A+ A A-

State Urge: Potęga improwizacji

State Urge znam i lubię od czasu ich pierwszej Epki, „Underground Heart”. Trzymałem kciuki, żeby zespół nie dołączył do grona kapel, których kariera skończyła się na tym, że dobrze się zapowiadały. Teraz mogę odetchnąć z ulgą. Marcin Cieślik (gitara, wokal), Krystian Papiernik (bas), Marcin Tarkowski (klawisze) i Marcin Bocheński (perkusja). Wydali ciekawy longplay i potwierdzili swoją klasę wykonawczą przed publicznością w Gniewkowie. Zanim weszli na scenę – odpowiedzieli na kilka moich pytań.

 

Rok temu przywieźliście na festiwal w Gniewkowie swoje demo, organizatorzy puścili je w przerwie, ludzie zaczęli pytać kto tak fajnie gra – i dziś jesteście na scenie!

Marcin Cieślik: Tak, przyjechaliśmy we dwóch z Krystianem zobaczyć jak wygląda cała impreza, zabraliśmy dopiero co wydaną EPkę „Illusion”i poszło. Dostaliśmy zaproszenie na festiwal, nawiązaliśmy współpracę z Lynx Music, wydaliśmy pierwszą płytę – w ciągu roku zainteresowanie State Urge zdecydowanie wzrosło.

I dalej rośnie!. Ponoć na koncercie w Toruniu mieliście kilka sztuk płyty i po koncercie ludzie się o nie zabijali.

MC: Fakt, popyt był większy niż przypuszczaliśmy.
Michał Tarkowski: To nasz pierwszy kontakt z wydawcą. Jesteśmy młodą kapelą, uczymy się na błędach. W Toruniu wyszło tak bez winy naszej ani wydawcy. Ale fani chyba nam wybaczyli.

Wydaje Was Lynx – wytwórnia prężna, ale kojarzona głównie ze sceną krakowska. Wy stacjonujecie w Gdyni. Odległość nie utrudnia Wam współpracy?

Krystian Papiernik: Rysiu... Przepraszam, pan Kramarski, jest bardzo otwarty, podchodzi do promowania nas z dużym entuzjazmem. Odległość nie gra tu roli.
MT: W dzisiejszych czasach dystans tak nie ogranicza. Są komórki, maile. Jak na razie współpraca bardzo elegancko się nam układa. Zresztą to wszystko pokaże czas – na dzień dzisiejszy jesteśmy jeszcze w ferworze promowania albumu, nie minęło pół roku od jego wydania. Na razie – testujemy rynek z produktem (śmiech).

Produkt nazwaliście „White Rock Experience”. Czym jest biały rock?

MC: Potęgą! (śmiech). A jak jeszcze nie jest, to już niedługo będzie!
MT: Ma to wiele znaczeń. Przede wszystkim – nasza aparycja na scenie, białe koszule, które nosimy. Zresztą znaczeń może być nieskończenie wiele. Idąc tropem floydowskiego pryzmatu – biel jest efektem połączenia całego spektrum barw, a my wszystkie barwy i odcienie chcemy łączyć w naszej palecie brzmień.

Łączycie też klasykę z nowoczesnością. Wyraźnie słychać u Was wpływ Pink Floyd, ale też Archive.

KP: To wynika z naszych gustów. Każdy czegoś innego słucha, czym innym się fascynuje, aż nasze fascynacje spotykają się w miejscu, z którego wypływa muzyka State Urge.

Jak ważną rolę odgrywa u Was improwizacja?
KP: Zasadniczą! State Urge powstało z zamierzeniem improwizacji. Tak powstało nasze pierwsze demo – „Underground Heart”. Weszliśmy do studia, na setkę nagraliśmy cztery zaimprowizowane na miejscu kawałki, potem tylko dograliśmy wokale. Do dziś mamy taką metodę pracy. Choć już na „White Rock Experience” znajdują się utwory, które przedtem na spokojnie skomponowaliśmy.
Marcin Bocheński: Improwizujemy też na scenie. Na pewno dziś pojawi się trochę improwizacji.
MT: Zasada jest prosta: jeśli coś przeróbek nie wymaga, to zostawiamy to jak jest. Ale jeśli w tym miejscu improwizacja pasuje, to chętnie to zrobimy. Po prostu lubimy we własnym gronie bawić się muzyką.

Macie na koncie jeden longplay i już teraz zdarzają Wam się koncerty typu „State Urge Plays Pink Floyd”. Nie lepiej prezentować repertuar autorski?

MC: No to muszę zacząć od początku, skąd w ogóle wywodzi się State Urge. Jego zalążkiem, jeszcze w licealnych czasach, była kapela kowerująca Pink Floyd, własny repertuar przyszedł później. Generalnie cała nasza twórczość wywodzi się z miłości do tego zespołu. Pomysł koncertu z kowerami nie wyszedł od nas, zaproponowały nam to władze klubu Wydział Remontowy. Początkowo wzbranialiśmy się, chcieliśmy prezentować własną twórczość, ale oni naciskali, podeszli nas mówiąc, że jesteśmy jedynym zespołem w Polsce predestynowanym do zmierzenia się z Pink Floyd. W końcu ulegliśmy Zrobiliśmy to i nie żałujemy.
MT: Przylgnęła do nas etykietka polskiego Pink Floyd, staraliśmy się z tą nalepka walczyć, ale stwierdziliśmy, że damy wszystkim prztyczka w nos i faktycznie zagramy ich utwory.
MB: Duże wyzwanie, ale daliśmy radę. Zresztą to żaden wstyd być porównywanym do zespołu tego formatu, co Floydzi.

Promujecie teraz płytę na koncertach. Jacy ludzie na nie przychodzą?

MT: Na razie po premierze zagraliśmy dziesięć występów i wielka satysfakcją dla nas jest to, że pojawiają się bardzo różni słuchacze. Oczywiście jest grono nastawione dokładnie na rock progresywny. Ale są też tacy, których nazwy nie interesują. Po prostu chcą posłuchać kawału porządnego rocka – takiego, o jaki dziś coraz trudniej.

Myślicie o promocji za granicą?

MC: Jak najbardziej! Mamy coraz więcej sygnałów zainteresowania. Z Belgii, Holandii, nawet zza Oceanu – USA, Brazylii. Każdy taki kontakt to motywacja, żeby wyjechać z naszą muzyka gdzieś dalej. Jeśli pojawi się taka szansa – wchodzimy w temat!

Dziękuję za rozmowę!

Rozmawiał: Paweł Tryba

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.