Kolejny rok, kolejne podsumowanie, chciałoby się rzec. Dla mnie, pod względem muzycznym, był to jeszcze jeden wspaniały rok pełen odkryć, zaskoczeń i wielu pozytywnych wrażeń. Mam nadzieję, że przyszły rok będzie co najmniej równie łaskawy, tym bardziej, że już jest sporo ogłoszeń wydawniczych i koncertowych na 2020. Tradycyjnie, proszę nie sugerować się kolejnością płyt w zestawieniu. To nie konkurs, ani wyścig, nawet pokoju. To po prostu 15, moim zdaniem, fantastycznych płyt, które ukazały się w roku 2019. Zapraszam do czytania.
Lebowski – „Galactica” – chyba nikt nie jest zaskoczony? Lebowscy powrócili po ładnych, kilku latach i odrodzili się niczym feniks z popiołów, zarówno studyjnie, jak i koncertowo. Różne są opinie o tej płycie, ale ja jestem zachwycony. Wspaniałe, dopracowane kompozycje, pięknie zaaranżowane. Klimat hektolitrami wylewa się z głośników. To lubię.
Tides From Nebula – „From Voodoo To Zen” – dalszy ciąg cyklu „bez zaskoczeń”. Nebulki przeszły długą drogę do powstania tego albumu, okupioną odejściem Adama Waleszyńskiego. Panowie, już jako trio, wyszli z tego obronną ręką i pokazali ogromną klasę. Zespół skupił się, skondensował swoje brzmienie i trochę poeksperymentował. Efektem jest płyta brzmiąca konsekwentnie, ale różnorodnie. Nic dodać, nic ująć.
Hengelo – „Try” – to było dla mnie całkowite zaskoczenie, bo ta płyta była moim pierwszym świadomym kontaktem z Hengelo. Album jest bardzo długi i mocno napakowany różnymi dźwiękami, ale każdy utwór przynosi coś wyjątkowego. Mimo młodego stażu, dojrzałość i wykonanie jest naprawdę powalające. Będę uważnie śledził poczynania Hengelo, bo naprawdę warto. Czekam na koncert.
Gallileous – „Moonsoon” – wiedziałem, że Gallileous nie zawiedzie, ale takiej petardy to się w życiu nie spodziewałem! Zespołów grających stoner rock jest w Polsce coraz więcej, ale takiej klasy i pomysłów można szukać ze świecą. Genialne, wyluzowane granie, idealne do samochodu, na imprezę i koncert. Wiem co mówię, bo miałem już okazję widzieć kiedyś zespół na żywo, a teraz, z takim materiałem, może być tylko lepiej!
Metus – „Time Will Dissolve Our Shadows” – mam ogromną słabość do Metus i chyba nie ma sensu udawać, że jest inaczej. Ale nawet obiektywnie ten album jest po prostu bardzo dobry. Przemyślany, głęboki, dojrzały i wyjątkowo ciężki. Marek już dawno tak mocno nie sięgał po metal, ale wtajemniczeni wiedzą, że jest fanem doomu i wreszcie to słychać. Bogaty, zróżnicowany i niezwykle klimatyczny album.
Wojciech Ciuraj – „Iskry w Popiele” – Wojtek rozwija się niesamowicie, bo robi to szybko i wyraźnie. Każdy kolejny album Walfad przynosi nową jakość, a „Iskry w Popiele” pokazują, że solowo Ciuraj również za każdym razem będzie chciał pokonać samego siebie, by osiągnąć jeszcze wyższy poziom. Co więcej, drugi solowy album lidera Walfad jest początkiem bardzo ważnego tryptyku traktującego o Powstaniach Śląskich. Trzymam kciuki za Wojtka, ale jednocześnie jestem o niego dziwnie spokojny.
ROSK – „Remnants” – ten album to absolutny dowód na to, że post metal niejedno ma imię. Nawet akustyczne. Muzycy ROSK wykonali zwrot o 180o i całkowicie zmienili stylistykę tworzonej przez nich muzyki. Nowa płyta, nagrana w całości akustycznie ze spokojnym śpiewem, przynosi muzykę głęboko emocjonalną i poruszającą, ale bardzo dojrzałą. Jest smutno i ponuro, ale bez patosu i ckliwości, co tylko potęguje wrażenia podczas słuchania. Nie dla każdego i nie na co dzień, ale warto spróbować.
IQ – „Resistance” – kolejny album, który wywołał mieszane uczucia. Niektórzy uznali, że IQ się na tej płycie skończyło, inni tylko ziewnęli, a ja znowu jestem zachwycony. Moim zdaniem, jest to dość logiczna kontynuacja tego, co zespół robi co najmniej od czasu „Frequency”. Fakt, że aż tak mocno i wręcz apokaliptycznie panowie chyba nigdy nie grali. Nowy album Brytyjczyków ma specyficzną, dość mroczną aurę, ale muzycy zachowali charakter swojej twórczości, dlatego bardzo wysoko oceniam ten album.
RPWL – „Tales From Outer Space” – niby nic takiego, kolejny album RPWL, ale jednak wybitnie przyjemne dla ucha granie. Zespół przestał się silić czy to koniecznie na hard rocka (płyta „Experience”) czy na prostsze piosenki („Wanted”) i nagrał album w najbliższej sobie konwencji czyli lekkiego rocka progresywnego, w którym jest miejsce na solówki, długi pasaże, ale też łatwe do zapamiętania melodie. A wszystko to okraszone kosmicznym sosem science-fiction zawartym w tekstach.
