A+ A A-

Balonem do stratosfery – rozmowa z Przemysławem Rudziem

 

rudzPięć lat działalności wydawniczej – i już jedenaście płyt w dorobku. W top ten sprzedaży Generator.pl – największego sklepu z muzyką elektroniczną w Polsce – dziewięć to jego albumy. A jeszcze niedawno wydał napisany przez siebie „Atlas nieba”. I nie jest t pierwsza jego książka. Przemysław Rudź to zaiste człowiek wielu pasji, który łączy sztukę i naukowe zacięcie. Zresztą, przeczytajcie sami…

Zaczynał Pan od rocka progresywego, jeszcze w licealnych czasach. Co spowodowało „przesiadkę” na solową twórczość elektroniczną?

Kapela, w której grałem, Labirynt, rozpadła się w momencie, gdy wszyscy wyjechali na studia. Na początku jeszcze jakiś czas się spotykaliśmy, ale zapału nie starczyło, żeby kontynuować ideę zespołu. Po rozpadzie Labiryntu miałem bardzo długi rozbrat z graniem, choć muzyka zawsze była jedną z kluczowych spraw w moim życiu. Do powrotu do grania skłaniałem się od połowy pierwszej dekady XXI wieku. Ostatecznie dzięki mojej lubej, która mocno naciskała, żebym wrócił do dawnej pasji, kupiłem instrumenty i resztę klamotów. Był rok 2008, a więc 13 lat od ostatniej próby Labiryntu. Grając solowo nie mogłem oczywiście kontynuować linii, jaką obrał kiedyś mój licealny zespół. W tym czasie dość mocno pochłonęła mnie elektronika, wróciłem do dawnych fascynacji Tangerine Dream, Klausem Schulze, czy z młodszych formacji - Airsculpture . Postanowiłem więc, że czerpiąc z dawnych progresywnych doświadczeń, spróbuję swoich sił w klasycznej muzyce elektronicznej. Mam nadzieję, że ich echa, mniej lub bardziej wyraźne piętno słychać w muzyce, którą komponuję.

... ale płyta, nad którą Pan pracuje w tej chwili, nieprzypadkowo będzie nosić tytuł „Back to the Labyrinth".

Tak, to prawda. To mój ukłon w stronę tamtych beztroskich czasów, kiedy człowiek miał naprawdę mniej problemów, wszystko wydawało się takie proste i kolorowe. Życie później weryfikuje ten świat górnolotnych idei. Oczywiście chciałem też zachować od zapomnienia kilka kompozycji, które, uważam, całkiem dobrze się dziś bronią - nawet w wersji elektronicznej, mocno przearanżowane w stosunku do oryginału. Ciekawe czy byli członkowie zespołu będą w stanie rozpoznać akordy i harmonie, które sami kiedyś wydobywali ze swoich instrumentów (śmiech).

Ostatnio chętnie wchodzi Pan w kooperacje. Pierwsze Pana albumy były absolutnie solo, teraz a to z Krzysztofem Dudą, a to z Władysławem Komendarkiem, Vandersonem - że o ostatniej "The Stratomusica Suite" z Józefem Skrzekiem nie wspomnę.

Początkowo nie myślałem o takich duetach. Wychodziłem z prostego założenia, że takie ikony jak Komendarek, Duda, czy Skrzek raczej ciężko będzie przekonać, żeby nagrali płytę z nieznanym sobie człowiekiem. Cofając się wstecz, w szczenięcych latach słuchając z wypiekami na twarzy SBB, czy Exodusu, trudno mi było nawet w marzeniach snuć wizje takich muzycznych kooperacji. Tymczasem życie pisze nawet takie scenariusze. Z Władkiem Komendarkiem spotkałem się na jego koncercie w Gdyni. Wtedy byłem już po debiucie "Summa Technologiae", który zrobił chyba spore wrażenie na Jurku Kordowiczu, że obszerne fragmenty zaprezentował w jego Studiu El-muzyki w radiowej Trójce. O dziwo Władek skojarzył mnie, że ja to ja, gdyż słuchał tej audycji. Łatwiej mu było wtedy podjąć decyzję, że pomoże mi w jednym kawałku, gdzie na etapie komponowania widziałem już jego solówkę. Władek solówkę nagrał, utwór mu się spodobał na tyle, że ośmielił mnie do propozycji nagrania całej płyty. To do tej pory moja najbardziej progresywna płyta. Bardzo ją lubię i osobiście sobie cenię.

