ProgRock.org.pl

Switch to desktop

"U wrót Krainy Marzeń" - rozmowa z zespołem Love De Vice

{mosimage}W 2007 roku pięciu znajomych postanowiło zrobić coś razem. Byli to: Robert "Robur" Wieczorek (gitary), Andrzej "Messi" Archanowicz (gitary), Robert "R.i P." Pełka (gitara basowa), Krzysztof "Krzychu" Słaby (instrumenty klawiszowe) i Tomasz "Kudel" Kudelski (perkusja). Swojemu pomysłowi dali nazwę Playfinger. Wkrótce dołączył do nich Paweł "Ozzie" Granecki (śpiew). Grupa zmieniła nazwę - dzisiaj nazywa się Love De Vice. Ten skład zespołu i pod tą nazwą wydał 15.06.2009 swój debiutancki krążek zatytułowany "Dreamland". Trudno jednoznacznie określić muzykę Love De Vice - jedni słyszą w niej tylko hard rock, inni rock progresywny. Na ten temat można sprzeczać się do białego rana i nie znaleźć rozstrzygnięcia sporu. I nie jest ważne która ze stron sporu ma słuszność. Ważniejsze jest to, że muzyka z tej płyty brzmi niezwykle świeżo i nowocześnie, chociaż swoimi korzeniami sięga głęboko rocka lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych minionego wieku.

Właśnie mija miesiąc od dnia, w którym ukazał się " Dreamland ", Wasz debiutancki krążek. Jak sprzedaje się ta płyta?
 
LDV: Płyta sprzedaje się całkiem nieźle, zszedł prawie cały nakład startowy. Nie jest to muzyka komercyjna, więc tym bardziej nas cieszy zainteresowanie tym wydawnictwem. Mamy sygnały o pozytywnej szeptance wśród słuchaczy. Płyta nie ma oszałamiającej promocji, były też kłopoty z dystrybucją. Teraz jest już ok. Mamy piosenkę na liście przebojów Antyradia, co pewnie dodatkowo pomaga w popularyzacji naszej muzyki.
 
Na oficjalnej stronie Love De Vice można przeczytać, że utwór otwierający płytę nosi tytuł "Return To Issos", natomiast na okładce opisano go jako "Intro". Skąd wzięła się ta nieścisłość i jaki jest naprawdę tytuł tej kompozycji?
 
LDV: Dla nas "Return To Issos" jest integralną częścią utworu "Once You Were (A Giant)". "Return" to tytuł roboczy z etapu produkcji płyty. Skoro został wydzielony jako osobny utwór (dzięki czemu pierwszy na płycie "Giant" zszedł poniżej 7 minut), z „Return To Issos” zrobiło się "Intro" i tak już zostało.
 
Tytuł "Return To Issos" jest oczywistym nawiązaniem do świata antycznego, ale nie jedynym na "Dreamland". Kolejne odniesienie do Antyku to fragmenty obrazu Albrechta Altdorfera "Bitwa Aleksandra Wielkiego z Dariuszem III pod Issos", które wykorzystano przy projektowaniu okładki. Jest to przypadkowe skojarzenie, czy też może kryje się za tym jakaś głębsza myśl, jakieś przesłanie?
 
LDV: Pomysł Kamy Jackowskiej na wykorzystanie Altdorfera przypadł nam do gustu, bardzo pasował nastrojem do tytułu płyty i piosenki "Dreamland". Dość dobrze znamy historię Antyku, więc bardzo nam pasuje skojarzenie bitwy Aleksandra z otwarciem wrót do krainy marzeń. W pewnym sensie chcemy, żeby tak właśnie było. A czy będzie, to się dopiero okaże.
 
Jakie muzyczne drogi doprowadziły Was do Playfinger, a następnie Love De Vice?
 
