Jak co roku przenosimy się do mojej warowni, w której tym razem dominowało metalowe granie, choć nie zabrakło też powrotów oraz niespodzianek z zupełnie innych płaszczyzn muzycznych. Gdzieś do września dużo marudziłem, bowiem ciężko mi było znaleźć album godny pierwszego miejsca. Całe szczęście ostatni kwartał zaskoczył mnie wylewem wyśmienitych wydawnictw, które – w większości – znalazły się w mojej czołówce. Ranking, choć mniej różnorodny względem roku poprzedniego, jest kompletny i żal mi tylko dwóch albumów, które nie zmieściły się w mojej TOP’ce, a o których wspomnę pod koniec. W tym roku wyjątkowo cicha okazała się polska scena progresywna (niestety nowy Riverside mnie nie zachwycił) na korzyść australijskiego grania, ale o tym przeczytacie już w moim podsumowaniu.
Jeśli chcecie zapoznać się z moimi wcześniejszymi podsumowaniami zapraszam na stronę serwisu ProgRock.org.pl:
Muzyczna warownia AD 2014
Muzyczna warownia AD 2013
15. Momentum – The Freak Is Alive
Dziwne, ze ten album przeszedł bez większego echa. The Freak Is Alive łączy w sobie doomowy ciężar z post/progresywnym zacięciem, a cały materiał utrzymany jest narkotyczno-psychodelicznym nastroju. Islandczycy dużo eksperymentują i umieszczają w swoich utworach elementy muzyki starych kultur (The Freak Is Alive), jazzu (Undercover Imagination) czy death metalu (Creators of Malignant Metaphors). Panowie zrobili duży krok względem debiutanckiego Fixation, At Rest i poszli w stronę bardziej progresywnego grania, rozwijając przy tym swoje brzmienie i pierwotne koncepcje. Momentum to zespół charakterystyczny, sprawnie eksperymentujący z formą, który w przyszłości może namieszać w alternatywnym światku. The Freak Is Alive sprawdza się zarówno jako imponująca prezentacja, jak i integralne dzieło – może nie przełomowe, ale oryginalne i warte bliższego poznania.
14. Marcin Przybyłowicz, Mikołaj Stroiński – Wiedźmin 3: Dziki Gon
Wyprzedzę Wasze pytanie. Niestety nie grałem w nowego Wiedźmina (bo jestem biednym dziennikarzyną, chlip… chlip…), ale soundtrack z dzieła CD Projekt RED katuję regularnie. Nie jest to wyłącznie dodatek umilający przygody Geralta, ale kawał świetnie skomponowanej muzyki. Duet w postaci Marcina Przybyłowicza i Mikołaja Stroińskiego (we współpracy z grupą Percival) stworzył wspaniały mariaż folku i muzyki filmowej, w którym zakochałem się już po pierwszej usłyszanej nucie. Rozbudowane orkiestracje (Spikeroog), wielonastrojowe kompozycje – popadające, na zmianę, w melancholię (Kaer Morhen, Aen Seidhe) oraz bitewny nastrój (Widow-maker, Silver for monsters...) – tworzą spójne, angażujące wydawnictwo. Jeśli nie stać Was na modernizację sprzętu, musicie sięgnąć po ten soundtrack.
13. Joe Satriani – Shockwave Supernova
Już na Unstoppable Momentum sprzed dwóch lat, Satriani udowodnił, że w odświeżeniu formy pomaga zmiana składu. I na Shockwave Supernova muzyk konsekwentnie rozwija pomysły z poprzedniego krążka. Więcej tu prostszych form, kolaży bluesa i fusion (Crazy Joe, In My Pocket), ale nie brakuje też energicznych, rockowych form (On Pergerine Wings, tytułowy Shockwave Supernova). Na krążku zaimponowało mi to, że Satriani nie ogranicza reszty składu. Partie basu Chaneya i Bellera znakomicie uzupełniają tło, a perkusyjne popisy Minnemanna i Colaiuty, choć oszczędne, są zagrane z odpowiednim smakiem i wyczuciem. Dla mnie to najlepsza płyta Satrianiego od czasu Crystal Planet.
