A+ A A-

"Nie mam hobby poza muzyką" - rozmowa z Lee Abrahamem

Sprawna organizacja oraz bardzo luźna, niemal rodzinna atmosfera konińskiego festiwalu rocka progresywnego przyniosły mnóstwo niezwykłych znajomości. Mieliśmy na przykład okazję poznać Lee Abrahama, basistę Galahad. Muzyk, oprócz tego, że oczywiście świetnie zagrał na swojej gitarze, w kuluarach promował swoją najnowszą solową płytę pt. „Black & White”, którą polecamy z pełną gwarancją. Lee okazał się być bardzo rozmownym, wesołym facetem i bez żadnych obiekcji umówił się z nami na wywiad. I oto mamy zaszczyt ów wywiad zaprezentować w naszym serwisie. Ostatnie kilka lat kariery muzyka, bogate w różnorakie wydawnictwa, spowodowało, że mieliśmy o co Lee wypytać.


Przede wszystkim – dziękujemy za wizytę w Polsce z Galahad. Byłeś u nas już wcześniej. Co sądzisz o naszym kraju? Czy jest coś, co zapamiętasz z tej właśnie podróży?
Mieszkają tu bardzo dobrzy, mili ludzie. Zawsze jest mi przyjemnie przyjeżdżać do Polski. Koncert w Koninie był naprawdę niesamowit, szkoda, że Riverside nie mogli do nas dołączyć.

Porozmawiajmy o początku Twojej kariery. Ponoć popularność zdobyłeś umieszczając swoje utwory w księdze gości na stronie Spock's Beard. Opowiedz nam coś o tamtych czasach.
To prawda, zamieszczałem tam posty, poznając w ten sposób ludzi. Nagrałem epicki utwór pt. „On The Other Side Of The World” i wysłałem do kilku użytkowników. Spodobał im się, a to zachęciło mnie do nagrania całego albumu. Sprzedałem go około sto sztuk, głównie ludziom z księgi gości. To był właściwy początek mojej kariery.

Nagrałeś wiele płyt, działasz w kilku różnych zespołach. Czy nie jesteś pracoholikiem?
Czasem tak się czuję. Ale taki John Mitchell gra w Arena, Frost*, It Bites, The Urbane, gra też na żywo z innymi składami, produkuje itd. Jeśli będę tak zajęty jak on - wtedy nazwę się pracoholikiem. Ja po prostu uwielbiam muzykę, a progresywnego rocka w szczególności!

Nie chcielibyśmy rozmawiać tylko o Galahad, ale pewne pytania zadać trzeba. Jak dołączyłeś do zespołu?
Śledziłem ich poczynania, bo pochodzili z mojej okolicy. Kiedyś wszedłem na ich stronę i ze zdziwieniem dostrzegłem, że poszukują basisty. Natychmiast się z nimi skontaktowałem. Urządzili przesłuchanie, po którym natychmiast dostałem tę pracę. To było wspaniałe!

Wstąpiłeś w szeregi Galahad tuż przed nagraniem „Empires Never Last”. Czy miałeś jakiś wpływ na ten album? Zarówno na „Empires...”, jak i na Twoich solowych płytach, pełno jest ciężkich gitar.
Zespół osiągnął takie brzmienie, zanim zostałem jego członkiem. Ale na swoich solowych płytach już wcześniej robiłem podobne rzeczy.

Zostawmy Galahad, porozmawiajmy o innych aspektach Twojej twórczości. Nagrywasz solo, działasz w zespole Idle Noise, ostatnio także w After The Storm. Na czym według Ciebie polegają różnice między tymi projektami?
Moje solowe płyty są zdecydowanie progresywne, miejscami bardzo ciężkie, podczas gdy Idle Noise to formacja czysto popowa. Bardzo się zdziwiliśmy, gdy Oskar Records zdecydowało się wydać nasz album, nigdy nie chcieliśmy go udostępniać szerszej publiczności. Ale opinie były tak przychylne, że może nagramy kolejną płytę pod tym szyldem. After The Storm z kolei to tak naprawdę zespół Deana Bakera (klawiszowiec Galahad - przyp. red.). Poprosili mnie o produkcję płyty, a skończyło się na nagraniu wszystkich ścieżek basu i gitar. Tak byli zadowoleni z mojej pracy, że poprosili mnie o współkomponowanie materiału na drugi album, co bardzo mnie cieszy. Może After The Storm wystąpi na żywo w kilku miejscach.

