płyta. Nie wiem, czy nie najbardziej eksperymentalna w dorobku No-man, a przecież zespół zapuszczał się w rozmaite muzyczne zakątki także na pierwszych dwóch albumach. Na 'Wild Opera' mamy i ambient, i triphop, i szczyptę jazzu, i ździebko psychodelii... Ponoć większość nagrań powstała w trakcie serii kilkugodzinnych jam-sessions, podczas których panowie improwizowali, ile wlezie. I to słychać. Z drugiej jednak strony, wyraźnie słychać, że album był kolejnym krokiem na drodze do wypracowania minimalistyczno-atmosferycznego stylu, znanego z kolejnych albumów duetu. Jednym słowem: dla każdego coś miłego.
Zacznijmy jednak od oprawy graficznej. Remaster, wydany w tekturowej książeczce w zeszłym roku, wypada pod tym względem bardzo okazale. W środku możemy pooglądać fotografie z życia jakichś amerykańskich przedmieść sprzed kilkudziesięciu lat. Coś podobnego, i równie stylowego, uczynił Steven Wilson wydając płyty pod szyldem I.E.M. Ale jest jedno 'ale'. Zespół w edytorskim zapale posunął się tak dalece, że aż zmienił okładkę całego albumu. I z tym mam problem. Nie lubię takich zabiegów. Nie wiem, czemu mają służyć: może i nowa okładka jest nieco ładniejsza i przestrzenna, ale, według mnie, każda płyta w momencie wydania stanowi pewną zamkniętą całość. Nie powinno się przestawiać raz ułożonych klocków.
To może parę słów o muzyce? Eklektyzm zawartych na 'Wild Opera' nagrań może razić. Poszczególne nagrania wypadają, jakby były z różnych parafii. No weźmy na przykład takie otwierające, dubowe niemal 'Radiant City' i kolejne, rozmarzone 'Pretty Genius'. Albo dziwaczne 'Infant Phenomenon', o którym Tim Bowness powiedział, że powstało w reakcji na próbę wyobrażenia sobie, jak brzmieliby The Beatles z czasów Białego Albumu przeniesieni do epoki samplingu. Czy właśnie tak? Przypuszczam, że wątpię :-) 'Sinister Jazz' rzeczywiście ma bardzo adekwatny tytuł: taki to niepokojący jazzik. 'Housewives Hooked on Heroin' zatrąca o typowe nomanowe klimaty, choć bardzo (trochę za bardzo) przełamano je automatem perkusyjnym. Co ciekawe, promujące cały album 'Housewives...' 'Melody Maker' obwołał najgorszym singlem roku. Cóż, to zbyt ostra ocena, nagranie wypada całkiem nieźle, a zwłaszcza przesterowana solówka gitary w drugiej jego części.
'Libertine Libretto' to z kolei mix avant-jazzu i lo-fi, jak to zgrabnie ujął pan Bowness na swoim blogu. No i zestawmy je z kolejnym 'Taste My Dream', najdłuższym i zarazem najlepszym utworem na całej omawianej płycie. Delikatne brzęczenie gitary, melancholijne fortepianowe pasaże i takiż śpiew pana Bownessa tworzą niezapomniany nastrój, udzielający się najczęściej podczas błogiego popołudniowego nicnierobienia, choć tekst utworu raczej ponurym jest. Ale nie pomarzymy sobie zbyt długo, bo już w 'Dry Cleaning Ray' i 'Sheeploop' rządzi gitara basowa i perkusja, choć w każdym nieco inaczej. 'My Rival Trevor' to z kolei zapętlona partia jakichś smyków, brudna, przesterowana gitara i perkusja z automatu. W 'Time Travel in Texas' mamy niepokojące odgłosy-pogłosy na drugim planie i Tima Bownessa, wyśpiewującego niepokojącą frazę: 'Time travel in Texas, see where it gets us'. A na zakończenie zespół raczy słuchaczy akustycznym, uroczym i bardzo melodyjnym 'My Revenge on Seattle'. Albumu warto jednak dosłuchać do samego końca, bo płyta skrywa nagranie bonusowe, którego nie wymieniono na okładce. Jest nim tytułowe, psychodeliczne, samplowo-loopowe 'Wild Opera'.
Remaster z 2010 roku zawiera też płytę dodatkową, a na niej epkę 'Dry Cleaning Ray', którą zrecenzowałem już w innym miejscu, garść wersji alternatywnych nagrań znanych z podstawowej wersji 'Wild Opera' oraz dwa utwory, zawarte pierwotnie na epce 'Housewives Hooked on Heroin': 'Hit the Ceiling' i 'Where I'm Calling From'. Dodatki miłe, acz niekonieczne.
To jeszcze nie jest ten powalający klimatem No-man, jaki znamy chociażby z płyty 'Returning Jesus'. Są tu już jednak przebłyski, jakby zapowiedź kolejnych wspaniałych albumów, którymi panowie Bowness i Wilson uraczyli nas w kolejnych latach. Sama zaś 'Wild Opera' jest jeszcze dość nierówna i nie do końca przemyślana. Ale już choćby za to, że znalazło się na niej miejsce dla 'Taste My Dream', zasługuje na nieco tylko naciągnięte:
3,5