Progrock.org.pl: Możesz powiedzieć mi trochę o samym Funky Flow?
Tomek Drachus: Od początku zatem... Zespół w takim składzie jak gra dzisiaj powstał w październiku 2005 roku. Wcześniej ja z Kubą (Kuba Szturm – gitarzysta zespołu) graliśmy w innych projektach pod tą samą nazwą. Były to rzeczy wokalne i właśnie po którymś rozpadzie kolejnego Funky Flow stwierdziliśmy, że nie będziemy się dłużej męczyć z wokalistami, tylko po prostu zrobimy skład instrumentalny. Najpierw znaleźliśmy basistę, który tak naprawdę cały czas był pod ręką, bo byliśmy z jednej uczelni. Bębniarza znalazłem podczas jednego koncertu klubowego. Pierwsze pół roku poświęciliśmy na zrobienie materiału. Potem, w 2006 roku zaczęliśmy grać pierwsze koncerty...
Jeździliście wtedy gdzieś dalej z koncertami?
T.D.: Nie, na początku graliśmy w tylko w Rzeszowie – wiadomo, trzeba się ograć, dopracować pewne rzeczy, a to lepiej zawsze robić ‘u siebie’. Później nagraliśmy demo w studiu Radia Rzeszów i zaczęły się koncerty wyjazdowe – wszystkie praktycznie udane... Latem 2007 nagrywanie płyty, potem szukanie sponsorów na jej wydanie i na początku 2008 roku wydaliśmy tą naszą płytę. Także tak to wygląda pokrótce – historia... (śmiech)
Dwa lata na nagranie takiej płyty – w takim razie pozostaje mi tylko pogratulować...
T.D.: Wiesz, to jest wszystko na tej zasadzie, że każdy z nas przez cały okres swojego muzycznego życia chciał coś zrobić. I czasem była możliwość zrobienia czegoś, czasem nie, różne zespoły się trafiały, a teraz... nam się akurat udało. Zawsze powtarzam, że mamy Zespół. Gdybym miał szukać drugi raz, w całej Polsce bym nie znalazł takich ludzi. Nie dość, że na co dzień jesteśmy kumplami, widzimy się prawie non-stop, to jeszcze na próbach każdy wie co ma zagrać, w jaki sposób i rozumiemy się praktycznie ‘na oko’. Także skład jest OK, wszyscy wiedzą w jakim kierunku chcemy iść i każdy robi swoje.
To pozwól, że zapytam Cię właśnie o ten kierunek. Przyznam się, że wasza płyta jest dla mnie sporym zaskoczeniem. Jak to jest, że młody zespół wybiera granie klasycznego niemal jazz rocka, w chwili, gdy wydaje się, że czasy zupełnie temu nie sprzyjają? Skąd pomysł na taką muzykę? Może wyczuliście, że wiatr wieje w tą stronę?
T.D.: W ogóle nie nastawiamy się na sukcesy medialne. Wiadomo, chcielibyśmy zaistnieć, ale nie na zasadzie ogólnopolskiej, ale tak, aby ludzie, którzy są osłuchani w takiej muzyce, kojarzyli Funky Flow. Nie zależy nam na tym, aby występować w MTV, czy reklamować różne banki.
A dlaczego taka muzyka? To wydaje mi się, że wyszło samo z siebie. Każdy z nas wychowywał się na czymś innym. Bębniarz jest na przykład fanem Toto. Ja wychowywałem się na różnych rzeczach. Na początku było to Judas Priest i Motorhead, ale później zaczęło się granie... Wydaje mi się, że każdy, kto cały czas siedzi w muzyce i drąży to i słucha co raz bardziej, to w którymś momencie natknie się na muzykę jazzową. Także był blues, rzeczy rockowe, a w końcu ktoś zagrał jazz... Potem pierwsze koncerty jazzowe i coraz bardziej, coraz bardziej się w tą muzykę wkręcałem... Basista jest z kolei popowym muzykiem praktycznie. Zawsze uwielbiał grać popowe rzeczy, potem soul... No a gitarzysta... Wiadomo, jak większość gitarzystów wychowany na Hendrixie, potem był John Scofield, Larry Carlton... - to wszystko cały czas ewoluuje, a płyta jest wypadkową.
Ciekawe, że mimo przecięcia się waszych, tak różnych przecież, inspiracji ‘Couple of Grooves’ jest płytą bardzo spokojną i spójną.
T.D.: To dlatego, że nie robiliśmy nic ‘na szybko’. Materiał na płytę powstawał dwa lata. Gdy weszliśmy do studia zespół był dobrze zgrany i każdy wiedział co ma robić.
Jeden z utworów na płycie nosi tytuł ‘Chillout’, ale w zasadzie określenia takie jak chillout, smooth wydają się bardzo dobrze pasować do ‘Couple of Grooves’.
