Okres przed nowym rokiem to czas wewnętrznych refleksji, egzystencjalnych rozważań oraz… różnego rodzaju podsumowań. Tym razem jednak, ta coroczna „formalność” okazała się dla mnie niezwykle kłopotliwa, z różnych powodów. Kilkakrotnie podkreślałem w recenzjach, że ten rok był bardzo obfity dla muzyki i prawda jest taka, że nie tylko rock progresywny na tym zyskał, ale też inne, gatunkowe płaszczyzny. W konsekwencji, kilka tegorocznych wydawnictw ma szanse przejść do kanonu, niektóre z nich są klasycznym „wielkim powrotem”, a jeszcze inne podtrzymują formę danych artystów. Jak okiełznać tę muzyczną falę? Gdzie tam falę… Tsunami! W tym roku zrezygnowałem z podziału na kategorie. Stwierdziłem, że nie będzie to miało reprezentatywnego odbicia na całość i choć w dużej mierze przeważają wykonawcy tworzący scenę progresywną (co poradzić, taka praca), to nie zabrakło też specjalistów od nieco innych, muzycznych profesji. Kolejnym kłopotem okazała się długość mojego rankingu. Z okrojonego TOP 10, szybko przeszedłem do 15… Jednak po dokładnym opracowaniu, mój ranking dalej mnie nie satysfakcjonował. Ostatecznie skończyło się na muzycznym TOP 25. Dopiero wtedy byłem pewien, że żaden artysta nie został przeze mnie skrzywdzony, a ja – na własne życzenie – dołożyłem sobie więcej „skrobania” niż zwykle. Cóż, czego się nie robi dla swoich pasji… Ale dosyć tych sentymentów. Zaczynamy od zespołów (oraz wykonawcy), którzy nie załapali się do mojego oficjalnego rankingu. Ci młodzi, ale też nieco starsi – wszyscy sporo warci!
Wyróżnienia:
The Winery Dogs „The Winery Dogs” (Portnoy, Sheeehan I Kotzen w klasycznym, hard rockowym projekcie? To musiało się udać!),
Like Thieves „Wolves At Winter’s Edge” (Mocny debiut w postaci EPki zwiastuje coś bardzo oryginalnego. Porządne, progmetalowe granie - czekamy na więcej),
Rush „Vapor Trails Remixed” (Fakt, nie jest to nowy materiał, ale w wersji zremiksowanej „Vapor Trails” brzmi po prostu rewelacyjnie!),
Paweł Penksa „Pandemonium” (Debiut Pawła pokazał, że nie ma rzeczy niemożliwych. Coś dla fanów klawiszowego grania spod szyldu Jordana Rudessa),
Tenebris „Alpha Orionis” (To właśnie dzięki „Alpha Orionis” zespół zagra na tegorocznej edycji ProgPower Europe. Coś dla fanów agresywnej psychodelii i złożonych kompozycji),
Queensrÿche „Queensrÿche” (Bez Tate’a i bez jego wymuszanych wizji. To świetny, przebojowy album z kapitalnym Toddem La Torre na wokalu. Gdyby płyta była nieco dłuższa znalazłaby się w mojej TOPce),
Sound Of Contact „Dimensionaut” (Syn Phila Collinsa – Simon stworzył projekt, który jest hołdem dla klasycznego brzmienia Genesis),
Deep Purple „Now What?!” (Bez przełomu, ale za to z ogromną klasą! Panowie nie mogli zawieść!),
Osada Vida „Particles” (Bardzo nostalgiczny krążek przywodzący na myśl dokonania Toto oraz Mr.Big. Dla tych co pamiętają stary, dobry hard rock).
Bez zbędnych ceregieli przechodzimy teraz do oficjalnego zestawienia. Zaczynamy dosyć niespodziewanie, bo od…
25. Wardruna „Runaljod – Yggdrasil”
Drugi album Wardruny to nostalgiczna podróż po klasycznych, paganfolkowych brzmieniach. Członkowie blackmetalowego Gorgoroth (Gaahl i Kvitrafn) stworzyli dzieło o bardzo bogatej harmonii, które porywa posępną atmosferą i pięknymi melodiami. „Runaljod – Yggdrasil” to dopracowane wydawnictwo, które jest pozycją obowiązkową dla każdego miłośnika nordyckich klimatów. W ramach ciekawostki warto powiedzieć, że kilka utworów z tej płyty znalazło się w soundtracku do serialu „Vikings”.
