Skład tegorocznej edycji festiwalu Prog In Park jest z górnej półki, z czym trudno dyskutować. Niemniej, organizatorzy wyszli z fajną inicjatywą zaproszenia jednego polskiego zespołu, który nie jest może szeroko znany, ale zasługuje na to, by ta sytuacja jak najszybciej się zmieniła. Miałem przyjemność porozmawiać z Cezarym Mielko, perkusistą zespołu Bright Ophidia.
Gabriel Koleński: Niedługo Wasz zespół wystąpi na festiwalu Prog In Park. Jak się z tym czujesz? Czy stresuje Cię ta myśl, biorąc pod uwagę towarzystwo, w jakim się znajdziecie?
Cezary Mielko: Przede wszystkim jesteśmy bardzo podekscytowani tym, że możemy zagrać na tak znaczącej imprezie. Rzeczywiście Prog In Park jest chyba największą imprezą, na której grają zespoły wykonujące muzykę progresywną w Polsce, a myślę, że też i jedną z przodujących w Europie. Tym bardziej, że w tym roku faktycznie mamy niesamowitych artystów, praktycznie pierwsza liga, Dream Theater, Opeth, Haken, Richie Kotzen czy Fish to naprawdę znakomite zespoły. Dla nas jest to bez wątpienia znaczący krok do przodu. Tym bardziej, że jesteśmy jedyną polską kapelą, która będzie miała przyjemność zagrać na Prog In Park.
GK: Stresujecie się tym, czy raczej wychodzicie, robicie swoje i nie przejmujecie się takimi rzeczami?
CM: Nie tyle, że się stresujemy, co raczej jesteśmy podekscytowani. Mamy 35 minut i będziemy starali się przez ten czas wypaść jak najlepiej. Przygotowujemy też specjalny set na tę okoliczność. Tutaj trzeba w przeciągu tych 35 minut pokazać esencję zespołu Bright Ophidia. Jedziemy dzień wcześniej, w piątek, by obejrzeć też pozostałe zespoły, które będą na festiwalu. To co najważniejsze, oprócz koncertu, to też spotkanie z ludźmi, tym światem muzyki progresywnej i nawiązanie szerszej współpracy. Z jednej strony mamy muzykę, granie i to co jest bardzo ważne, czyli przekazywanie energii ze sceny, ale z drugiej strony jest jeszcze ta sfera organizacyjna. Mamy nadzieję, że uda się dzięki temu postawić kolejny krok do przodu, nawiązać jakąś współpracę, czego efektem mogą być następne koncerty.
GK: Czy przygotowujecie się do tego występu w jakiś specjalny sposób czy to są standardowe próby, mając tylko na uwadze okrojony czas?
CM: Aktualnie staramy się zwiększyć ilość prób. Jedna próba jest poświęcona całemu setowi koncertowemu, który trwa ponad 50 minut, a druga przeznaczona tylko i wyłącznie na set pod kątem Prog In Park, tak żeby być stuprocentowo przygotowanym do tak znaczącej imprezy.
GK: Powiedz jak w ogóle doszło do tego, że pojawicie się na Prog In Park.
CM: Zespół wypracował to sobie (śmiech). Bright Ophidia, szczególnie w ostatnim czasie, zintensyfikowała swoją działalność. Wróciliśmy na scenę, zaczęliśmy więcej grać, wydaliśmy płytę „Fighting The Gravity”. Myślę, że w efekcie tego wszystkiego Tomek z KnockOut Productions postanowił zaprosić nas, potem była jedna rozmowa, druga… Oczywiście, czuliśmy się zaszczyceni, że jako jedyny zespół z Polski będziemy mogli zagrać na Prog In Park, tym bardziej, że to jest dla nas niesamowite wyróżnienie. Swego czasu udało nam się zagrać przed Adrenaline Mob, to też był wspaniały koncert. Tam z kolei zaprosił nas Piotr Kosiński, za akceptacją managementu zespołu. Wtedy zagraliśmy koncert przed Mikiem Portnoyem, teraz zagramy przed Dream Theater, co jest w pewnym sensie dopełnieniem składu (śmiech). W ten sposób historia się zamyka. To wszystko jest kwestią działalności naszego zespołu i rozmów, które też są ważne przy każdej imprezie, każdym koncercie. Jesteśmy tu gdzie jesteśmy, jest to krok do przodu i niezmiernie cieszymy się z tego.