LDV: Nie tworzymy supergrupy, nie mamy wielkich zespołów w biografiach. Trzeba wymienić Pascal, którego założycielem był Robur - scena   thrashmetalowa pamięta ten zespół do dziś. The Wonder Years, który w 1992r. założyli Ozzie i Kudel, było trampoliną do poważnych działań na scenie muzycznej dla obu nastoletnich wówczas gitarzystów: Radka Chwieralskiego (m.in. Rock Loves Chopin) i Wojtka Jabłońskiego (obecnie Kult), a przez moment grał tu także RiP. Helter Skelter, gdzie razem pograli Kudel i RiP wydał znakomitego gitarzystę Michała Chęcia (teraz Łąki Łan). Krzychu, Robur, Messi i RiP grali też w Hebi, z którego urodził się Playfinger. Tam należy szukać korzeni płyty "Dreamland". No i drogi wszystkich zeszły się w Love De Vice. Nie można więc powiedzieć, że wzięliśmy się znikąd, chociaż znalezienie się w miejscu, w którym jesteśmy, było długą drogą.
 
W trakcie sesji nagraniowej do "Dreamland" zespół zmienił nazwę. Czy był to tylko zabieg marketingowy? A może kryje się za tą zmianą jakaś tajemnica?
 
LDV: Zmiana składu, filozofii grania, celów zespołu, nowy wymiar muzyki. To były powody zmiany nazwy na Love De Vice. Czuliśmy potrzebę zaakcentowania przemiany, jaka zaszła w porównaniu z zespołem, który wchodził do studia, bo zespół, który z niego wyszedł był inny pod każdym względem. O marketingu trudno mówić, kiedy zaczyna się nigdzie. Na drugiej płycie będziemy dalej nazywać się Love De Vice.
 
Podoba mi się głos Pawła "Ozziego" Graneckiego, podoba mi się też sposób w jaki śpiewa i interpretuje słowa swoich tekstów. Jak znajduje się takiego wokalistę?
 
LDV: Od 1991 roku Ozzie zawsze był gdzieś w pobliżu, choć różnie się między nami układało przez ostatnie kilkanaście lat. Zaczął śpiewać, bo to było  najtańsze, rodzice nie chcieli mu kupić gitary elektrycznej, a głos miał za darmo. Jak miał kilkanaście lat był wyjątkowo nieznośny, teraz już się lekko wyciszył, chyba mu się nie chce wydziwiać na wszystko. Na nagranie "Sleepless Nights" przyszedł w zasadzie towarzysko, zaśpiewał próbną wersję, dopisał refren w przerwie na papierosa i poszło. To ta "próbna wersja" jest dziś na płycie. Wokalisty się nie szuka. Wokalista rośnie razem z resztą, zespół tworzymy razem.
 
Stajecie się powoli osobami publicznymi. Do niedawna przemawialiście do fanów jedynie swoją muzyką. Zapewne chcieliby oni dowiedzieć się czegoś więcej na Wasz temat, więc pozwolę sobie na kilka bardziej osobistych pytań. Czy na tym etapie rozwoju Love De Vice możecie utrzymać siebie i swoje rodziny z muzykowania ?
 
LDV: Z tym publicznym charakterem nie jest na razie źle. Dalej możemy spokojnie chodzić po świecie i niech tak zostanie. Nie działamy z chęci   robienia kariery muzycznej, bo to puste słowo. Mamy z czego żyć i nie potrzebujemy dodatkowych źródeł utrzymania. Cieszymy się, kiedy ktoś kupuje nasze płyty, ale wyłącznie dlatego, że w ten sposób docieramy z naszym przekazem do ludzi. Pieniądze z muzyki nic dla nas nie znaczą i pewnie dlatego utrzymać się z tego nie da. Nam chodzi tylko o fajne granie. Jeżeli przy okazji jakieś pieniądze z tego grania wynikają, to przeznaczamy je na więcej grania, lepsze instrumenty, etc.
 
W dzisiejszych czasach wielu muzyków rockowych, u nas w Polsce i za granicą, oddaje się swojej pasji wieczorami i w czasie weekendów. w ciągu dnia pracują w różnych zawodach by zarobić na utrzymanie. A jak to wygląda w Waszym zespole?
 
LDV: W Love De Vice jest podobnie, na co dzień pracujemy, poza pracą mamy rodziny i naszą muzykę. Nie jesteśmy jednowymiarowi, nie zazdrościmy tzw. muzykom zawodowym, a sporo ich znamy, bo tylko pozornie mają więcej czasu na muzykę, którą naprawdę chcą grać. Więcej czasu spędzają na rozmaitych chałturach albo grając setki takich samych koncertów rocznie. Nie jest to nasz żywioł. Mamy ten komfort, że nie musimy muzycznie iść na jakiekolwiek kompromisy ani przypodobać się określonym ludziom czy instytucjom. Gramy przede wszystkim dla siebie samych i dla tych, którzy szanują naszą muzykę.
 