24. Exivious „Liminal”
Byli członkowie Cynic – Tymon Kruidenier oraz Robin Zielhorst na swojej drugiej płycie bawią się muzycznymi konwencjami. Agresywne melodie przeplatają się tam z fusionową melancholią, a wszystko łączy się ze złożoną (choć nie nachalną) rytmiką. „Liminal” to album dopracowany, na którym znajdziemy masę odważnych zagrywek (fantastyczny saksofon w „Deeply Woven”), ale nie zabrakło też klasycznych jazzowych wariacji (gitarowe solo w „Entrust”). Bardziej dla fanów fusion, aniżeli death metalu w klimatach Cynic.
23. ReVamp „Wild Card”
Floor Jansen obecnie podbija serca fanów Nightwish, ale nie zapomina przy tym o swoich solowych projektach. W porównaniu do debiutu sprzed trzech lat, „Wild Card” okazuje się być znacznie bardziej agresywny. Wyniosłe melodie (choć i tych nie brakuje) zostały zastąpione rytmiczną dynamiką („The Limbic System”) przez co album skłania się w stronę progmetalowych brzmień. Floor na krążku po raz kolejny pokazuje wokalną różnorodność i podtrzymuje status kobiecej odsłony Russella Allena. „Wild Card” to porządnie nagrany, metalowy album, na którym nie zabrakło muzycznych gości m.in. Marka Jansena (Epica), Devina Townsenda (Strapping Young Lad) oraz Marceli Bovio (Stream Of Passion).
22. Turbo „Piąty Żywioł”/ Exlibris „Humagination”
Miejsce 22. przypadło dwóm kapelom reprezentującym polską scenę heavymetalową. Pierwszy band powinien znać każdy szanujący się fan metalu, natomiast w drugim płynie młoda krew, która wprowadziła sporo świeżości w tym – nieco skostniałym, ale jak najbardziej zasłużonym – gatunku. „Piąty Żywioł” doskonale połączył heavymetalową energię z rdzennym brzmieniem Turbo. W tym miejscu warto jest podkreślić uniwersalność nowego krążka – materiał spodoba się nie tylko starym weteranom, ale też młodym słuchaczom, którzy dopiero zaczynają odkrywać te muzyczne płaszczyzny. Exlibrisowe „Humagination” powala potężną prezencją. Krążek lawiruje między klasycznym power & heavy, ale nie zabrakło też odważniejszych wariacji (symfoniczne tło w „Elemental”, czy ambientowe wstawki w „Left Behind”). Kontrast między obydwoma formacjami jest bardzo widoczny – zarówno w samym brzmieniu, jak i muzycznej wizji… Zatem: czy te zespoły powinny stać na jednym piedestale? Pierwszy z nich długo pracował na swój status, natomiast drugi ma duże szanse, by takowy osiągnąć – i za jednych, i za drugich należy trzymać kciuki.
21. Fleshgod Apocalypse „Labyrinth”
Fleshgod Apocalypse na swoim „Labyrinth” wyznacza nową granicę dla death metalu oraz… muzyki klasycznej. Skupiając się na orkiestracjach oraz symfonicznej otoczce zespół przełamuje muzyczne płaszczyzny, co wpływa na przystępniejszy odbiór ich nowego wydawnictwa. Pomimo wyniosłej prezencji, panowie nie zapominają o tym do kogo – w znacznej mierze – skierowana jest ich muzyka. Nie brakuje szybkich przejść oraz agresywnych riffów, ale tym razem jest to podane w ambitniejszej formie (nawet względem poprzedniego „Agony”). To bardzo dobra, tegoroczna pozycja, nie tylko dla miłośników metalowej agresji.