GK: Wydanie płyty „Fighting The Gravity” z pewnością było dla Was przełomowe, bo od tamtej pory można Was coraz częściej zobaczyć i usłyszeć, ale pomiędzy „Fighting The Gravity” a Waszym poprzednim albumem „Set Your Madness Free” mięło sporo czasu. Przybliż mniej więcej co działo się wtedy z Waszym zespołem.
CM: Ta przerwa była spowodowana moim zaangażowaniem w zespół Cochise, z którym grałem przez dziewięć lat. Z tego względu, że z Cochise graliśmy bardzo dużo koncertów, jak na zespół rockowy, nie miałem zbytnio czasu na Bright Ophidia i to jeśli chodzi o granie, jak również sprawy organizacyjne. Wówczas nie było tego motoru napędowego, zespół nie miał perspektyw koncertowych, nie działo się nic bardziej intensywnego. Oczywiście, próby się odbywały, kompozycje też były przygotowywane w kontekście nowego albumu. Grając w Cochise, w którymś momencie doszło do pewnego przesilenia. Naszła mnie refleksja, żeby wybrać to co dla mnie będzie najlepsze. Wtedy zrezygnowałem z Cochise i mogłem w stu procentach zająć się zespołem Bright Ophidia. Zaczęliśmy więcej koncertować, wyszliśmy z uśpienia. Powodem było też to, że nagraliśmy płytę „Fighting The Gravity”, siedzieliśmy w studiu w Orli (Orla to wieś w województwie podlaskim – przyp. red.), pracowaliśmy bardzo intensywnie. Wiedziałem, że to jest ta muzyka, dla której chcę się poświęcić. To jest zespół składający się z przyjaciół i przede wszystkim ludzi, którzy są szczerzy aż do bólu i chcą przekazać swoją energię. Może nie jest to tak popularna i przyjemna muzyka jak inna, ale to jest właśnie to co mnie kręci. Doszedłem do wniosku, że trzeba w tym kierunku iść. Stopniowo zaczęło pojawiać się coraz więcej koncertów, m.in. obowiązkowym miejscem na mapie jest dla nas Wielka Brytania. W tym roku również udało nam się zagrać podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Brukseli. Są pewne perspektywy.
GK: Losy Bright Ophidii wydają się być nieco burzliwe, z jednej strony wiele sukcesów, spektakularne koncerty, z drugiej strony roszady personalne i przerwy w działalności. Mimo wszystko, udało Wam się to przewalczyć i wrócić z nową energią.
CM: Bright Ophidia to zespół pięciu przyjaciół, którzy się doskonale rozumieją i wspierają. Rzeczywiście były roszady personalne, ale wynikało to z kwestii przyziemnych. Nie jesteśmy zespołem profesjonalnym, granie nie zapewnia nam bytu. Każdy z nas pracuje, ma rodzinę, dużo różnych zajęć, a zespół jest dla nas pewnym azylem, terapią, żeby ochłonąć od życia codziennego, spotkać się i tworzyć dobrą muzykę. Muzykę wymagającą, w tym wymagającą przygotowania technicznego, ale myślę, że to jest w tym wszystkim wspaniałe, dlatego to jest muzyka progresywna, różnorodna, która nas wciąga. Roszady personalne wynikały z tego, że nie każdy był w stanie wygospodarować czas dla Bright Ophidia. Od kilku ładnych lat skład zespołu nie zmienia się. Cały czas jest Maniek na basie (Mariusz Rusiłowicz – przyp. red.), Marek na gitarze (Walczuk – przyp. red.), Przemek na drugiej gitarze (Figiel – przyp. red.), Adam na wokalu (Bogusłowicz – przyp. red.) i ja na perkusji. Z Adamem jesteśmy od samego początku, około 21 lat, był jeszcze w międzyczasie zespół Dominium (death metalowa kapela założona w latach 90-tych, w której grały 4/5 obecnego składu BO – przyp. red.). Myślę, że plusem jest, że to jest zespół ludzi szczerych, którzy spotykają się dla przyjemności i tworzą muzykę taką, która im pasuje. Nie musimy niczego nikomu udowadniać. Po prostu robimy swoje. A jak ludzie chcą jej słuchać, to jest ok. Bardzo dobrze, że z płyty na płytę dojrzewamy. Myślę, że wyznaczyliśmy pewien kierunek, którym podążamy. Ten kierunek został zapoczątkowany już na albumie „Red Riot”, później na „Set Your Madness Free”, a teraz na „Fighting The Gravity”, który w naszej ocenie jest najlepszym albumem, chociaż to może zabrzmieć bardzo sztampowo, bo przeważnie artyści mówią, że ich ostatnia płyta jest najlepsza (śmiech). Generalnie, jesteśmy zadowoleni z tego co się dzieje wokół zespołu, również przez to, że jest stabilny skład. Oczywiście, nie zawsze jest różowo, tak jak i w małżeństwie, czasami są sprzeczki, różnica zdań, ale co najważniejsze, konstruktywna.