Czym jest dla Ciebie granie w pubowym cover-bandzie Indigo Pilots? Czy to rodzaj odskoczni?
Tak, zdecydowanie. To naprawdę świetna zabawa, ale z jednym zastrzeżeniem - muzykę traktujemy poważnie. Naprawdę szanujemy naszych ulubionych wykonawców. Perkusista Gerald Mulligan to mój przyjaciel, zagrał na wszystkich moich płytach. Wokalista Sean Filkins również pojawił się na ostatnim albumie, „Black & White”.

Urodziłeś się w okolicy Southampton - kolebki rocka neoprogresywnego. Znasz wielu sławnych muzyków, niektórzy z nich to wręcz legendy. Czy to dlatego zająłeś się prog rockiem?
Nie. Wiedziałem, że wielu tych ludzi mieszka w mojej okolicy, ale nie znałem ich przed dołączeniem do Galahad. Ten zespół otworzył mi wiele drzwi, pozwolił mi się wspiąć kilka szczebelków w górę drabiny.

Pracowałeś ze znanymi artystami, np. Martinem Orfordem, Karlem Groomem, Johnem Mitchellem czy Garym Chandlerem. Jak wygląda taka współpraca? Czy jest ktoś, kogo chciałbyś zaprosić następnym razem? A może właśnie z kimś nagrywasz?
Poznałem Martina i Karla w 2004. roku dzięki internetowi i poprosiłem ich o udział w nagrywaniu płyty „View From The Bridge”. Od tego czasu przyjaźnimy się z Karlem, zwłaszcza że produkował ostatni album Galahad. Wielokrotnie potem razem pracowaliśmy i wiele się od niego nauczyłem. Johna poznałem przez wspólnego znajomego. Z nim też się zakumplowaliśmy i często wychodzimy  się napić. Za dużo! Gary'ego Chandlera spotykałem w przeszłości wielokrotnie. Byłem bardzo zadowolony kiedy zgodził się zaśpiewać na „Black & White”. Na chwilę obecną nie ma nikogo, kogo chciałbym pozyskać do współpracy. Zobaczymy co przyniesie przyszłość. Sporo teraz pracuję w studio. Jednym z projektów jest album byłego wokalisty Big Big Train i mojego przyjaciela z Indigo Pilots - Seana Filkinsa.

Czy wszystkich tych muzyków można zebrać  na wspólny koncert?
Stanowczo nie! A byłoby świetnie!

Jak wyglądają koncerty innych Twoich grup? Idle Noise to projekt studyjny, jak ma się sprawa z After The Storm?
Wkrótce zamierzamy zacząć komponowanie drugiego albumu. Kiedy ten wyjdzie - może wtedy pogramy na żywo.

Jak poznałeś Steve'a Kingmana, drugą połowę duetu Idle Noise?
Graliśmy razem jakieś cztery lata temu w tribute bandzie Coldplay. Może tej jesieni nagramy nową płytę.

W przeszłości nagrałeś sporo muzyki dla przyjemności przyjaciół. Czy nie chciałbyś umieścić jej na jakimś wspominkowym albumie?
Świetny pomysł - jeśli tylko będzie na takie wydawnictwo zapotrzebowanie. Może OSKAR Records zgodziliby się to wydać?

Twoja płyta „View From The Bridge” to concept album. O czym opowiada?
To historia bliźniaków rozdzielonych tuż po urodzeniu. Jeden z nich wiedzie szczęśliwe życie, drugi - nie. Poznają się przypadkiem, gdy ten pechowy chce popełnić samobójstwo. To spotkanie pozwala im właściwie docenić swoje życia.