20. Dream Theater „Dream Theater”/ James LaBrie „Impermanent Resonance”
Opinie na temat nowej płyty Dream Theater bywają bardzo skrajne… W masowych mediach płyta jest chwalona (w końcu „The Enemy Inside” został nominowany do nagrody Grammy), natomiast progrockowe portale zarzucają jej monotematyczność oraz pożeranie własnego ogona. Nie mamy do czynienia z arcydziełem, ale z kolejnym, porządnym wydawnictwem, które – w porównaniu do swoich poprzedników – zaskakuje krótszymi, bardziej melodyjnymi formami (nie licząc finałowego „Illumination Theory”). Ex aequo z nowym krążkiem Teatru Marzeń postanowiłem umieścić solowe dzieło Jamesa LaBriego, które w recenzji określiłem jako „przystawkę przed daniem głównym”. Cóż… Krążek obronił się jako oddzielna potrawa i pod kątem samej realizacji nie odstaje od tego co pokazali nam chłopaki z Dream Theater. „Impermanent Resonance” to zbiór metalowych przebojów, od których nie można się oderwać. Energia, brzmienie i szczera wizja – niczego więcej nie trzeba!
19. TesseracT „Altered State”
Nigdy nie byłem fanem djentu, ale panowie z TesseracT stworzyli dzieło przełomowe dla tego gatunku. Choć instrumentalnych popisów na „Altered State” nie brakuje, to zabawa samą przestrzenią robi piorunujące wrażenie. Polirytmiczne ewolucje kapitalnie komponują się ze spokojnym wokalem Ashe’a O'Hary, a wszystko dopina bogate melodycznie tło. Ich muzyka nie męczy, ale wymaga odpowiedniego skupienia… To absolutny wzór dla gatunku.
18. Artillery „Legions”
W tym roku Duńczycy wytoczyli naprawdę ciężką artylerię. „Legions” to najbardziej przebojowy krążek w ich karierze! Każdy utwór na płycie to wulkan niepohamowanej, niszczycielskiej energii – riffy przygniatają swoim ciężarem, kartofle niszczą bębenki, a refreny wwiercają się w głowę. Czuć w tym materiale ducha Anthrax, a jest to spora zasługa nowego wokalisty – Michaela Bastholma Dahla, który chwilami brzmi jak młody Joey Belladonna. „Legions” to pozycja obowiązkowa dla każdego, szanującego się thrashera.
17. Riverside „Shrine Of New Generation Slaves”
Kiedy wszyscy zachwycali się nowym krążkiem Riverside, ja starałem się odnaleźć jego fenomen… Zajęło mi to kilka, dobrych tygodni, ale w końcu się przekonałem. To naprawdę świetny krążek – bardzo nastrojowy, pięknie skomponowany, utrzymany w klasycznym, rockowym duchu. Na „SONGS” mało jest progresu w czystej postaci, niewiele tu rozbudowanych form… Siłą tego wydawnictwa jest zabawa melodiami, które pomimo rozmaitych wizji, tworzą harmonicznie spójną całość. To muzyka dla cierpliwych słuchaczy, którzy lubią delektować się każdym… dźwiękiem.
16. Joe Satriani „Unstoppable Momentum”
Wystarczyło nieco odświeżyć skład, by wrócić do fantastycznej formy. Prócz gitarowych ewolucji Satrianiego, na płycie usłyszymy także: Vinniego Colaiutę (perkusja), Mike’a Keneally’ego (klawisze) oraz Chrisa Chaneya (bas). To zdecydowanie najlepszy krążek od czasów „Strange Beautiful Music”, który na każdym kroku stara się nas czymś zaskoczyć. Na płycie nie brakuje świetnych melodii („Can’t Go Back”), bluesowych wariacji („Three Sheets To The Wind”), a także fusionowej psychodelii („Jumpin' Out”). Joe swojego stylu nie jest w stanie odświeżyć, ale muzyka zawarta na „Unstoppable Momentum” znowu zaczęła tętnić życiem – nie za przyczyną zwykłego kaprysu, tylko z konieczności.
15. Blindead „Absence”
Nowy album odsłania nieco inny charakter Blindead – mroczny i jednocześnie niezwykle… nostalgiczny. Obecnie bliżej im do Katatonii, niż do agresywnych, postmetalowych brzmień, co okazało się – w ich przypadku – bardzo dobrym posunięciem. Na „Absence” można odczuć zew tęsknoty, ducha sentymentalizmu, a także wewnętrzne szaleństwo… Szczególnie podkreślane na płaszczyźnie instrumentalnej. Dużo tu artrockowych melodii, psychodelii (kapitalne skrzypce w „s1”), ambientu („n4”), ale też typowo metalowych wariacji. To bardzo wymagające wydawnictwo, a przy tym niezwykle angażujące – zmysłowo i emocjonalnie.