12. Fear Factory – Genexus
Po chłodno przyjętym The Industrialist, panowie z Fear Factory wzięli się do pracy I nagrali jeden z najlepszych albumów w ich dyskografii (obok Obsolete i Archetype). Brzmienie i realizacja na Genexus to zdecydowanie najwyższa półka, a utwory pokroju Soul Hacker czy Dielectric z miejsca stały się metalowymi szlagierami. W tym szaleństwie nie zabrakło też miejsca na – o dziwo – bardziej stonowane formy, które nie są „zapchajdziurami”, jak to miało miejsce na poprzednim krążku. Partie pianina w rozpoczynającym Autonomous Combat System czy Promotech okazują się dużym powiewem świeżości w muzyce Fear Factory, podobnie jak finałowy Expiration Date – utrzymany w elektro-rockowym nastroju. Genexus to nie tylko dobre refreny i drapieżne riffy, ale przede wszystkim, ku uciesze fanów, idealne zestawienie metalu z industrialem – jak za złotych czasów formacji.
11. Moonspell – Extinct
Portugalczycy od zawsze mieli tendencję do wykorzystywania różnych inspiracji w swojej muzyce, ale na Extinct przeszli samych siebie. W tym goth/doomowym mariażu można usłyszeć echa muzyki orientalnej, elektroniki, popu, hard rocka, a nawet mainstream jazzu (genialny La Baphomette, zaśpiewany po francusku). Pomimo tej rozbieżności, nowe wydawnictwo Moonspell jest spójne tematycznie, a wykorzystane inspiracje idealnie wpisują się w założenia albumu. W lirykach grupa dalej wykorzystuje elementy mrocznej poezji – ponurej i obscenicznej – a niekiedy nawet, pełnego grozy, erotyka (Extinct). To jak dotąd najdojrzalsze dzieło Moonspell, po które powinni sięgnąć nie tylko fani gothic metalu, ale też prog rocka. Dla tych ostatnich romans z Extinct ma szansę przypomnieć, na czym polega istota progresu w muzyce.
Caligula’s Horse – Bloom
Dziesiątkę zamyka, pierwsza w tym rankingu, formacja z Australii. Trzeci album Caligula’s Horse – choć dalej utrzymany w progmetalowym nastroju – pokazuje przystępniejszą stronę grupy, co okazało się w pełni przemyślanym zabiegiem. Więcej tu akustycznych partii i nośnych refrenów (fantastyczny Firelight, poetycki Undergrowth), dzięki czemu materiał zyskał na naturalnej przestrzeni, której brakowało na poprzednich płytach (pomijając maxi-singiel Colossus). Na płycie otwierają się nie tylko instrumentaliści, ale też wokalista – Jim Grey. Muzyk swobodnie porusza się po różnych nastrojach, niekiedy zmieniając swoją delikatną barwę w pełen agresji ryk. Facet ma kawał głosu i po przesłuchaniu Bloom awansował do czołówki moich ulubionych wokalistów. Nowy album Caligula’s Horse nie jest żadną rewolucją, ale kolejnym krokiem ku niej. Czekam na więcej.
09. Kamelot – Haven
Tegoroczna niespodzianka (z nurtu power/prog), która w swojej klasie zdeklasowała takie wydawnictwa jak Underworld Symphony X czy Disciples of the Sun Pyramaze. Haven może nie dorównał The Black Halo (2005), ale można go spokojnie postawić tuż obok opus magnum grupy. Tommy Karevik, który zadebiutował w kręgach Kamelot przeszło trzy lata temu, przestał naśladować maniery poprzedniego wokalisty – Roy’a Khana – i wykreował indywidualną osobowość w grupie. Na świeżość materiału wpłynęły także odważniejsze zagrywki melodyczne – nie brakuje nośnych refrenów (Veil of Elysum, Insomnia), bardziej rozbudowanych form (My Therapy, Beautiful Apocalypse), jak również elementów elektroniki czy folku (kolejno Revolution oraz Under Grey Skies). Po ledwie niezłym Silverthorn, dopiero Haven okazał się nowym etapem w historii Kamelot, który przełamał, trwającą już od dekady, rutynowość w ich muzyce.
