A+ A A-

Roczny remanent AD 2024 u Gabriela

Przyszła wreszcie pora na podsumowanie roku 2024. Moim zdaniem, był to bardzo udany rok muzycznie, obfitujący w wartościowe wydawnictwa i liczne koncerty. Pod względem płyt, pierwsza połowa roku była bardzo taka sobie, ale po wakacjach nastąpiła eksplozja, z której jeszcze do niedawna nie mogłem się wygrzebać. Ostatecznie, udało mi się posłuchać mniej więcej wszystkiego, co mnie interesowało, by stworzyć poniższe zestawienie. Koniec wstępu, bo przed wami trzydzieści pozycji w trzech gatunkach, które najbardziej śledzę. Nie lubię klasyfikacji rankingowej, dlatego celowo pominąłem numerację, bo to nie wyścig ani konkurs, tylko przegląd muzyki.
TOP PROG:
Caligula's Horse - Charcoal Grace – przykład kapeli, która po kilku dobrych płytach nagrała wreszcie doskonałą. Idealny metal progresywny – nowoczesny, bogaty, zróżnicowany. Płyta z początku roku, do tej pory mi się nie znudziła.
Evergrey — Theories Of Emptiness – szok i niedowierzanie, że po tylu latach i płytach można nagrać coś tak świeżego i oryginalnego. Jakby w zespół wstąpił nowy duch. Bardzo żałuję, że nie mogłem być na koncercie.
VOLA - Friend of a Phantom – po singlach spodziewałem się, że będzie dobrze, ale chyba nie, że aż tak. Jeden z najnowocześniej brzmiących zespołów we współczesnym metalu progresywnym, bo mało która kapela wykorzystuje tyle elektroniki i klawiszy. Mają pomysł na siebie, co w tym gatunku jest trudne.
Leprous - Melodies of Atonement – pewnie nie każdy się z tym zgodzi, ale uważam, że ten zespół nagrywa coraz lepsze płyty, przynajmniej takie mam wrażenie od „Maliny” wzwyż. A to jest kolejna bardzo mocna pozycja w ich dyskografii, zgodnie z zapowiedziami dość ciężka.
Alcest - Les Chants de l'Aurore – kolejny przykład niekończącego się rozwoju. Tym razem jest nieco jaśniej, bardziej pozytywnie, wciąż tak samo emocjonalnie jak zawsze. I pięknie.
Meer - Wheels Within Wheels – dla mnie spore zaskoczenie, nie słyszałem o nich wcześniej, a to ich już trzecia płyta. Jedna z niewielu płyt z rockiem, a nie metalem progresywnym w tym zestawieniu, ale tak się jakoś porobiło ostatnio, zarówno w mojej głowie, jak i na rynku muzycznym. Piękne melodie, dużo emocji, bogate aranżacje i dość oryginalne brzmienie – nic dodać nic ująć.
Opeth - The Last Will and Testament – możemy spać spokojnie, Mikael Åkerfeldt znowu growluje. A tak poważnie, to Opeth wrócił, może nie do swoich korzeni, ale do okresu, w którym zdobył najwięcej fanów, czyli mniej więcej od „Blackwater Park” do „Watershed”. To trudna muzyka, ale ciekawa i wciągająca.
David Gilmour - Luck And Strange – ojciec chrzestny całego rocka progresywnego powraca z być może swoim ostatnim album studyjnym. Jeśli miałby pożegnać się z fanami w taki sposób, to nie mam nic przeciwko. Spokojny, dostojny album, nagrany na luzie i dla przyjemności. Gilmour nic nie musi, ale może wszystko.
Tides From Nebula – Instant Rewards – Tidesi, jak kilka innych kapel w tym roku, wrócili do bardziej klasycznego dla nich, gitarowego grania, trochę wyciszając elektronikę, co wyszło im na dobre, paradoksalnie odświeżając brzmienie i przynosząc kilka „instant” klasyków.
God Is An Astronaut – Embers – ostatni w tej części zestawienia, ale nie najsłabszy, wręcz przeciwnie! Irlandczycy wciąż dzierżą dumnie flagę klasycznego post rocka i też wrócili do klimatów, które wcześniej nieco porzucili (choć poprzednia płyta była świetna!). Dużo dobrych pomysłów, eleganckie melodie, wachlowanie nastrojami, jako sympatyk grupy jestem bardzo zadowolony.
TOP ALTERNATYWA:
Nick Cave & The Bad Seeds - Wild God – Nick Cave powrócił w wielkim stylu. Niemal dosłownie odrodził się z popiołów osobistych tragedii i nagrał doskonały album. Zasadniczo, jest to muzyka gospel – piękna, uroczysta, ładnie zaaranżowana, z chórem. Król ponownie na swoim tronie.
Unto Others - Never, Neverland – trzecia płyta nieznanej mi dotąd grupy. Mieszanka punku, metalu i gotyku. Niezwykle przebojowa, chwytliwa i oryginalna mieszanka dodajmy. Największe moje tegoroczne odkrycie w tych klimatach. Wspaniała płyta.
Fontaines D.C. – Romance – nareszcie nie tak mrocznie! Najbardziej optymistyczna płyta Irlandczyków. Prawdziwy przegląd wszelkiej muzyki alternatywnej, na szczęście nie pogubili się w całym tym eklektyzmie i wyszło bardzo dojrzale i równo.
Idles – Tangk – kolejna bardzo optymistyczna płyta! Joe Talbot powiedział, że potrzebował miłości, więc dał ją! I bierzcie ją wszyscy, bo naprawdę warto. Najbardziej zróżnicowana i elektroniczna płyta Idles, przebojowa, ale niebanalna, no i te teksty!