14. The Moor „Year Of The Hunger”
Bardzo długo zastanawiałem się nad tym, czy umieścić „Year Of The Hunger” w moim rankingu. Płyta oficjalnie weszła do sprzedaży pod koniec listopada zeszłego roku, ale sam otrzymałem ją zaledwie kilka miesięcy temu za pośrednictwem magazynu Heavy Metal Pages (tam też można przeczytać moją recenzję). Czym zatem jest debiut The Moor? W ich muzyce zdecydowanie góruje prog metal oraz grunge (!), ale gdzieniegdzie ktoś zawarczy („The Others”), coś psychodelicznie zabrzęczy („Year Of The Hunger”), tudzież melodyjnie uwzniośli (piękny „Venice”). To jeden z tych krążków, w którym każdy dźwięk ma swoje miejsce, a każdy pomysł zostaje odpowiednio wykorzystany przez muzyków. Efekt końcowy jest powalający! Kto jeszcze nie słuchał, niech to jak najszybciej nadrobi… Najlepiej w tym roku.
13. Traumhaus „Das Geheimnis”
Płytę jakiś czas temu polecił mi Alan Szczepaniak i po jej przesłuchaniu zaniemówiłem… O ile sama muzyka krąży wokół klasycznego rocka neoprogresywnego, to wokalista – Alexander Weyland jest niemiecką wersją Petera Gabriela. Gość brzmi po prostu fantastycznie! „Das Geheimnis” to bardzo osobliwy krążek, na którym przeważają rozbudowane, progresywne formy (rewelacyjny „Das Vermächtnis”), ale – od czasu do czasu – panowie lubią pokazać pazur (progmetalowy „Frei”). Trzeci album Traumhaus to świetny dowód na to, że język niemiecki nie musi brzmieć jak rozkaz do rozstrzelania, wręcz przeciwnie! W towarzystwie takiej muzyki brzmi całkiem… poetycko.
12. Touchstone „Oceans Of Time”
Niezwykłe w muzyce Touchstone jet to, że z każdą, kolejną płytą dalej starają się poszerzać swoje horyzonty. Nigdy nie stoją w miejscu i coraz częściej sięgają po odważniejsze inspiracje. „Oceans Of Time” jest znacznie bardziej metalowy względem „The City Sleeps”, ale – mimo wszystko – nadal zachowuje swoją progrockową tożsamość. Zarówno pod kątem muzyki, jak i treści jest to bardzo szczery krążek – sporo tam melodii oraz świetnej rytmiki („Tabula Rasa”). Bardzo często słucham tej płyty… Ich autentyczność pozytywnie mnie nastraja.
11. Oliva „Raise The Curtain”
Przez pewien czas „Raise The Curtain” był moim tegorocznym numerem jeden. Jednak szybko został zdjęty z pozycji lidera przez innych wykonawców, do których niebawem dojdziemy. Nowy krążek Jona Olivy uplasował się na godnym miejscu 11. i nie ma się czego wstydzić! Siłą wydawnictwa jest jego różnorodność, która jest pewnego rodzaju hołdem dla inspiracji artysty. Jon z ogromną gracją porusza się po rozmaitych, muzycznych płaszczyznach. „Father Time” brzmi jak Deep Purple, „Soldier” przypomina osiągnięcia Jethro Tull, a tytułowy „Raise The Curtain” to ukłon w stronę Yes – takich smaczków jest na płycie bardzo dużo. „Raise The Curtain” to fantastyczna podróż po progrockowych ścieżkach, ale momentami skłaniająca się (jak to bywa u Jona) w stronę heavymetalowych brzmień. Gorąco polecam!
10. Ayreon „The Theory Of Everything”
Zbliżamy się do finałowej dziesiątki, a rozpoczyna ją najnowsze dzieło Arjena Lucassena. Skąd ten gość czerpie tyle pomysłów?! „The Theory Of Everything” to nie tylko wspaniała muzyka, ale też wielowątkowa historia, pełna niespodziewanych zwrotów akcji. Fabuła wciąga jak dobra książka, a bogata warstwa muzyczna tylko pogłębia nasze doznania. Czym jednak byłby Ayreon bez odpowiedniego składu? Tommy Karevik, Steve Hackett, Jordan Rudess, Marco Hietala, John Wetton, Rick Wakeman – jeszcze wam mało? Trzeba przyznać, że„Teoria Wszystkiego” to pod kątem treści najbardziej dojrzałe dzieło Lucassena. Tak się robi prawdziwą rock operę!