08. Natalia Kukulska – Ósmy plan
Najnowsze wydawnictwo Natalii Kukulskiej przez dłuższy czas nie znikało z mojej „warowni”. Electro-popowa prezencja Ósmego planu tylko pozornie może wydawać się mało ambitna – melodie są przemyślane, harmoniczne, a podkłady i partie perkusyjne zaskakują rozbudowaną formą (świetna robota Michała Dąbrówki). Siłą albumu jest także szeroki przekrój gatunkowy. Na płycie nie brakuje popowych przebojów (Miau, Na koniec świata), elementów synthpopu (Pióropusz, W nosie, My), jak również fusionowych wariacji (Myśli poczochrane, Chowam się). Świetnie wypada też Zaopiekuj się mną – odważny cover Rezerwatu, zaśpiewany w duecie z Krzysztofem Zalewskim. Na drugim krążku można znaleźć piosenki z Ósmego planu i – równie udanego – ComiXu, zarejestrowane wraz z Atom String Quartet w Alvernia Studios. Co najlepsze, niektóre smyczkowe interpretacje wypadają lepiej od oryginalnych piosenek (Miau, Na koniec świata). Ósmy plan to dwie płyty ze świetnie napisaną muzyką (również pod kątem liryki), w której małżeński duet Kukulska/Dąbrówka po raz kolejny postanowił stanąć naprzeciw rutynie we współczesnym popie. Dla fanów odważnych i bardzo udanych eksperymentów.
07. The Winery Dogs – Hot Streak
Już debiutancki krążek pokazał, że muzycy świetnie rozumieją się na rockowej płaszczyźnie, ale to co panowie Portnoy, Sheehan i Kotzen nawyczyniali na Hot Streak przeszło najśmielsze oczekiwania. To hard rock w najczystszej postaci – szalony, przebojowy i pozbawiony ograniczeń. Ambitniejsze AC/DC (Captain Love), romantyczna ballada w latynoskim wydaniu (Fire), czy funky-muse’owa alternatywa (Spiral) – każdy utwór to odrębny temat, do tego zagrany ze smakiem i bez zbędnych popisów (choć i tych nie brakuje). Hot Streak to zabawa kanonem rocka i umiejętne uzupełnianie go – często na pozór niepasującymi – elementami z innych płaszczyzn muzycznych. Taka sztuka mogła się udać tylko panom z The Winery Dogs. Każdy z artystów jest muzycznym indywiduum, którzy wspólnymi siłami stworzyli bardzo oryginalne dzieło – proste w założeniu, genialne w formie.
06. Breaking Orbit – Transcension
Wracamy do Krainy Kangurów, ale tym razem zapuścimy się w bardziej ezoteryczne rewiry. Breaking Orbit zaliczył trzy lata temu świetny debiut w postaci The Time Traveller, a w tym roku uraczył nas drugim wydawnictwem – znacznie dojrzalszym i bardziej dopracowanym względem swojego poprzednika. Selektywna rytmika, melodie wspierane przez ambientowe tło, zapadające w pamięć refreny – wszystkie te elementy tworzą dzieło oryginalne, wpisujące się w nowoczesne formy prog metalu. Nie zawodzi też strona liryczna, mówiąca o potencjale ukrytym w każdym człowieku, o przekraczaniu osobistych granic, walce z przeciwnościami – to dojrzała opowieść o odnajdywaniu siebie i swojej duchowości. Breaking Orbit nie spieszy się z przekraczaniem granic, rozwija się powoli acz sukcesywnie, a wraz z Transcension zaczyna wkraczać do progmetalowej elity – nie ostatni raz o nich słyszymy.
05. Kingcrow – Eidos
Włoski Kingcrow miewał na swoim koncie zarówno wzloty (In Crescendo, Something Unknown), jak i upadki (Timetropia), ale ich tegoroczne wydawnictwo to idealne podsumowanie ich – już niemal piętnastoletniej – działalności. Na Eidos nie brakuje nośnych utworów (The Moth, Slow Down), jak również rytmicznych popisówek (Fading Out Pt. IV, On The Barren Ground). Panowie częściej niż zwykle sięgają też po niespieszne i melancholijne formy, czego doskonałym przykładem jest The Deeper Divide czy finałowy If Only. Bogactwo nastrojów uzupełniają pomysłowo wykorzystane inspiracje, w których fani progresu z miejsca rozpoznają echa Fates Warning, Opeth czy Porcupine Tree. Na szczęście muzycy nie poszli na łatwiznę, a wszystkie odniesienia idealnie wpisują się w osobowość grupy. Całość została uzupełniona liryką obracającą się wokół tematyki egzystencjalizmu, upadku jednostki oraz masowej manipulacji. Eidos to hołd dla progmetalowego kanonu – angażujący i bardzo autentyczny – sprawnie dopinający dotychczasowe osiągnięcia Kingcrow.