GK: Jeśli chodzi o Wasz kierunek muzyczny, to rzeczywiście słychać, że z płyty na płytę on się trochę zmienia i pomiędzy płytami „Set Your Madness Free” oraz „Fighting the Gravity” słychać pewną różnicę, dlatego że ta druga wydaje się być bardzo konsekwentna, jednolita, mniej rozstrzelona stylistycznie niż poprzednia. Czy taki był plan czy tak po prostu wyszło?
CM: Przede wszystkim chcieliśmy zachować spójność w dość skomplikowanych, muzycznie i rytmicznie, utworach, zachowując przy tym swoją różnorodność. Pojawia się melodia, która spaja wszystkie nieoczekiwane rozwiązania muzyczne. Na pewno dojrzeliśmy do pewnych rzeczy. Jeśli chodzi o sekcję rytmiczną, zrezygnowałem z mało słyszalnych smaczków na rzecz konkretnych rozwiązań rytmicznych. Starałem się aranżować bębny w taki sposób, żeby zagrać to co jest najwłaściwsze dla poszczególnej kompozycji, bez niepotrzebnego napinania się. Mówię tu o kwestii aranżacji bębnów, ponieważ nagrywanie samych ścieżek perkusji było dla mnie bardzo wymagające. Wynikało to z bardzo profesjonalnego podejścia naszego realizatora, Krzyśka „Murka” Murawskiego, który wycisnął z nas ostatnie soki. Nawet pojawiły się takie chwile zwątpienia, czy przypadkiem nie zostawić tej perkusji (śmiech). Zdarzały się sytuacje ekstremalne, ale jakoś to przetrzymaliśmy. Płyta została bardzo dobrze nagrana na etapie wyjściowym, czyli każdy z muzyków wycisnął z siebie wszystko co mógł, ze swojej techniki, też ze sposobu nagrywania. Później już miks, mastering. Cała płyta wyszła bardzo spójnie oraz co najważniejsze, bardzo organicznie. Zależało nam na tym, żeby płyta była bardzo naturalna, żeby nie przesadzać z różnymi efektami, triggerami, itd. Wcześniej nagrywaliśmy „Set Your Madness Free” i „Red Riot” w studiu Hertz, które ma swoje specyficzne brzmienie. My jednak tym razem doszliśmy do wniosku, że pojedziemy do miejscowości Orla, zaszyjemy się w niedużym pomieszczeniu gospodarczym przerobionym na studio (LaGrunge Studio – przyp. red.) i będziemy nagrywać całą płytę. Trochę to trwało, może z tego względu, że nagrywaliśmy z przerwami, ponieważ tak jak wspomniałem, każdy z nas pracuje, ale też chcieliśmy się osłuchać z poszczególnymi elementami płyty. Efekt jest według mnie bardzo dobry. Jest to też duży progres jeśli chodzi o zespół Bright Ophidia.
GK: Czy myślicie już o kolejnej płycie? Ostatnia zebrała pochlebne recenzje, fajnie byłoby iść za ciosem, a od wydania „Fighting The Gravity” minęło już półtora roku.
