A+ A A-

Jeśli się kocha to, co się robi, czas się znajdzie. Rozmowa z zespołem Circle Of Bards

Mariusz Migałka, filar lubelskiej sceny rockowej, jest wyjątkowo zapracowanym człowiekiem. Całe serce włożył we własny, dynamicznie rozwijający się folkowy projekt – Circle Of Bards, który był głównym tematem naszej rozmowy. Jednocześnie śpiewa w obiecującym progmetalowym zespole, a składy, z którymi występował wcześniej, trudno zliczyć. A wszystko to po godzinach pracy. Kiedy większość tak zwanych szarych ludzi po piętnastej odpoczywa przy ulubionej muzyce (względnie ulubionym napoju) – Mariusz zapamiętale muzykę tworzy.

Progrock.org.pl: Czy czujesz nostalgię za dawnymi czasami?

M.M.: Nostalgia nie jest najszczęśliwszym określeniem. Fascynuje mnie średniowiecze, to prawda. Ale nie chciałbym wtedy żyć. Jak to niegdyś ujął wielki pasjonat historii, Ronnie Dio: średniowiecze to wspaniałe czasy, ale nie mieli wtedy toalet. (śmiech)

Jeśli już jednak przyszłoby Ci wtedy żyć – wybrałbyś lutnię minstrela czy rycerski miecz?

Zdecydowanie lutnię. Mój kolega Damian Sochar, który zasilił ostatnio skład koncertowy Circle Of Bards, z pewnością wybrałby miecz. A może nawet topór wojenny? (śmiech)

Dotychczas COB było projektem jednoosobowym, teraz współpracujesz z Damianem. Ale z tego, co wiem, planujesz dalsze poszerzenie składu?

Początkowo Circle Of Bards miał być jedynie projektem, w którym dawałbym upust swojemu umiłowaniu muzyki dawnej, celtyckiej. Z takich powodów narodziła się płyta Circle Of Bards. Niedawno pojawiła się okazja zagrania koncertu na żywo w lubelskim Radiu Centrum w programie HelloFolks! – był to pretekst do zebrania większej zgrai. Damian bardzo chętnie przystał na moją propozycję i w taki sposób COB zagrało swój pierwszy koncert w historii. Wkrótce wzrosło zainteresowanie tym zespołem i w pewnym momencie powstała koncepcja, by Circle Of Bards stał się również nazwą większego projektu muzycznego, który planowaliśmy stworzyć od dawna z Damianem. Nie chciałbym niczego na ten moment deklarować. Wszystko wymaga solidnego przemyślenia i przede wszystkim spróbowania. Skład miałby się poszerzyć o perkusistę, rozważamy dołączenie gitar elektrycznych – osobiście marzy mi się dudziarz, flecista itd. Plany są szeroko zakrojone.

Nie obawiasz się, że elektryfikując COB zmienisz go z formacji na skalę krajową unikalnej w jeszcze jeden folkmetalowy zespół?

To prawda, folkmetal jest teraz w natarciu. Nie chciałbym jednak, żeby COB było z miejsca włożone do tej szufladki. Od lat marzę o zespole, który łączyłby moje najrozmaitsze fascynacje. Grałem folk, klasycznego hard rocka, powermetal... Chciałbym, żeby te moje doświadczenia spotkały się w Circle, żebyśmy mogli zagrać muzykę z różnych półek, a jednocześnie by było słychać, iż to wciąż ten sam zespół.  Pierwszą próbą stworzenia czegoś takiego był Dragonslayer – udało mi się w nim połączyć heavy metal z akustycznym brzmieniem. Efekt jest całkiem przyzwoity jak na niski budżet.
Wszystkie utwory z demo COB można zagrać dwojako – albo w konwencji balladowej, albo z konkretnym uderzeniem. O to nam właśnie chodzi – móc zagrać koncert metalowy, ale też jakiś intymny, akustyczny występ w małym pubie.
Tak jak powiedziałem – nie chcę niczego deklarować. Czas pokaże, czy koncept się uda. Jesteśmy już po pierwszych próbach ze składem rockowym. Ta część planu powiodła się – wszystko brzmi solidnie i krzepko. Zobaczymy, czy uda nam się włączyć w to wszystko klimat z Circle Of Bards. Wówczas będziemy mogli złożyć jakieś deklaracje i podjąć decyzje.

Czy na pewno cały materiał z Twojego demo można tak rozmaicie potraktować? Nie wyobrażam sobie mocniejszej wersji Czarnych smoków. Może jest tak dlatego, że ten utwór ma już kilka lat i znalazł się na Twojej dawnej EPce z poezją śpiewaną.