T.D.: Wydaje mi się, że to kwestia indywidualnego odbioru. Znam ludzi, którzy po przesłuchaniu dwóch numerów z płyty byli zmęczeni. Może to też być kwestia studia i realizacji – w końcu pierwszy raz byliśmy w studiu.
Mam jednak wrażenie, że jest pewna bariera emocjonalności, której nie przekraczacie na tej płycie.
T.D.: I to właśnie robi studio. Na koncertach, na żywo, jeżeli ludzie jeszcze współpracują z tobą emocjami, to wszystko idzie zupełnie inaczej. Jest mocniej, agresywniej, ale nie w sensie muzycznym – jest po prostu energiczniej.
Nie ukrywam, że chciałbym trafić na wasz koncert. Czuć, że w tym materiale zgromadzonym na płycie tkwi olbrzymi potencjał koncertowy.
T.D.: To też jest tak, że trzeba się w studiu maksymalnie hamować. Normalnie, kiedy grasz na żywo, wydaje ci się, że inne rzeczy pasują, że coś innego można zagrać, a w studiu – wychodzisz, posłuchasz, okazuje się, że to nie pasuje i wiele rzeczy musisz zagrać tak a nie inaczej.
Płytę nagraliście w siedem dni. Nie mieliście dużo czasu na poprawianie.
T.D.: W studiu najwięcej czasu zajmuje ustawianie sprzętu... (śmiech) A już samo granie... Dużo rzeczy jest improwizowanych, ale są rzeczy, które mieliśmy dopracowane perfekcyjnie – przychodziliśmy i po prostu je nagrywaliśmy.
Jesteście z ‘Couple of Grooves’ zadowoleni?
T.D.: Tak. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że jest to nasza pierwsza płyta, to jesteśmy bardzo zadowoleni. Wiadomo, każdy artysta po nagraniu płyty znajdzie w niej rzeczy, które tu by zmienił, tam by zmienił, ale to jest już nie do przejścia.
Chciałbym zapytać o ‘Kozi Syr’. Pomijając już sam tytuł, jest to utwór mający wszelkie znamiona hitu. Szturmujecie listy przebojów?
T.D.: Nie, nie było pod tym kątem żadnych ataków... W sumie większą część tematu tego utworu zrobiłem pod wpływem fascynacji Bobem Jamesem. W pierwszym wariancie był to spokojny, smooth jazzowy utwór. Ale zagraliśmy go kilka razy i okazało się, że czegoś mu brakowało. Zaczęliśmy kombinować – tu trochę szybciej, tam trochę wolniej – i tak doszliśmy do ostatecznej wersji.
Czy mógłbyś mi coś więcej powiedzieć o tym jak powstają wasze utwory?
T.D.: Każdy ma coś do powiedzenia w zespole i od tego założenia właściwie wychodzimy. Staramy się nic sobie nie narzucać. Nikt nie mówi bębniarzowi, że ma zagrać taki a taki rytm. Jeśli ktoś przynosi jakiś temat, to gramy, próbujemy – coś, nie pasuje, to zmieniamy. No, ale trzeba mieć jakąś podstawę, temat, układ harmoniczny i potem to już się samo rozkręca. Nie ma czegoś takiego, że przychodzimy na próbę i ktoś mówi, że robimy nowy numer. No bo co? Trzy, cztery i robimy numer? Nie w tą stronę. Ktoś przynosi osiem taktów, próbujemy, nagrywamy - wszystko wspólnie... Choć nie ukrywam, że ostatnio gitarzysta przejął pałeczkę kompozytorską, bo przynosi najwięcej nowych tematów.
Mówiliśmy o przeszłości Funky Flow, o tym, jak to dziś wygląda, muszę w takim razie zapytać jeszcze o przyszłość.
T. D.: Najbliższe plany? Chcemy pograć. Chcemy jak najwięcej pograć. Chcemy się pokazać jak najszerszej publiczności. Jak już mogliśmy zauważyć, odbiór naszej muzyki jest pozytywny, więc po prostu – pojeździmy po kraju i pogramy. Nas to po prostu bawi, lubimy to robić. Także przede wszystkim granie, a co wyjdzie później – zobaczymy...
Czekam więc na dzień, kiedy rano włączę radio i usłyszę, że w moim mieście gra dziś Funky Flow.
T.D.: Niedługo ruszamy z naszą stronką internetową – www.funkyflow.pl - tam będą wszystkie informacje, będzie newsletter i wszystkich chętnych będziemy o najnowszych wydarzeniach informować na bieżąco.
Rozmawiał: Jacek Chudzik.
zobacz też: Funky Flow
Funky Flow w Lizardzie (Kraków, 9.02.2010 r.)