A+ A A-

Africa She Too Can Cry

Oceń ten artykuł
(3 głosów)
(1972, album studyjny)
01. Uvuyo (3:14)
02. Elegy for Eden (2:41)
03. The rolling of The bones (2:44)
04. Dark side of the moon (2:38)
05. War talk (2:43)
06. Africa (2:50)
07. African Day Suite (16:26)

- Dave Ornellas   ( vocals )
- Mark Spook Kahn  ( guitar )
- Braam Malherbe  ( drums )
- Les Jet Goode  ( bass )
- Julian Ipi Laxton  ( guitar )
- Ivor Back  ( drums )

- Alfred Ali Lerfelo  ( African drums, vocals )
- Billy Knight Mashigo  ( percussion, vocals )
- Audrey Motaung  ( vocals, percussion )
- Pete Kubheka  ( vocals, percussion )
Więcej w tej kategorii: « African Day

1 komentarz

  • Rafał Ziemba

    Drugi album Hawk, choć nie tak oryginalny jak debiut w dalszym ciągu pozostaje jedną z najmocniejszych pozycji sceny rockowej z RPA.

    Zespół poszedł w tym wypadku z jednej strony dalej w muzycznej ewolucji, a z drugiej, co oczywiście brzmi paradoksalnie, trochę się cofnął w swym kompozycyjnym rozwoju.

    Nie wiem, czy można powiedzieć, ze zespół poszedł w komercję, ale na pewno zabiegiem który w pewnym sensie był najbardziej naturalnym krokiem do przodu a w innym może być postrzegany jako zagranie pod publiczkę, było zatrudnienie czarnych muzyków do kapeli. Oczywiście wiadomo, ze w czasach Apartheidu był to krok niebezpieczny, ale umówmy się - popularność rocka często buduje się na kontrowersjach, nie tylko na samej muzyce.

    Nie ma sensu opisywanie tutaj całej historii powstania tego albumu - szczegóły można znaleźć w jak zwykle świetnej edytorsko wkładce kompaktowej reedycji. Fresh się przykłada bardzo do swoich wydawnictw i chwała im za to. Powiem tylko tyle, że cały album jest konceptem na temat sytuacji politycznej i społecznej w Południowej Afryce.

    Ponieważ temat płyty jest mocniejszy, muzyka także musiała odbyć ewolucję w stronę cięższego brzmienia. W dużej mierze ulotnił się folk, akustyczne gitary, saksofony i flet. Za to tym razem Hawk postawił na podwójny atak gitar.