Geordie Greep - The New Sound – Frank Zappa wstał z grobu i zaczął grać z muzykami Primus. A tak poważnie, to pewnie tak brzmiałaby kolejna płyta Black Midi, gdyby kolegom Greepa dalej chciało się grać. A że nie chce, to Geordie poszedł na swoje i dalej robi to dobrze.
The Cure - Songs of a Lost World – pierwsza od 16 lat nowa studyjna płyta gigantów rocka gotyckiego. Album niby spokojny, nie zawiera niczego, czego nie było wcześniej na płytach grupy, ale nie miejcie złudzeń, to jest apokaliptyczna ścieżka dźwiękowa do końca świata. Poczekajcie, tylko naleję sobie czegoś i możemy to kończyć.
Jack White – No Name – podejrzewam, że gdyby Jack White faktycznie nie był znany, to ten album nie cieszyłby się aż takim zainteresowaniem, ale i tak dobrze, że ludzie jeszcze doceniają klasyczne, pierwotne rockowe granie, trochę garażowe, trochę bluesowe. Myślę, że Jack mógł się bardzo dobrze bawić podczas nagrywania tej płyty.
The Black Keys – Ohio Players – mam wrażenie, że ta płyta przeszła trochę bez echa. Niesłusznie, bo moim zdaniem to najlepszy album grupy od czasu „El Camino”. Znowu jest przebojowo, różnorodnie, bez nacisku na jakikolwiek rodzaj brzmienia czy stylistykę. Cool rock.
Pixies – The Night The Zombies Came – kolejna pozycja wydana trochę po cichu, całkiem niedawno zresztą. Od powrotu, Pixies dość regularnie nagrywają nowe płyty i wciąż trzymają wysoki poziom. Tym razem, słychać jeszcze więcej nostalgii za chlubną przeszłością, czego słucha się bardzo sympatycznie.
Komety – Ostatnie Okrążenie – ależ to jest wspaniały album, po premierze nie mogłem przestać go słuchać. Właśnie o taką płytę Komet nic nie robiłem! Znakomite melodie, styl, teksty, klimat. Lesław bardzo w formie, również koncertowej. Mam nadzieję, że to jednak nie będzie ostatnie okrążenie zespołu.
TOP METAL:
Pallbearer – Mind Burns Alive - nie mogło być inaczej. Grupę trochę obserwuję od pewnego czasu, ale dopiero teraz błysnęli naprawdę mocno i jasno! Najlżejsza i paradoksalnie chyba najbardziej dramatyczna płyta Pallbearer. Nikt tak w tym roku nie żonglował nastrojami w metalu jak oni. Złoto.
Dvne – Voidkind - zespół z rodzaju “coś słyszałem, ale nie słuchałem”. Oj, to był błąd. Mistrzowski post metal, bardzo bogaty, pomysłowy i nieszablonowy. Trzecia płyta, kryształowa, dająca czystą przyjemność ze słuchania, co w tym gatunku nie jest takie oczywiste.
Hauntologist – Hollow – nowy projekt muzyków Mgły i Owls Woods Graves, który nie brzmi jak żaden z nich. I dobrze, bo i po co. Znakomity, mroczny klimat, wciągające kompozycje, no i ten „Car Kruków” na koniec.
Blood Incantation – Absolute Elsewhere – jak ja uwielbiam te wszystkie kapele, których nie lubią (stale lub od pewnego momentu) prawdziwi metalowcy. BI oberwało się tak samo jak np. Tomb Mold, których ostatnią płytę też bardzo lubię. Techniczny death metal okraszony coraz śmielej elementami prog rocka, ambientu i tzw. rocka elektronicznego. Ciężkie, ale bardzo ciekawe granie.
Sólstafir - Hin Helga Kvöl – mam problem z tą kapelą, bo nigdy nie wiem, czy oni są bardziej w prog rocku czy metalu. Być może Solstafir jest osobną kategorią sam dla siebie. Kolejny rozdział skandynawskich opowieści tych islandzkich kowbojów, tym razem w cięższej niż na kilku poprzednich albumach odsłonie, stąd wylądowali w tej kategorii.
Blindead 23 – Vanishing - szkoda, że tylko niecałe pół godziny, ale to porządny materiał. Dość przewrotnie zatytułowany, bo po powrocie panowie powinni raczej zacząć pojawiać się niż znikać. Mam nadzieję, że to początek nowego rozdziału, a nie chwilowe powstanie z grobu.
Dark Tranquillity - Endtime Signals – tak, jestem świadomy, że to jest takie AC/DC melodyjnego death metalu, ale od pewnego czasu zaczynam mieć do nich słabość, dlatego nowa płyta Szwedów ląduje w moim zestawieniu, bo mogę i chcę.
Sunnata - Chasing Shadows – płyta, na którą czekałem i byłem jej mocno ciekaw. Nie jestem rozczarowany, klimat został utrzymany. Kompozycje może nie wywracają żadnego stolika, ale to wciąż kawał porządnego, atmosferycznego stoner/doomu, który mało kto uprawia u nas z takim wdziękiem jak ci kawalerowie.
Swallow The Sun – Shining - o, kolejny zespół prawdopodobnie przyprawiający prawdziwych metalowców o ból zębów. A mi takiej płyty Finów brakowało – znowu bardzo przejrzystej i melodyjnej. Po pierwszym przesłuchaniu dużo zostaje w głowie, a kolejne są coraz bardziej przyjemne.
Black Tusk - The Way Forward – z tego co wiem, odrobina gruzu jeszcze nikogo nie zabiła, a osobiście mam słabość do niektórych post-mastodonowych zespołów, zwłaszcza tych, które wciąż działają. To nie jest płyta, której będziecie słuchać bez przerwy przez dwa tygodnie, ale cieszę się, że grupa powróciła w naprawdę dobrym stylu.
Gabriel Koleński

 

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.