CM: Tak, już przygotowujemy nowe rzeczy. W lipcu mamy zamiar ponownie odwiedzić La Grunge Studio w Orli. Chcemy nagrać epkę lub ewentualnie singiel. Pracujemy nad nowymi kompozycjami. Jedna już jest, być może będzie do niej teledysk. Podobnie jak przy „Fighting The Gravity”, kiedy to rok wcześniej wydaliśmy epkę „Against The Light” z czteroma utworami i tym razem chcemy nagrać „zwiastun” nowego albumu. Nową płytę będziemy przygotowywać raczej już na przyszły rok, żeby do końca roku 2019 promować „Fighting The Gravity”. Mamy zaplanowane koncerty, więc idziemy w tym kierunku, bo choć minęło już półtora roku od premiery ostatniej płyty, to nadal jest ona świeża i nieodkryta przez większość fanów muzyki progresywnej.
GK: Czy już wiecie jaki kierunek muzyczny będziecie chcieli obrać na nowym krążku czy jeszcze jest za wcześnie na takie dywagacje?
CM: Tu bardzo dużą rolę odgrywa nasz gitarzysta Przemek, który komponuje kręgosłupy utworów, a często też pełne aranżacje. Myślę, że nowa płyta będzie kontynuacją kierunku, który obraliśmy na „Fighting The Gravity”, czyli nie będą to utwory „na cztery” (śmiech), raczej „na pięć” lub „na siedem” (chodzi o rytmikę – przyp. red.). Myślę, że na kolejnej płycie pójdziemy w bardziej rozbudowaną partię wokali. Będzie bardziej melodyjnie i harmonicznie. Rozwiązania rytmiczne też są bardzo ciekawe. Pewne partie będą się powtarzać w obrębie poszczególnych kompozycji, ale wszystko będzie spajał wokal w harmonii, stawiamy raczej na czyste wokale. Może troszeczkę będą elementy nawiązujące do amerykańskiego grania, zobaczymy... Jedna kompozycja, tak jak wspomniałem, jest już gotowa i myślę, że będzie to spore zaskoczenie na polskiej scenie prog rockowej i prog metalowej.
GK: Ostatnio sporo koncertujecie. Jak oceniasz klimat i frekwencję na koncertach w Polsce i za granicą? Wiem, że macie porównanie.
CM: Zdecydowanie lepiej jest za granicą. Jest zdecydowanie większa frekwencja. Ludzie bardziej angażują się w koncerty, tak samo w zakup merchu – płyt, koszulek. Pewnie jest to też wynik sytuacji finansowej, kwestia zasobności portfela wśród zachodnich fanów. Choć jak gramy na Wyspach to przychodzi też dużo Polaków, myślę, że jest to taka tęsknota za swoim krajem. W Polsce jest różnie. Wszystko zależy od organizacji koncertu, patrząc przez pryzmat Bright Ophidia, też tego z kim zagramy. My jako zespół, pomimo tego, że mamy dwudziestojednoletni staż, nie jesteśmy w stanie zapełnić klubu w ilości dwustu czy trzystu osób, więc staramy się tak dopasowywać, żeby grać koncert u boku znanych zespołów. To jest też kwestia podejścia. Z Bright Ophidią raczej staramy się grać koncerty, które coś znaczą, festiwale, czy koncerty u boku dobrego, znanego artysty, żeby ten krok do przodu był postawiony. Graliśmy w klubach, ale aktualnie raczej nie jeździmy na drugi koniec Polski, żeby zagrać koncert dla 40 osób. Może jesteśmy już za starzy na takie podejście (śmiech). Jeżeli jedziemy, to nawet jeśli mamy dołożyć, to chcemy zagrać na dobrej sztuce, gdzie zobaczy nas większa ilość osób, żeby można było później porozmawiać na temat naszej muzyki i dotrzeć z nią do szerszego grona odbiorców. W ostatni weekend czerwca mamy właśnie dwa festiwale. Jeden to zlot motocyklowy w Siedlcach, gdzie zagrają bardzo dobre zespoły. Jest to impreza międzynarodowa, będą m.in. kapele z Białorusi, ale też z innych Państw. Kolejny festiwal to Gardłoryki w Nowym Mieście nad Wartą. Celujemy tak, żeby grać mniej, ale konkretnie. Oczywiście, jeśli pojawi się możliwość zagrania trasy z dobrym zespołem, z przyjemnością weźmiemy w niej udział.