04. Kenn Nardi – Dancing with the Past
Lider, nieco już zapomnianej, tech/thrashowej formacji Anacrusis zbiera wszystkie dotychczasowe pomysły i postanawia wydać dwupłytowy album. Brzmi nieźle, prawda? Dancing with the Past to podróż po wielu inspiracjach Nardiego, którym nie było dane ujrzeć światła dziennego. Anacrusis, po reaktywacji w 2009 roku wydał jedynie trzy kompilacje i pięć lat później, równie szybko jak się pojawił, zakończył swoją działalność. Tegoroczne wydawnictwo Kenna Nardiego to nie tylko hołd dla jego grupy, ale też dzieło kanoniczne dla progresywnego thrash metalu. Rozbudowane kompozycje - choć niestroniące od spokojniejszych, a nawet symfonicznych tonacji (The Telling Skies) – robią piorunujące wrażenie i świadczą o ogromnej wyobraźni muzyka. Dancing with the Past to ponad dwie i pół godziny muzyki kompletnej – agresywnej, niekiedy poetyckiej – której słucha się jednym tchem i z pełnym zaangażowaniem. Arcydzieło w tym gatunku i pozycja obowiązkowa dla fanów Anacrusis.
03. Teramaze – Her Halo
Kolejny rok z nowym wydawnictwem Teramaze, które – podobnie jak w poprzednim podsumowaniu – znalazło się na trzecim miejscu. Ekipa Deana Wellsa tym razem zaserwowała nam subtelny powrót do złotych czasów prog metalu – lat dziewięćdziesiątych – gdzie dominowali tacy tytani jak Dream Theater, Shadow Gallery czy Fates Warning. Her Halo nie tylko idealnie oddaje ducha tamtego okresu, ale też prezentuje go w odświeżonej i nowoczesnej formie. Każdy utwór, choć niestroniący od instrumentalnego przepychu, jest oddzielnym przebojem – nie brakuje energicznych piosenek (Her Halo, For The Innocent), sentymentalnej ballady (Broken), ale też bardziej złożonych kompozycji (Trapeze, An Ordinary Dream). Australijczycy na swoim nowym wydawnictwie wyraźnie podkreślają dominację melodii nad techniką, a w tej koncepcji idealnie odnajduje się nowy głos Teramaze – Nathan Peachey. Więcej na temat Her Halo przeczytacie w mojej RECENZJI.
02. Arcane – Known/Learned
Trzeci i niestety ostatni album Arcane (kilka tygodni temu grupa zakończyła swoją działalność) zaistniał dzięki akcji na serwisie crowdfundingowym – Pozible, w którą zaangażowało się wielu fanów formacji. Known/Learned to dwupłytowy concept album, napisany przez wokalistę Caligula’s Horse – Jima Grey’a – będący opowieścią o podróży pewnego weterana po różnych płaszczyznach swojego umysłu. Prócz wielowątkowej liryki, wydawnictwo wyróżnia też ciekawa muzyczna konstrukcja. Pierwsza część krążka – Known – jest bardziej agresywna. Więcej tu gitarowych riffów, instrumentalnych ewolucji i podniosłych refrenów (co sugerują również grafiki w książeczce, utrzymane w czarnej tonacji). Learned natomiast jest „bielszym” odbiciem poprzednika – tam dominują akustyczne, harmonijne kompozycje. Od intensywnego Poznania po melancholijną Naukę – dwie strony lustra, dwa zupełnie różne ujęcia – obydwa spojone w piękny kolaż muzyki i słów.