Opeth – „In Cauda Veneum” – o takie Opeth walczyłem! Pierwsze albumy, na których Szwedzi grają swoją wersję rocka progresywnego, moim zdaniem zaczynają słabo znosić próbę czasu. Paradoksalnie, najlepiej broni się „Sorceress”, którą uważałem za najsłabszą, gdy się ukazała. Nowy album Opeth jest prawdziwym światełkiem w tunelu, które oświetla mętną do niedawna przyszłość zespołu. Trzy pierwsze utwory (nie liczę intra, też niezłego swoją drogą) to absolutne majstersztyki, ze świetnymi motywami wiodącymi. Åkerfeldt wreszcie pogodził się z faktem, że muzyka jego zespołu potrzebuje dobrych riffów. Dalej jest już nieco inaczej, więcej kombinowania, ale bez przynudzania. Ulżyło mi, naprawdę.
Soen – „Lotus” – to jest ogromne zaskoczenie. Jakoś wcześniej nie było mi po drodze z Soen, ale ta płyta wszystko zmieniła. Już pomijając fakt, że jest po prostu genialna i niemal idealna w swoich stylu, zachęciła mnie do sięgnięcia po wcześniejszą dyskografię zespołu, która również jest ciekawa. Nic nie przebija „Lotus”, która jest moim i nie tylko moim zdaniem, zdecydowanie najlepszą płytą w dyskografii Soen, ale nagle okazało się, że to naprawdę dobry zespół jest.
Steve Hackett – "At The Edge Of Light" – tak naprawdę dopiero w 2019 roku zacząłem odkrywać twórczość byłego gitarzysty Genesis (gdy tak o tym piszę, to brzmi, jakby muzyk odszedł z zespołu cztery, a nie ponad czterdzieści lat temu). Tak jakoś wyszło i wyszło wspaniale, bo solowe płyty Hacketta są pełne wszelkiego bogactwa. Tak samo jego najnowszy krążek, „At the Edge of Light”, na którym znajdziecie rock progresywny, muzykę akustyczną, symfoniczną i kilka po prostu fajnych kawałków.
Rival Sons – „Feral Roots” – z tym zespołem też jakoś wcześniej nie mogłem się spotkać, sam nie wiem czemu, bo to rewelacyjna kapela jest. „Feral Roots” to taki hard rock, jaki lubię najbardziej, czyli oparty na mocnych, bluesowych podstawach, rasowy, siarczysty i bez wygłupów. Rival Sons ma na swoim koncie wyłącznie dobre lub bardzo dobre płyty, ale ta jest w pewnym sensie podsumowaniem ich twórczości, bo zawiera wszystkie najlepsze elementy brzmienia zespołu, ale też rozwija niektóre wątki. Jest czad!
Jerzy Mączyński – "Jerry & The Pelican System" – jako że nie lubię zamykać się w ścisłych ramach gatunkowych, a w ubiegłym roku zacząłem mocniej interesować się jazzem, nie mogłem przejść obojętnie obok niektórych propozycji w tej stylistyce. Stawiam na młodą, polską scenę, na której obecnie panuje bardzo silny ferment, dlatego warto z tego skorzystać. Chociażby po to, by wyłowić takie perełki jak „Jerry and the Pelican System”. Kwintet Jerzego Mączyńskiego ma wiele do zaoferowania w swojej free jazzowej układance, w której chaos jest kontrolowany, ale najwięcej miejsca pozostawiono na wolność, która zdaje się być dla Mączyńskiego najważniejsza. Artysta sprawia wrażenie, jakby wyznawał zasadę „będzie po mojemu albo wcale”. I dobrze. Często dopiero wtedy powstają naprawdę wyjątkowe rzeczy.
Kuba Więcek Trio – „Multitasking” – to kolejny wynik moich jazzowych poszukiwań. Więcek jest fenomenem na polskiej scenie. Najmłodszy debiutant w serii Polish Jazz (choć tylko odrobinę młodszy od wydanego w tej samej serii Mączyńskiego), a dodam, że „Multitasking” to już drugi album w jego dorobku. Przepraszam, w dorobku jego tria, bo Więcka można usłyszeć już na wielu innych albumach, nagrywanych z gościnnym udziałem lub w zespołach. To przypomina trochę tego przekładańca, którego można było zaobserwować na polskiej scenie jazzowej kilkadziesiąt lat temu. Muzycznie jest trochę inaczej, bardziej nowocześnie i przystępnie, ale „Multitasking” po prostu rewelacyjnie się słucha.
I tyle. Dziękuję za uwagę. Na zakończenie wspomnę tylko o wielkich nieobecnych tego zestawienia. Podsumowanie musi być brutalne, bo to ma być rekomendacja, a nie przegląd wszystkiego co się ukazało. W tym roku płyty bardzo ciekawe i warte przesłuchania (oby wielokrotnego) wydali również:
Abstrakt – „Post Sapiens 101”
Perihellium – „Prototype”
The Flower Kings – „Waiting for Miracles”
Bruce Soord – „All This Will Be Yours”
Bjorn Riis – „A Storm Is Coming”
I liczne zespoły ze stajni Lynx Music, o których nie wspomniałem wcześniej, takie jak: Millenium, tRKp, Moonrise i Loonypark.
Gabriel „Gonzo” Koleński