Kilku szkockich artystów czuje się w Polsce jak u siebie. Ray Wilson mieszka od kilku już lat w Poznaniu, Fish chyba by się rozchorował jakby raz do roku nie zagrał u nas koncertu... Mam nadzieję, że Lewis Hamilton też będzie wracał do naszego kraju, bo to świetny muzyk, który z młodzieńczą werwą podaje sprawdzone od dekad bluesowe patenty. Lewis jest również tytanem pracy – dał setki koncertów, prawie co roku wydaje autorską płytę i animuje szkocką scenę. Było o czym gawędzić po jego koncercie w olsztyńskiej Amnezji.
Masz dopiero 20 lat, a w przyszłym roku wychodzi twój czwarty album!
Tak, będzie miał tytuł „Shipwrecked”. Produkuję go wspólnie z George'em Nicholsonem. Staramy się, żeby piosenki zabrzmiały klasycznie, ale niosły w sobie coś nowego, czego wcześniej na moich płytach nie było.
To będzie pierwszy krążek, którego nie produkujesz sam.
Owszem, ale współpraca z George'em to duża sprawa. Ma osiągnięcia. Nagrywał Blacka Sabbath, współpracował z Glynem Johnsem, tym od płyt Led Zeppelin. Cieszę się, ze mam go na pokładzie. Zresztą wszystkie dotychczasowe płyty świadczyły o rozwoju. Kiedy produkowałem pierwszą byłem kompletnie zielony. Miałem szesnaście lat, dwa mikrofony – wszystko musiałem rozgryzać sam. Nawet porządnie śpiewać nauczyłem się jakieś dwa tygodnie przed sesją.
Twoje brzmienie jest typowo brytyjskie. Słychać po której stronie Atlantyku mieszkasz.
To kwestia korzeni. Dorastałem słuchając i grając dużo tradycyjnej szkockiej muzyki i to przeniknęło do mojego gitarowego stylu. Popatrz na Rory'ego Gallaghera – też miał kawałki, które były ewidentnie celtyckie, ale ten blues też gdzieś tam tkwił! Takie „Going To My Hometown” - toż to czysty folk!
I tak bym właśnie powiedział – na moje ucho sporo wziąłeś od Gallaghera, Alvina Lee i Jeffa Healeya.
A dziękuję to po porównanie mi schlebia. Pamiętam jakie wrażenie zrobił na mnie film „Roadhouse” (w Polsce wyświetlany pod niefortunnym tytułem „Wykidajło” - przyp. PT), w którym Jeff siedział w knajpie i grał te wszystkie stare piosenki. I do tego Patrick Swayze w głównej roli... Miałem może 12 lat kiedy go obejrzałem. Świetne kino!
A co sprawiło, że w ogóle sięgnąłeś po gitarę?
Kobiety! Każdy tak zaczynał. Idziesz na koncert, widzisz gitarzystę wycinającego solówki i jak po występie przepychają się do niego dziewczyny. Myślisz wtedy: ja też tak chcę! Na początku nauki słuchałem dużo Led Zeppelin i od razu mnie wciągnęło. Potem zobaczyłem ile jeszcze muzyki jest do odkrycia, zacząłem to zgłębiać, aż wreszcie to panienki zeszły na dalszy plan.
Jak to jest grać w jednym zespole ze swoim ojcem?
Tata pełni wiele ról. Gra na basie, jest menadżerem, prowadzi wóz. Na pewno nie jest to typowa relacja ojca z synem. Obaj w trasie żyjemy tak samo. Picie piwa, poznawanie dziewczyn... Ale też dobrze mieć przy sobie kogoś starszego, bardziej doświadczonego, żeby dopilnował nas, młodziaków, żebyśmy za dużo nie imprezowali. Tata trzyma cały interes w kupie.
Ale liderem zespołu nadal jesteś Ty!
No, fakt! (śmiech)
Sam wydajesz i koncertujesz na potęgę i jeszcze wspierasz rodzimą scenę. Wydałeś już kilka składanek z nagraniami szkockich bluesmanów.
Pomysł nie był mój, wyszedł od Taty, ja zająłem się produkcją. Pomyśleliśmy, że mamy bardzo mocnych wykonawców, o których mało kto wie. Dlaczego by nie zebrać ich w jednym miejscu, żeby ludzie mieli do nich łatwiejszy dostęp? Wydaliśmy już trzy części składanki „Jock's Juke Joint”.
Świetnie dziś zagrałeś „All Along The Watchtower”. Ten utwór bardziej jest znany z przeróbki Hendrixa niż oryginału Dylana. A co powiesz na wersję polską, punkowo-nowofalową? (w tym momencie wyciągam smartfona i puszczam „Naokoło wieży” Brygady Kryzys)
Ej, całkiem niezłe! Inne! Jest masa różnych wykonań tej piosenki, ale dla mnie najpiękniejsze jest odczytanie Dave'a Matthewsa!
Dziękuję za rozmowę!