01. Subsignal – The Beacons of Somwhere Sometime
Niemiecki Sieges Even, na fundamentach którego powstał Subsignal, wydał dziesięć lat temu arcydzieło w postaci The Art Of Navigating By The Stars – opus magnum w twórczości Markusa Steffena (lidera obydwu formacji). Wydawnictwo nie przeszło bez echa w progmetalowym światku i z miejsca wpisało się w kanon gatunku. Czekałem cztery albumy Subsignal by usłyszeć coś, co mogłoby dorównać głośnej płycie Sieges Even. No i się doczekałem. The Beacons of Somwhere Sometime idealnie łączy artrockową estetykę z prog metalem, inteligentnie rozwijając koncepcje znane z Paraiso. Materiał jeszcze bardziej odchodzi od agresywniejszych form na korzyść poetyckiej prezencji – instrumentarium, skupione na budowaniu przestrzeni, uzupełniane jest m.in. partiami saksofonu i wiolonczeli. Efekt jest piorunujący. Tę wizję spaja liryka autorstwa Markusa Steffena. Muzyk snuje baśń o przemijaniu i dwubiegunowości naszych wspomnień – z jednej strony przywracających nadzieję, z drugiej wyniszczających naszą teraźniejszość. To bardzo intymna historia, mistrzowsko zinterpretowana przez Arno Menesa – wokalistę formacji. The Beacons of Somwhere Sometime to album atrakcyjny w treści, eklektyczny w formie, który w sposób dojrzały traktuje swoich słuchaczy. Subsignal wywołuje emocje, angażuje w muzykę, daje satysfakcję z jej odkrywania – oto przepis na arcydzieło.
(nie)pominięci
Na wstępnie wspomniałem o dwóch nieco skrzywdzonych przeze mnie wydawnictwach. Po raz kolejny do oficjalnego rankingu, choć ponownie byli blisko, nie załapał się Queensrÿche ze świetnym Condition Hüman (zapraszam do RECENZJI) oraz kontynuacja Kronik Nieśmiertelnych od Vanden Plas. Z obydwoma płytami warto się zapoznać. O krok od wskoczenia na „szczęśliwą piętnastkę” był także Amorphis i – zaskakująco folkowy – Under The Red Cloud, a tuż za nim uplasował się Sacred Garden Angry, tym razem z głosem Fabio Lione (Rhapsody Of Fire). Warto także mieć na oku powermetalową formację Damnation Angels, która w tym roku wydała bardzo dobry album w postaci The Valiant Fire. Fani klasyczno-metalowych brzmień nie mogą pominąć debiutu supergrupy Metal Alliegence, a miłośnicy ekstremalnego grania powinni nadrobić What Should Not Be Unearthed od Nile. Nie wypada zapomnieć o nowym krążku Paradise Lost. Panowie na The Plague Within powrócili do swoich death/domowych korzeni.
W progresie trochę pustek, ale z radością przyjąłem Moloka Gazpacho i The Great Experiment od Neala Morse’a. Duże wrażenie zrobił na mnie Steve Hackett na Wolflight – gość muzycznie się nie starzeje i dalej potrafi zaskoczyć ciekawymi pomysłami. W polskim progu zaskoczył mnie debiut KORE (obecnie Soul Skeleton) o tytule EvolvE. Panowie z takim warsztatem i brzmieniem mogą sporo namieszać na naszym rynku. Z hard & heavy mogę polecić Swing of Death Draculi, ostatni już album Motörhead w postaci Bad Magic i War of Kings Europe (wspaniały powrót do lat siedemdziesiątych!), a w pozytywny nastrój – tradycyjnie już – wprowadzi Was Balonowy Album od Kabanosa. Dla fanów spokojniejszych, softrockowych nastrojów Toto przygotował "Czternastkę" – album dobry, ale niespełniający pokładanych w nim oczekiwań.
W jazzie do gustu przypadły mi dwa krążki: Imaginary Cities od Chris Potter Underground Orchestra oraz Afrodeezia Marcusa Millera. Z muzyki filmowej wybrałem również dwa wydawnictwa: soundtrack z Mad Max: Fury Road Junkie XL oraz dźwięki z Chappiego autorstwa Hansa Zimmera, Steve’a Mazzaro i Andrew Kawczynskiego. Na zakończenie mogę polecić inteligentną elektronikę od Björk w postaci albumu Vulnicura.
Zapytacie, a gdzie podział się nowy Riverside i Steven Wilson? Odpowiem, nie tylko progres sprawia mi radość, a obydwa wydawnictwa – choć udane – znacznie rzadziej wybrzmiewały w mojej warowni. W końcu każdy z nas ma własnego „bzika”. Nie pozostaje mi nic innego jak złożyć życzenia wszystkim czytelnikom ProgRocka i Blisko Kultury. Życzę Wam odważniejszego wychodzenia poza osobiste zaścianki i – przede wszystkim – otwierania się na muzykę, a nie na gatunki. Szczęśliwego Nowego Ro©ku!
Łukasz 'Geralt' Jakubiak
Zapraszam do odwiedzania mojego bloga - Blisko Kultury!