09. Amorphis „Circle”
Amorphis od czasu wydania „Skyforger” pędzi cały czas do przodu i regularnie wydaje rewelacyjne krążki. Jednak na „Circle” panowie powracają do swoich korzeni – tych bardziej doomowych. Na płycie nadal usłyszymy sporo melodii oraz folkowych odniesień, ale materiał wydaje się być nieco bardziej przygnębiający i duszny – zarówno pod kątem warstwy lirycznej, jak i samej muzyki. Grupa odnalazła złoty środek, szczególnie dla tych co ciągle powtarzają, że Amorphis skończył się na „Elegy”. Osobiście lubię każdą odsłonę grupy, jednak to właśnie „Circle” wydał mi się ich najdojrzalszym dziełem – pięknym, bardzo nostalgicznym i – do bólu – szczerym.
08. Steven Wilson „The Raven That Refuse To Sing (And Other Stories)”
Po raz kolejny Steven dał upust swojej wyobraźni. Opowieści o zjawach rodem z rasowych horrorów zostały uraczone muzyką w klimatach prog rocka z lat 70tych – pomysł godny mistrza. Dużo tu zabawy rytmiką, ale też bardzo rozbudowanych melodii uzupełnionych enigmatycznym tłem. „The Raven That Refuse To Sing” przytłacza atmosferą – mroczną, ale bardzo swobodną w odbiorze. To pięknie nagrany krążek, który na żywo nabiera zupełnie nowych kształtów. Komu nie udało się dotrzeć na tegoroczne występy Stevena Wilsona, niech żałuje.
07. Carcass „Surgical Steel”
Jeden z najbardziej wpływowych zespołów dla death metalu powrócił z długo wyczekiwanym longplayem. Jeff Walker uderza w policzek całą tegoroczną konkurencję i pokazuje jak powinno się to robić w dzisiejszych czasach. Wszechobecna agresja, masa technicznego przepychu i rock n’rollowego szaleństwa (kapitalne solo w „Cadaver Pouch Conveyor System”) – to wszystko jest podwaliną nowego albumu Carcass. „Surgical Steel” to nie tylko jeden z najlepszych tworów w ich dyskografii, ale też jeden z najlepszych albumów deathmetalowych ostatnich lat. Można ciąć na okrągło!
06. Votum „Harvest Moon”
„Harvest Moon” to jedno z najważniejszych dzieł w polskim prog metalu. Niesamowita harmonia, autonomiczna prezencja i świetna historia to największe plusy tego wydawnictwa. To, co go wyróżnia spośród innych, polskich albumów to dbałość o każdy szczegół na płaszczyźnie muzycznej i lirycznej. Słychać, że panowie pragnęli – w sposób bardzo dosadny – wznieść swoją wizję na emocjonalne pułapy. Warto też podkreślić uniwersalność samego krążka, który pomimo tego, że jest albumem koncepcyjnym zmusza nas do osobistych refleksji. Dla mnie bardzo ważnym utworem okazał się „New Made Man”, który niejednokrotnie budził we mnie wewnętrzną siłę.
05. Lalu „Atomic Ark”
Vivien Lalu zebrał niezwykle zgraną grupę na swoim drugim krążku. Z różnych, progmetalowych kręgów na „atomową arkę” przybyli: Martin LeMar (Mekong Delta), Mike LePond (Symphony X), Simone Mularoni (DGM) oraz Virgil Donati (Planet X). Najnowsze wydawnictwo Viviena pomimo przeważających, krótszych form zaskakuje instrumentalnym przepychem oraz harmonicznymi zagrywkami. „Follow The Line” powala pozytywnymi melodiami, „Slaughtered” (z gościnnym udziałem Jordana Rudessa i Marca Sfogliego) przytłacza awangardowym klimatem, a kończący „Revelations” to jeden z najlepszych epic songów w historii metalu progresywnego. Czas zapakować swoje „manatki” i udać się na muzyczną arkę Viviena Lalu – niezapomniane przeżycia gwarantowane.
