1. Votum - "Harvest moon" - jak dla mnie, genialna płyta, ja tu odnajduję wszystko co lubię w muzyce. Jest świetny pomysł (Votum standardowo nagrało concept-album), bardzo dobre, obrazowe teksty, wciągająca fabuła, dobre kompozycje i pomysłowe aranżacje, duża ilość energii i zaangażowania, dobre solówki i świetny wokal (wielka szkoda, że Maciej Kosiński odszedł z zespołu,ciężko będzie go przebić). Dla mnie jest to album kompletny, skończony, poukładany, ale dostarczający wielu emocji. Często towarzyszył mi przez cały rok, o różnych porach dnia i nocy, mocno mnie poruszył, dlatego w moim prywatnym podsumowaniu ląduje na podium.
2. Flower Kings - "Desolation rose" - czy najnowsza płyta Flower Kings mogła nie pojawić się w moim podsumowaniu? Mogła, ale nie gdy zespół jest w takiej formie. "Banks of eden" nagrali po pięcioletniej przerwie, teraz uderzają po roku z małym okładem. Jest bardzo stylowo, klimatycznie, może trochę oszczędniej niż wcześniej, ale za to pojawiła się mała nowość w ich twórczości. Ale nie będę tego zdradzał, napiszę to w recenzji.
3. Riverside - "Shrine of new generation slaves" - albo po prostu "S.O.N.G.S", czyli kolejne dzieło znanego warszawskiego kwartetu progresywnego, heh. Prawda jest taka, że Riverside jest międzynarodową gwiazdą w świecie ambitnego rocka. Niektórzy ich pewnie za to nie lubią, ale uważam, że to nie zespół ma z tym problem. Znam i mam każdą płytę Riverside (z wyjątkiem singli) i moim zdaniem najnowsza w niczym nie ustepuje poprzednim. Śmiem wręcz twierdzić, że za co nie zabierze się ekipa Mariusza Dudy, to zrobi to dobrze. Na "S.O.N.G.S." jest trochę inaczej niż w przeszłości, ale utwory trzymają poziom i wyróżniają się, myślę że najgorsze co mogłoby przydarzyć się Riverside to zjeść własny ogon, na szczęście, nie tym razem.
4. Monster Magnet - "Last patrol" - różne rzeczy o tej płycie czytałem, od euforii po rozczarowanie. Osobiście bardziej opowiadam się za tym pierwszym. Jest zdecydowanie inaczej niż chociażby na poprzedniej płycie (która była dla mnie powrotem MM do wysokiej formy), spokojniej, miał być powrót do psychodelii i klimatów Hawkwind i częściowo rzeczywiście tak jest. Pewnych rzeczy nie da się wskrzesić, ale i tak na najnowszym albumie Amerykanów jest czego słuchać, utwory szybko wchodzą do głowy, mają swoją specyficzną atmosferę i zachowują ducha Monster Magnet.
5. Steven Wilson - "Raven that refused to sing and other stories" - Stefan wyśpiewuje historie o duchach! Niezły numer, co? I to nie jeden. Recenzowałem tą płytę na łamach serwisu, więc nie będę się powtarzał, ale najnowszy krążek Wilsona uważam za bardzo udany, choć niełatwy. Swoją drogą to chyba najbardziej ambitna i złożona muzyka jaką Steven popełnił na swojej solowej drodze.
6. Queens of the stone age - "...like clockwork" - fajnie, że panowie powrócili w takim stylu. Płyta mocno zróżnicowana, zarówno pod względem klimatu, jak i samych kompozycji, mimo to spójna, zespół nie poszedł na łatwiznę, nagrał płytę ambitną, ale nie niestrawną, nie mniej wymagającą pewnej dawki skupienia i cierpliwości. Bardziej przystępnych "hitów" zresztą też nie brakuje.
7. Ayreon - "The theory of everything" - ale ten człowiek ma zdrowie. Wprawdzie odpoczął trochę od swojego głównego projektu, ale nie próżnował (dobry album Guilt Machine, zjawiskowy drugi Star One i płyta solowa). Co można odnaleźć na najnowszej płycie Ayreon? Wszystko to co do tej pory i więcej. Nowe głosy (m.in. Sara Squadrani, JB, Tommy Karevik), nawiązania do muzyki folk i zupełnie nową historię, oderwaną od science-fiction. Powiem szczerze, jeśli ktoś nie trawi stylu Lucassena to najnowsza płyta go do niego nie przekona, reszta może brać w ciemno.
8. Fish - "The feast of consequences" - Fish w świetnej formie, doskonale słucha się jego najnowszych utworów. Zarówno prostych, melodyjnych ("All loved up"), tych bardziej złowieszczych, z powoli budowanym nastrojem ("Perfume river"), jak i potężnie rozbudowanych, chwytających za gardło i serce ("Highwood suite"). Nie brakuje emocji i energii, mimo że w aranżacjach użyto dużo brzmień akustycznych.
9. RPWL - "Show beyond man and time" - nie jestem fanem odgrzewanych kotletów, ale gdyby wszystkie były tak smakowite jak ten album to moją dietę stanowiłyby wyłącznie one. Koncertu Niemców nagranego w naszym radosnym kraju, zarówno doskonale się słucha, jak i ogląda. Kilka prostych zabiegów, kilka partii więcej, do tego energia grania na żywo i świetna płyta jest gotowa. Spójny, wciągający występ.