Fakt, Czarne smoki, może także w pewnym stopniu My Magic Song, w tym sensie odstają od reszty płyty – z pewnością trudno byłoby je przełożyć na rocka. Ten drugi utwór także miał swą premierę już wcześniej – na demo Reasonable Contradiction Dragonslayer. To prawda, że zaczynałem przygodę z muzyką od piosenki autorskiej. Dziś się już względem tych początków nieco dystansuję. Ale obydwa te utwory były dla mnie czymś przełomowym – Czarne smoki to próba wprowadzenia elementów celtyckich do poezji śpiewanej, z kolei My Magic Song to kompozycja stricte celtycka, ale również mocno progresywna. A że ta fascynacja kulturą Celtów pogłębiała się, powstało więcej tak brzmiących piosenek – aż doszedłem do Circle Of Bards.

Te dwa wymienione przez Ciebie utwory mają zdecydowanie mniej wyraźną strukturę rytmiczną. Stąd wynikłaby trudność odegrania ich w ciężkiej wersji.

To prawda, ale też dzięki temu urozmaicają płytę. Nie lubię na albumach monotonii. Dla mnie na dobrej płycie powinny być i mocne utwory, i ballady, i coś bardziej rozbudowanego, zaskakującego. Ale też to wszystko winno nosić piętno stylu wykonawcy.

W ostatnich latach mieliśmy przypadek odwrócenia się zatwardziałych hardrockowców od dawnego idola, bo ten sięgnął po inną muzykę. Nie boisz się reakcji równie skrajnej jak ta, jakiej obiektem stali się Blackmore's Night?

Osobiście lubię to wcielenie Ritchiego Blackmore'a. Ta muzyka do mnie przemawia. Słychać, że Ritchie dotarł w końcu do tego, czego szukał i jest szczęśliwy – choć tego po nim jak zwykle nie widać. Dobrze, że miał odwagę na taką voltę i wybrał właściwy moment, by jej dokonać. Jednak, mimo tego, on cały czas jest sobą. Wystarczy obejrzeć jakikolwiek występ Blackmore’s Night, by zrozumieć, że „człowiek w czerni” wciąż się mało uśmiecha i wkurza na pozostałych, gdy coś jest nie po jego myśli. Na swoich koncertach Blackmore's Night przywołują ducha muzyki dawnej, ale czasem Ritchie sięga po gitarę elektryczną i na moment przywraca do życia klasycznego hard rocka spod znaku Rainbow czy Deep Purple. Candice też lubię. (śmiech)

Na stronie MySpace nie odżegnujesz się też od inspiracji tym bardziej komercyjnym podejściem do celtyckiego folku spod znaku Clannad.

Clannad zawsze będzie gdzieś we mnie tkwił. Oglądałem jako dziecko ten słynny serial o Robin Hoodzie z ich muzyką. Potem słuchałem jej na płycie Legend. Kiedy ten serial emitowano pierwszy raz, jeszcze w latach osiemdziesiątych, to była niesamowita rzecz! I jeszcze ta baśniowa ścieżka. To był dla mnie – i pewnie dla wielu innych – pierwszy kontakt z muzyką celtycką w jakiejkolwiek formie. Potem słuchałem innych płyt Clannad, ale Legend pozostaje tą najlepszą, tą pierwszą miłością. Myślę jednak, że moja muzyka pod wieloma względami różni się od Clannad. Nie przepadam za brzmieniem syntezatorów w takiej estetyce – szukałbym raczej brzmień klasycznych, starych instrumentów.
Według mnie muzyka ma obfitować w emocje, a tego nie da się oddać z pomocą programowania komputerowego. Emocje mogą wyrazić tylko żywi muzycy – niech grają również na syntezatorach, ale ich brzmienie winno dopełniać ogólnej wizji muzycznej, nie odbiegać od niej. Mam tu raczej na myśli Circle Of Bards, niż Clannad.

Jak wyglądają wydawnicze plany COB?

Myślę o płycie, a równocześnie rozbudowuję skład. Na pierwszym albumie chciałbym ponownie nagrać utwory z demo w nowych wersjach oraz kilka nowych kompozycji. Ostateczny kształt i brzmienie albumu będą zależne do tego jaki zbierze się skład. Jeśli nie uda się połączenie rocka z folkiem, pozostanę przy folku. Mimo wszystko Circle Of Bards nie zostanie odłożony do szuflady. Powstaje nasza strona internetowa, o której premierze z pewnością poinformuję ProgRock. Jeśli pozostaniemy grupą folkową, to nawet w obecnym dwuosobowym składzie będziemy kontynuować tę podróż. Ufam jednak, że poszerzymy Krąg Bardów o wspaniałe osobowości i świetnych muzyków.