04. Subsignal „Paraiso”
Żyjąc przez kilka lat w cieniu Sieges Even, panowie z Subsignal sięgnęli po nowe pomysły. Na „Paraiso” znacznie mniej jest progmetalowych form, a więcej przemyślanych melodii, przywodzących na myśl neoprogresywnych klasyków. Muzyka tętni życiem, a refreny nie pozwalają o sobie zapomnieć – to jeden z najbardziej zaskakujących krążków tego roku. Taki chociażby „A New Reliance” łączy w sobie klimaty reggae, samby oraz soft rocka (!), a takich kombinacji znajdziemy na płycie znacznie więcej! Subsignal, umiejętnie bawiąc się melodiami, stara się dotrzeć do szerszego grona słuchaczy, ale nie zapomina przy tym o swoim dziedzictwie. Ich „Paraiso” ma szansę przejść do kanonu muzyki progresywnej.
03. Virgil Donati „In This Life”
Fusion to gatunek, który nie ma utartych, artystycznych granic. Virgil Donati postanowił zademonstrować swoje umiejętności na solowym projekcie, w którym – na każdym kroku – stara się nam pokazać własną wizję muzycznego rozmachu. „In This Life” to spełnione marzenie perkusyjnego geniusza ubrane w rozbudowane, instrumentalne szaty. Virgil nie zabiera przestrzeni swoim muzykom i pozwala im swobodnie poruszać się po jego sferach, dzięki czemu mamy do czynienia z albumem spójnym i niezwykle różnorodnym. To bezapelacyjnie jeden z najlepszych, instrumentalnych krążków ostatnich lat.
02. Haken „The Mountain”
Nie ma rzeczy niemożliwych dla chłopaków z Haken. Kilka miesięcy temu – tak po prostu – wyznaczyli nowe trendy we współczesnej muzyce progresywnej. Wszystko stało się za pośrednictwem albumu „The Mountain”, który już świeżo po premierze wpisał się w rockowe kanony. Panowie czerpią garściami z klasycznych, progresywnych źródeł, ale nie zapominają przy tym o własnej tożsamości. Dlatego też melodyczne wstawki, przywodzące na myśl Gentle Giant, Yes, czy Dream Theater nie są zwykłymi inspiracjami, tylko odbiciem ich muzycznej wizji. Haken tłumaczy muzykę na swój język i w tym momencie zamyka pewien rozdział w gatunku. Teraz przyszłość leży w ich rękach – niech godnie ją reprezentują.
01. Fates Warning „Darkness In A Different Light”
„Dobrze Cię znowu widzieć, przyjacielu” – takie słowa wydusiłem po przesłuchaniu najnowszego albumu Fates Warning. To niesamowite jak człowiek przywiązuje się do muzyki danego wykonawcy, ale w tym miejscu pragnę zostawić wszelkie moje personalne odczucia związane z „Darkness In A Different Light” dla siebie… To po prostu doskonały album, pod każdym względem. Panowie udowodnili, że nie trzeba zmieniać gatunku, by stworzyć coś niezwykle wartościowego dla słuchacza. Nieco tu powagi „Perfect Symmetry”, ale też przebojowości „Parallels” – muzycy świetnie lawirują między różnymi nastrojami, co podkreślają za pomocą rozbudowanego instrumentarium oraz dosadnej warstwy lirycznej. Krążą wokół naszych wewnętrznych problemów i ukazują je w zupełnie innym świetle… Nie czekają na naszą zgodę, odsłaniają wszystko co nas trapi, a my w tym czasie staramy się wszystko uporządkować. To właśnie ta emocjonalna szczerość jest największą siłą tego wydawnictwa. Powinniście ją poczuć na własnej skórze.
Cóż… Czas zatem zakończyć moje tegoroczne podsumowanie. Gratuluję wszystkim, którzy dobrnęli do końca, trochę się tego nazbierało. Niektórzy z was mogą się zapytać: dlaczego zrezygnowałem z tegorocznych rozczarowań? Doszedłem do wniosku, że muzyka (jak większość dobrodziejstw kultury masowej) powinna przede wszystkim sprawiać nam radość, więc po co wytykać błędy, o których i tak nikt nie będzie pamiętał za kilka miesięcy. Cieszmy się zatem z naszych ulubionych albumów, wracajmy do nich jak najczęściej i cierpliwie czekajmy na to, co przyniesie nam rok 2014. Szczęśliwego Nowego Ro(c)ku, muzykomaniacy!
Łukasz 'Geralt' Jakubiak