10. UDA - "Łowy kraby" - generalnie nie boję się żadnej muzyki, wszystkiego warto posłuchać (poza wyjątkami, które potwierdzają tą regułę). Nie znam się na jazzie ani na muzyce fusion, do Ud (tudzież twórczości zespołu UDA) podszedłem na spokojnie i jako totalny laik. Nie przeszkodziło mi to w odczuwaniu przyjemności płynącej ze słuchania ich nowej płyty "Łowy kraby". Najcześciej przy konsumpcji ostatniego dzieła ekipy z Krakowa towarzyszyło mi rozbawienie, bowiem poczucie humoru mają UDA przednie, choć dość specyficzne, nie każdemu może przypasować. Jeśli piosenka jest zatytułowana "Rajstopy z dziuramy", "Diamentowy Gruzin" czy "Krakowska szkoła Gangbangu" to wiedz, że coś się dzieje...
11. Clive Nolan - "Alchemy live" - chyba największe przedsięwzięcie Clive'a Nolana ostatnich lat. Zazdroszczę tym, którzy widzieli to na żywo, pozostałym (w tym również mi) nie zostało nic innego jak zobaczyć przedstawienie w wersji DVD. Zresztą "Alchemy" wydano w kilku różnych wersjach, do wyboru, do koloru.
12. Cyril - "Gone through years" - nowy zespół, debiutancka płyta, ale muzycy niezbyt nowi, znani z innych niemieckich formacji takich jak: Seven steps to the green door czy Toxic Smile. Bardzo udana płyta, fajny concept album, historia oparta na "Wehikule czasu" Wellsa. Mocna sekcja rytmiczna, dużo energii, świetne melodie i refreny, bardzo dobry wokalista (chociaż czasem podśmiewuję się z Larrego B. ze względu na dużo podobieństwo jego barwy do Phila Collinsa, przynajmniej w moim mniemaniu). Czasem warto posłuchać czegoś nowego, nieznanego.
13. Blindead - "Absense" - czasem trzeba wymyśleć siebie na nowo żeby być naprawdę sobą. Odnoszę wrażenie, że ten zespół przyjął właśnie taką zasadę. Już raz to zrobili, na poprzednim albumie, który mocno wyróżniał się od poprzednich, teraz poszli o krok dalej. Pewnie nie każdy się z tym zgodzi, ale dla mnie to właściwy krok, tu nikt nikogo nie przygniata nadmiarem riffów czy growlu, ale atmosferę można kroić nożem, do tego świetny wokal i teksty.
14. Tenebris - "Alpha orionis" - zdaje się, że ta płyta to czarny koń tegorocznych podsumowań. Kolejny, po Blindead, zespół, który dążąc do ewolucji swojego stylu zaproponował coś zupełnie odmiennego, przynajmniej w stosunku do swoich wczesnych dokonań. Mieszanka metalu, proga, muzyki awangardowej i nie wiadomo czego jeszcze. Bardzo specyficzny, kosmiczny klimat, trudna muzyka, ale dająca satysfakcję.
15. The Ocean - "Pelagial" - Niemcy z The Ocean również się rozwijają, kombinują ale nie tak drastycznie, jak inne zespoły w moim podusmowaniu. The Ocean niejako znaleźli swoją niszę, eksplorują ją dość konsekwentnie. Tym razem wzięli się za nurt marynistyczny i bardzo dobrze im to wyszło. Jest mrocznie, czasem ciężko, czasem delikatnie, czy generalnie The Ocean.
single:
jeśli chodzi o single to starałem się wybrać zespoły, których nie umieściłem w podsumowaniu płytowym:
1. Ananke - "Mirrors" - wyjdzie na to, że jednak jestem wielkim fanem odgrzewanych kotletów, heh. "Mirrors" to "Lustra" z "Shangri-La". Coś jest w tym co kiedyś powiedział sławetny inżynier Mamoń. Adam Łassa śpiewający po angielsku wzbudza kontrowersje, mnie osobiście nie razi, zespół może trochę traci na oryginalności, ale zyskuje wszechstronność.
2. Padre - "Frantic day" - cóż za radosna pieśń. Tym czasem pełna płyta zespołu jakoś mi umknęła. Postaram się nadrobić latem, bo dla mnie to taka wakacyjna muzyka, wyluzowana, kojąca, optymistyczna.
3. Tides from Nebula - "Only With Presence" - zacznę od małego sprostowania, najnowsza płyta TFN nie znalazła się w moim podsumowaniu, bo... jeszcze jej nie słyszałem. Wiem, wstyd, nadrobię jak najszybciej. Ten konkretny kawałek to jak dla mnie eksplozja radości, nadzieji. No i więcej Mogwai niż Pelican.
4. Lebowski feat. Markus Stockhausen - "Goodbye My Joy" - w tym przypadku konsumowanie utworu jest jak najbardziej wskazane w połączeniu z teledyskiem towarzyszącym temu kawałkowi. Bardzo fajna muzyka, udana kooperacja.
5. Question Mark - "Balancing" - niestety nie słyszałem całej płyty, ale "Balancing" jest urzekające i niezwykle emocjonalne. Świetna partia gitary, dobrze budowany nastrój, trzyma w napięciu do końca. W tym przypadku również polecam z teledyskiem.
Gabriel "Gonzo" Koleński