Duet z Józefem Skrzekiem wyszedł z inicjatywy szefa labelu Generator.pl, Ziemowita Poniatowskiego, który zna dobrze Józefa i przy okazji jego koncertu w Warszawie zaproponował mu kooperację z naczelnym elektronikiem z jego stajni. Józef się zgodził, co z miejsca mocno zainspirowało mnie do twórczej pracy. Dawno tak łatwo mi się nie komponowało jak przy "The Stratomusica Suite". Pamiętam, jak Józef do mnie zadzwonił. Odbieram rozmowę i słyszę: „Cześć Przem, tu Józek Skrzek. Właśnie siedzę w studio i nagrywam.” Nogi się pode mną ugięły, bo oto legenda polskiego rocka progresywnego dzwoni do wielkiego fana tejże legendy i omawia kwestie wspólnej płyty. Czad, co?

Czad niesamowity.

Z Krzyśkiem Dudą spotkałem się przy okazji imprezy Robofest organizowanej przez Jacka Ciołka z radia Toksyna FM, niezmordowanego popularyzatora muzyki elektronicznej wszelakich nurtów. Krzysiek był tam gościem honorowym, a ja grałem koncert. Po występie, w kuluarach, po kilku zamienionych zdaniach wiedziałem, że ten uroczy człowiek zostanie moim przyjacielem. Kwestia wspólnej płyty zrodziła się tego samego dnia. Czas, żeby świat dowiedział się kim Krzysztof Duda jest i jaki wspaniały wkład w polską muzykę elektroniczną jest jego zasługą. Chyba każdy z mojego pokolenia pamięta rewelacyjny program popularnonaukowy SONDA, do którego wiele podkładów muzycznych to kompozycje Krzysztofa!

Duet z Vandersonem wyszedł z inspiracji jego samego, za co mu serdecznie dziękuję. Vanderson to na naszym niszowym światku osoba kultowa. Fani szkoły berlińskiej po prostu go uwielbiają. Zresztą nie tylko w kraju, ale za granicą również Vandersona cenią i podziwiają. Tysiące wejść na jego materiały prezentowane na Youtube, entuzjastyczne komentarze mówią same za siebie. Niesamowicie utalentowany człowiek, a przy tym bardzo skromny i ciepły w obejściu!

A'propos wspomnianej "Summa Technologiae" - taki tytuł to jak deklaracja, hołd złożony przemyśleniom Stanisława Lema.

Co do Lema, to uważam go za jednego z największych geniuszy XX wieku. To, że nie dostał literackiego Nobla jest skandalem, ale ta nagroda już dawno straciła wiele z jej pierwotnej siły i prestiżu. Tak czy owak Lem jest pisarzem mi najbliższym. Z wiekiem coraz bardziej dostrzegam filozoficzną stronę jego twórczości. To nie tylko przygody Ijona Tichego, ale takie dzieła jak właśnie "Summa Technologiae", która jest książką absolutnie fenomenalną. Czasem odnoszę wrażenie, że pisząc ją Lem miał jakiś kontakt z boskim demiurgiem, który mu dyktował kolejne rozdziały. Wizjonerstwo najwyższych lotów!

Na każdej płycie stara się Pan wymyślać na nowo - to cały czas jest brzmienie "berlińskie", ale za każdym razem inny jego aspekt. Jak to się dzieje? Zakłada Pan, że nagra tym razem coś dynamicznego lub spokojnego czy działa instynktownie?

Może to śmiesznie zabrzmi, ale każdą płytę zaczynam od wymyślenia historii, jaką chcę opowiedzieć. Stąd zapewne moja mania wymyślania dziwnych tytułów dla kompozycji. Dociekliwy meloman zauważy, że tytuły się nie powielają, staram się unikać powtórzeń słów, chciałbym żeby tytuł również stymulował wyobraźnię słuchacza, zanim jeszcze usłyszy choćby jedną nutę. Co do "Berlina" to powiem tak - ja nie znoszę grać Berlina! Gatunek ten na tyle zawładnął klasyczną muzyką elektroniczną, że osobiście jeśli chciałbym powiedzieć o sobie że jestem muzykiem twórczym, nie mógłbym grać stricte w tej konwencji. Oczywiście wspomniany Vanderson przez wiele swoich płyt eksplorował szkołę berlińską i robił to fantastycznie pokazując, że sporo jest w niej jeszcze do odkrycia, ale ostatnio i on wyruszył dalej, w nieco inne rejony elektroniki. Wracając do mnie, to co miałem do powiedzenia po berlińsku, powiedziałem albumem „Remote Sessions”, nagranym z Vandersonem. Staram się aby każda płyta była inna i o ile zawierała ślady czy echa szkoły berlińskiej z ich sekwencyjnym potencjałem, o tyle żeby one nie dominowały, żeby stawały się jednym ze środków wyrazu, bez dominacji nad innymi. Mam nadzieję, że nie będę przez fanów gatunku posądzony o kalanie własnego gniazda (śmiech).