    Uvuyo wita nas lekko space rockowym brzmieniem, ale do tego słyszymy unisona gitar, inspirowane zapewne Wishbone Ash. Melodyka została zachowana w stylu pierwszego Hawka, a znak rozpoznawczy, czyli wokal w dalszym ciągu jest charakterystyczny. Melodie są naprawdę dobre, choć chórki są trochę zbyt natrętne i nie zawsze na miejscu.
    Następny z kolei numer to quasi ballada, którą znowu trochę psują chóry. Niepotrzebnie tak mocno wokalnie jest obsadzony ten album. Śpiew przykrywa instrumenty, przez to pierwsza część numeru jest bardzo drażniąca, środek zaledwie poprawny, a końcówka znów słaba. Mała wpadka.
    Heavy prog powraca wraz z kolejnym numerem. Tym razem chóralne zaśpiewy juz tak nie drażnią, a podbijając riff dodają szczyptę psychodelii. Choć utwór po raz kolejny jest krótki i jak większość kompozycji z tego albumu nie przekracza 3 minut, to jednak pomysłów jest kilka, riffy się zmieniają i ogólnie całość sprawia pozytywne wrażenie.
    Dark Side Of The Moon (wyprzedzili Pink Floyd :D), powraca trochę w rejony debiutu. Akustyczne, etniczne dźwięki, do tego w refrenie miga saksofon. Choć słychać, że Hawk nie ma jakichś niesamowitych możliwości technicznych, to starają się to maskować ładnymi aranżacjami i nie silą się niepotrzebnie na dłuższe formy.
    A następnie znów zwrot w stronę motoryki i elektryczności. War Talk ma mocne riffy i podobnie jak to było w pierwszym numerze, space rockowe brzmienie. Gitary pogrywają naprawdę ładnie, jest przy czym potupać nóżką - bardzo dobry, zadziorny utwór.
    Niestety, Africa jest znów małym niewypałem. Choć numer mógłby być materiałem na hymn i przebój to jednak czegoś tu brakuje. Brzmienie jest z niewiadomego powodu przymulone. Gdyby nie to, to ta podniosła balladka w stylu Uriah Heep (no powiedzmy - ona byłaby w stylu Uriah Heep, gdyby dodać klawisze) była by naprawdę świetnym numerem. Tak jest zaledwie poprawnie.
    A teraz największa zagwozdka. Co myślał zespół Hawk nagrywając African Day Suite, która w tylko minimalnie jest różna, od African Day z debiutu? Czyżby wiedząc, ze album będzie szerzej dostępny postanowili poprawić poprzednią wersję? A może po prostu uznali, że to jest ich koronny numer, i w lekko zmienionej formie będą go nagrywać na każdym albumie? Nie mam pojęcia. Tak czy siak African Day w dalszym ciągu pozostaje ich najlepszym numerem, bez względu na wszystko. Na pewno nie popełnili autoplagiatu, bo było by to po prostu... no głupie by to było. Przecież nie napisali by świadomie prawie identycznej muzyki z takimi samymi tekstami, wmawiając komuś, ze to nowy numer.
    Myślę, że Hawk nie miał po prostu możliwości kompozycyjnych na jeszcze jedną długą formę, więc postanowili zmodyfikować tą którą już mieli. Zostawmy to. Dobrze jest jak jest.

    Jak zwykle reedycja Fresh nie miała by prawa zaistnieć bez bonusów. Więc zamiast siedmiu mamy na płycie 12 numerów.

    Pierwszy z bonusów to Orang Outang. Nie zmienia on zasadniczo myślenia o Hawk. Jest bardziej perkusyjny, etniczny i mniej rockowy niż wszystko na Africa She Too Can Cry, ale jest też dużo bardziej popowy niż materiał z African Day. Ot, taki numer na singla, bądź bonus właśnie.
    Kalathari Dry jest ciekawszy. Pojawia się egzotyczna, arabska melodyka, a i bez tego całość jest dość psychodeliczna.
    Następnie mała dawka funku za sprawą Mumbo Jumbo. Bardzo wpada w ucho, i jest dość nowoczesny jak na swój czas. Robi naprawdę dobre wrażenie, choć jest ewidentnie grany dla szerszej publiczki. Nawet solo gitarowe choć ogniste nie jest w stanie przekreślić tego uczucia.
    Jeszcze bardziej komercyjny, choć już nie tak dobry jest Hunter. I tu jest funk w roli głównej. Spokojnie mogłoby nie być tej kompozycji - ona po prostu nie porywa.
    Zestaw bonusów zamyka In My Youth. Balladka, niestety śpiewana głównie przez kobietę, co nie dodaje uroku. Pojawiły się klawisze, ale całość nawet z nimi jest mocno mdła. Pamiętajmy jednak, ze to tylko bonusy. Ocena będzie za płytę.

    A jaka to będzie ocena? Normalnie dałbym 3,5, ale za pochodzenie muzyków dodaję 0,5 punktu co daje 4.
    Za co 4? Za przebojowe melodie, za teksty, za odwagę, za oryginalność, za to, ze próbowali. I szkoda, ze wyszło tylko dwa albumy. Czemu tak się stało - tego nie zdradzę. Proponuję zakup płyty i sięgnięcie do wkładki. Tam wszystko jest opisane...

    4/5

    Rafał Ziemba sobota, 22, sierpień 2009 03:35 Link do komentarza
Zaloguj się, by skomentować

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.