Dawne rycerskie eposy bywały grane przez całą noc – przy ognisku albo przy kominku. Nie kusi Cię, żeby  zawrzeć na płycie jedną długą opowieść?

Kusi, jak najbardziej. Ale o concept albumie możemy pomyśleć dopiero wtedy, gdy piosenki, które teraz wykonujemy doczekają się godnej siebie rejestracji.

Circle Of Bards to Twoje własne dziecko. Czy jednoczesne występy z progmetalowym Acute Mind nie odciągają Cię od niego?

Jeśli się kocha to, co się robi – czas się znajdzie. Wymaga to wielu wyrzeczeń i planowania wszystkiego z większą dokładnością, ale jest możliwe. Acute Mind to zespół z ustaloną już wcześniej formułą, do którego w pewnym momencie dołączyłem. To wymaga ode mnie pewnej pokory. Nie jestem tu „na swoim” i muszę dobrze, z uczuciem wykonać wcześniej ułożone linie wokalne i napisane przed moim przybyciem teksty. To wyzwanie.

W swoich dotychczasowych przedsięwzięciach zawsze byłeś w centrum uwagi – i jako poeta z gitarą, i jako hardrockowy wokalista. W progresywnym zespole musisz czasem ustąpić miejsca kolegom.

To także wymaga pokory. Byłem przyzwyczajony, że dotychczas cały ciężar show spoczywał na mnie. Tu musiałem się nauczyć cofać w cień. Nie zawsze ja rządzę na scenie, musiałem opanować sztukę nie rzucania się w oczy podczas częstokroć długich partii instrumentalnych. To dla mnie coś nowego, ale cieszę się, że jestem częścią Acute Mind – gdyby nie podobało mi się to, co robili wcześniej, nie podjąłbym się roli wokalisty. Po niemal roku wspólnego grania, docierania się, szlifowania materiału widać efekty naszej współpracy.

Niektórzy członkowie Acute Mind to Twoi dawni partnerzy z hardrockowego Mr.Hyde. Czy ten zespół jeszcze istnieje?

Fakt, Darek Hanaj tam bębnił, a Dorota Turkiewicz grała na klawiszach – także w Dragonslayer. Mr.Hyde to był dobry, ciężko grający zespół. Zrobiliśmy sobie przerwę dwa lata temu. Chcieliśmy go reaktywować w zeszłym roku, ale tak się ułożyło, że z Dorotą i Darkiem występuję teraz w Acute Mind, a Damian Sochar, który grał w Mr.Hyde na gitarze basowej, jest teraz członkiem Circle Of Bards. Tamten projekt już się chyba nie doczeka wskrzeszenia. Chociaż kto wie…

Wiem, że Acute Mind jest w trakcie rejestracji pierwszego albumu. Mógłbyś coś o nim opowiedzieć?

Kończymy nagrywanie gitar, potem przyjdzie czas na klawisze Doroty, a następnie na moje partie wokalne. Na albumie znajdzie się najprawdopodobniej osiem numerów, a być może jeszcze bonus akustyczny. Wiadomo, że debiut jest zazwyczaj zbiorem wczesnego repertuaru, więc wykonuję teksty odziedziczone w spadku po Arku Piskorku – Acute Mind to głównie jego dzieło. Przy drugiej płycie, jak Bóg da ją nagrać, popracujemy nad lirykami już we dwóch, zaś nad muzyką z całym zespołem.

Ostatnie pytanie. Zahaczyłeś w życiu o naprawdę rozmaite style muzyczne. Kim się czujesz? Poetą, średniowiecznym bardem czy heavyrockowym twardzielem?

Niczym z wymienionych. Taka mnogość różnych projektów bardzo mi pomogła, poszerzyła mi wyobraźnię, rozwinęła umiejętności muzyka i twórcy, nauczyła dystansu do tego, co robię. Dlatego, choćby zabrzmiało to szumnie, czuję się muzykiem – mimo że nie znam teorii. Rozmawiałem niedawno z kolegą, który ukończył konserwatorium i jest magistrem gitary. Powiedział mi coś, co mnie ogromnie podbudowało. Stwierdził, że w nim, po latach studiów, dopiero teraz wzrasta chęć do bycia muzykiem, uczy się tego. I zazdrości mi, naturszczykowi – bo ja własną muzykę tworzę od ładnych paru lat.

zobacz też: Circle Of Bards

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.