"Stratomusica Suite" powstała dla uczczenia pewnego naukowego projektu. Może go Pan przybliżyć?

Moi bliscy znajomi są młodymi ludźmi zafascynowanymi technikami kosmicznymi. Od kilku lat prężnie działają na naszym raczkującym rynku. Podczas rozmowy z jednym z nich, Krzysztofem Kanawką, zostałem poinformowany o pomyśle wysłania balonu do stratosfery. Balon z gondolą wyposażoną w instrumenty pomiarowe, kamery i inne cuda. Projekt ma być sfinansowany przez internetowe wpłaty ludzi kibicujących takim przedsięwzięciom. Po misji powstać ma interaktywna strona internetowa z możliwością podglądu tego co widział balon podczas wznoszenia się. Żeby nie było to nudne, towarzyszyć ma wszystkiemu muzyka, o którą mnie poproszono. Stąd idea „muzyki stratosferycznej". Cholernie inspirujące, zwłaszcza że sam interesuję się tą dziedziną nauki i dyscyplinami pokrewnymi.

Ma Pan na koncie szereg książek popularyzujących astronomię - a z wykształcenia jest Pan klimatologiem.

Owszem, astronomia to moja wielka pasja, jeszcze z lat dziecięcych. Obserwuję niebo i śledzę informacje o tym, co dzieje się wśród gwiazd już ponad 30 lat. A to spory czas, żeby co nieco poznać. Przy okazji miałem też okazję spisania astronomicznych doświadczeń i wydania ich w kilku książkach. To taki mój ukłon w stronę młodszych miłośników astronomii, którzy szukają prostej i łatwej literatury popularnonaukowej, dzięki której będą mogli stawiać pierwsze kroki swoich kosmicznych spacerów.

W sumie chyba jest pan szczęśliwym człowiekiem - może żyć z uprawiania różnych swoich hobby.

Szczęście można rozumieć wielorako i każdy ma swoje rozumienie tego słowa. Ja postrzegam to pojęcie jako cel, do którego się zmierza, który staje się motorem napędowym działań, planów i projektów. W taki zwykły ludzki sposób jestem szczęśliwy, bo mam kochającą kobietę, mnóstwo przyjaciół i znajomych, mam dach nad głową, a do garnka na razie też jest co włożyć. Na brak weny twórczej jeszcze nie narzekam, więc i artystycznie wszystko jest w porządku. Czy jednak materialnie pasje te gwarantują mi utrzymanie? Raczej nie, wszelkie dochody jakie za ich sprawą zasilają mój budżet są efemeryczne, nie traktuję ich jako podstawy mojej tzw. niezależności finansowej. Ta ostatnia nie jest też zresztą specjalnie stabilna. Jak każdy staram się utrzymać na powierzchni zachowując godność. Naturalne są więc w tej materii upadki i wzloty.

Skąd pomysł na imponujący "Hołd" jaki złożyliście razem z Krzysztofem Dudą i Robertem Kanaanem Niemenowi?

Idea powstania tego albumu wyszła od Krzyśka Dudy, który znał Czesława Niemena osobiście. Wspomniany już Robofest był w warstwie ideologicznej poświęcony jego pamięci. Na jego potrzeby skomponowałem dość luźną wariację na temat utworu "Dorożką na Księżyc" z płyty "Katharsis”. Jak się potem okazało, był to punkt wyjściowy do nagrania całej płyty, utwór ten ją zresztą otwiera. W międzyczasie dokooptowaliśmy do składu Roberta Kanaana i w ten sposób każdy z nas oddał hołd Wielkiemu Samotnikowi. Mam nadzieję, że gdzieś w zaświatach Czesław z sympatią przygląda się temu przedsięwzięciu.

Dziękuję za rozmowę!

 

Wywiad przeprowadził Paweł Tryba

Zapraszamy także pod link:
https://przemyslawrudz.bandcamp.com/

 

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.