Twój najnowszy, jeszcze ciepły album „Black & White” znów obfituje w markowych gości. Czy zaprosiłeś akurat tych muzyków, żeby dodać muzyce trochę czerni i trochę bieli?
O rany, wiele zależy od tego, kto akurat jest osiągalny kiedy nagrywam! Miałem umówione dogranie kilku partii gitar z Nickiem Barrettem z Pendragon, ale akurat był zajęty czymś innym. Więc John Mitchell zagrał więcej, niż miał w pierwotnym zamyśle. Ale kompromisem bym tego nie nazwał - John za dobrze się spisał.

Uważamy, że „Black & White” to naprawdę adekwatny tytuł.  Połączyłeś ciężkie, metalowe fragmenty z momentami brzmiącymi niemal jak dobry pop. Czy tak powinniśmy rozumieć tytuł?
Tak, w pewnym sensie. Ale też płyta zawiera dwa potężne utwory. „Black” jest mroczne i klimatyczne, skupia się na ciemnych aspektach życia, depresji, kłamstwach... „White” jest bardziej optymistyczne, mówi o realizacji dążeń, miłości, zgodzie z samym sobą. Taki był mój pomysł, ale każdy może rozpatrywać tytuł inaczej, mnie to nie przeszkadza.

Według nas „Black & White” powinno być traktowane jako wzorzec progresywnego rocka. W trakcie jednego utworu zmieniasz style i nastroje, ale zawsze towarzyszą temu świetne melodie. Zgodziłbyś się z tym?
Tak. I dziękuję!

„Black & White” wskazuje, że lubisz krótsze, melodyjne piosenki i rozbudowane epiki. Czy kiedykolwiek nagrałbyś album złożony tylko ze suit?
Nigdy nie mówi się nigdy. Ale nie sądzę. Chcę nagrywać albumy, których miłośnikiem sam mógłbym być. A ja lubię na albumie po trochu wszystkiego: ciężaru, melodii, chwytliwości, nastroju, światła, ciemności, zadowolenia – wszystkiego! Taki prawdziwy 60-minutowy rollercoaster!

Porozmawiajmy o wkładce. Przy tekście „Face The Crowd” umieściłeś zdjęcie Barracka Obamy, a przy „Celebrity Status” - Paris Hilton. Czy to nie nazbyt oczywiste?
Nie powiedziałbym. Projekt graficzny powierzyłem mojemu przyjacielowi, Paulowi Tippettowi, który wykonał świetną robotę dla Kino, Frost*, Galahad, Twelth Night czy It Bites. Zastanowił się o czym według niego są piosenki i na tej podstawie wykonał wspaniałe ilustracje.

Chyba lubisz grać z Deanem Bakerem. Współpracujecie w Galahad i After The Storm, Lee zagrał na fortepianie na „Black & White”. Dobrze się rozumiecie. Czy to dlatego, że jesteście przyjaciółmi?
Tak, zawsze podczas tras Galahad mamy wspólny pokój i gawędzimy o sobie muzyce. Dobrze się dogadujemy.

Jakim człowiekiem jesteś na co dzień? Masz jakieś inne hobby poza muzyką?
Nie, jest tylko muzyka. Smutne, prawda?

Opowiedz coś o swoich ulubionych wykonawcach.
Uwielbiam Dream Theater, Porcupine Tree, It Bites. Ale wy pewne znacie wszystkie te kapele.

Na jakiej płycie teraz pojawi się Twoje nazwisko? Czy to będzie album solowy, a może jakiś nowy projekt?
Naprawdę nie wiem. Teraz skupiam się na promocji „Black & White”.

Dziękujemy za wywiad! Chcielibyśmy zaprosić Cię znów do Polski. Może tym razem z jakimś innym składem?
Byłoby świetnie, dziękuję!

Wywiad przygotowali i przeprowadzili: Krzysztof Baran i Paweł Tryba.
Zdjęcie: Krzysztof Baran.

zobacz też: Abraham, Lee
 
{mosimage}

Komentarze

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.