GK: Jak oceniasz współczesny rynek muzyczny z perspektywy zespołu niszowego, ale na wysokim poziomie? Rozgoryczenie czy raczej znacie swoje miejsce?
CM: My na pewno nigdy nie będziemy w mainstreamie, chociaż kiedyś ktoś powiedział „nigdy nie mów nigdy”. Jeśli wziąć pod uwagę muzykę progresywną w naszym wydaniu, skomplikowaną, wymagająca też od słuchaczy pewnego zaangażowania oraz jakości przygotowania tej muzyki, nie będziemy wchodzić na rynek komercyjny. Tak jak wspomniałeś, jesteśmy w pewnej niszy, może nie w tak zwanej „elicie”, ale w pewnej niszy undergroundowej. Ta przestrzeń nam pasuje, ponieważ grając taką muzykę przez 21 lat, pomimo jej ewolucji, nie napinamy się i nie oczekujemy nie wiadomo czego. Po prostu gramy, robimy swoje i tyle. Tu gdzie jesteśmy, na chwilę obecną nam to odpowiada. Zawsze jakiś kroczek jest do przodu przy okazji zagrania jakichś dobrych koncertów czy wydania płyty. Motywują nas pochlebne recenzje, ale przede wszystkim to, że cały czas jesteśmy razem, spotykamy się na próbach, komponujemy i gramy w miarę naszych możliwości. Tym bardziej że, tak jak wspomniałem, każdy z nas prowadzi normalne życie. To jest też wymagające, żeby ciągnąć taki zespół, wykonujący muzykę, do której też trzeba się przygotować. Z drugiej strony, muzyka progresywna, tak jak możemy analizować rynek europejski czy nawet amerykański, ma się nieźle. Jeśli chodzi o zaistnienie na rynkach zachodnich, to oczywiście myślę o zespole Riverside, który też początkowo grając w Polsce, np. w Białymstoku (rodzinne miasto BO – przyp. red.), miał bardzo niską frekwencję, a potem pojechał w dobrą trasę z zespołem Dream Theater, wziął udział w dobrych festiwalach i wrócił tutaj z naprawdę olbrzymim bonusem. Myślę, że sukces Riverside na Zachodzie otworzył oczy fanów też w Polsce. Jest to kwestia pewnego dotarcia i wypracowania sobie publiczności wymagającej, która musi być odpowiednio przygotowana. Nie każdy będzie słuchał Riverside, tak samo jak nie każdy może słuchać Bright Ophidii. Tak to wygląda, ale faktycznie Riverside jest dowodem na to, że grając muzykę progresywną, można zapełniać duże sale koncertowe.
GK: Jestem pewien, że na zakończenie chętnie zaprosisz czytelników www.ProgRock.org.pl na festiwal Prog In Park.
CM: Oczywiście zapraszam bardzo serdecznie 12. i 13. lipca na Prog In Park w Warszawie. Zespół Bright Ophidia będzie miał okazję otwierać drugi dzień festiwalu o godzinie 16.00. Myślę, że już wtedy będzie doskonała publika i atmosfera. Z kolei o 17:45 zapraszamy na spotkanie z nami (w ramach tzw. signing sessions – przyp. red.). Będziemy mogli usiąść i porozmawiać, też podpisać nasze płyty i koszulki. Myślę, że będzie okazja do rozmów na temat sceny muzycznej, w tym progresywnej w Polsce i na Świecie. Zapraszam bardzo serdecznie. Myślę, że nie zawiedziemy fanów muzyki progresywnej. Będziemy starali się przekazać to co najlepsze w zespole Bright Ophidia.
Rozmawiał:
Gabriel „Gonzo” Koleński
Fotografie:
Krzysztof "Jester" Baran
-