Czym jeszcze interesujecie się oprócz muzyki ?

LDV: Nie mamy szczególnie oryginalnych zainteresowań, warto pamiętać, że muzyka wypełnia nam praktycznie cały wolny czas, zwłaszcza przez ostatni rok. Inne zainteresowania trochę przez to zaniedbujemy.
 
Zawód muzyka rockowego to ciężka praca - często nie ma go w domu, bo próba, bo sesja nagraniowa albo zdjęciowa, kolejny występ, krótsza lub dłuższa trasa, późny powrót do domu. Jak z tym wszystkim radzą sobie Wasi bliscy?
 
LDV: Bliscy radzą sobie z tym jakoś, choć łatwo nie jest. Ważne, że akceptują nasze zaangażowanie i wierzą w naszą muzykę. Przede wszystkim nasi bliscy wiedzą, że sesje zdjęciowe, nagrywanie klipu i inne rzeczy, które nie mają bezpośredniego związku z muzyką również nas męczą i są złem koniecznym. Nawet koncertów staramy się grać mało, zresztą teraz w trakcie pracy nad kolejną płytą nie za bardzo jest czas na wojaże. Nasze rodziny są dla nas najważniejsze    

Od kilku dni pracujecie nad nową płytą, zatytułowaną "Numaterial". Będzie to kontynuacja stylu znanego z "Dreamland", czy też może szykujecie jakieś niespodzianki?
 
LDV: Trudno powiedzieć, jak "Numaterial" określić względem pierwszej płyty. Na pewno nie jest to prosta kontynuacja "Dreamland", raczej kolejny etap wspólnego odkrywania możliwości kompozycyjnych, jakie drzemią w Love De   Vice. Niewątpliwie nowa płyta będzie bardziej zróżnicowana brzmieniowo, więcej na niej będzie można usłyszeć klawiszy i gitar akustycznych. Będzie też kilka ciężkich riffów, takich spod znaku Black Sabbath czy Soundgarden, ten kierunek bardzo nam wszystkim odpowiada, bo wychowaliśmy się głównie na hardrocku z lat 70-tych. Z pewnością partie wokalne będą bardziej rozbudowane w porównaniu z pierwszą płytą, gdzie komponowanie muzyki i linii wokalnych było niezależne, tu Ozzie ma więcej przestrzeni. Mamy ponad 90 minut materiału i nie bardzo mamy co wyrzucić, więc być może wydamy album dwupłytowy albo dwie płyty w krótkim odstępie czasu. Dyskusja na ten temat wciąż trwa. Będzie kilka niespodzianek, zarówno w warstwie brzmieniowej, jak i kompozycyjnej, chcemy zaprezentować kolejny album, który sprawi kłopoty "szufladowe".
 
Wasz zespół istnieje dwa lata. W tak krótkim okresie czasu skupiliście wokół siebie całkiem dużą grupę oddanych Wam fanów. Lubią Was, może i kochają, ale na pewno nie ślepą miłością. Moglibyście tę tezę skomentować?
 
LDV: Ściśle biorąc Love De Vice istnieje od około roku, wcześniej bez Ozziego   graliśmy jako Playfinger i wtedy zaczęło się gromadzenie wokół zespołu ludzi, którzy znaleźli coś dla siebie w naszej muzyce. Ukazanie się płyty, a wcześniej udział w radiowym festiwalu Antyfest 2009, gdzie piosenka „Once You Were A Giant” zaprowadziła zespół do ścisłej finałowej trójki (razem z Vintage i O'reggano), spowodowało, że liczba fanów znacząco wzrosła. Naszym zdaniem Love De Vice dopiero zaczyna budować pozycję w sercach słuchaczy, płyta "Dreamland" jest dobrym początkiem, punktem wyjścia. Wyznacza też punkt odniesienia dla kolejnych muzycznych propozycji tej formacji. Wiadomo, że oczekiwania wobec debiutu są niewielkie, ale gdy debiut jest udany, a chyba można tak powiedzieć o "Dreamland", oczekiwania fanów rosną - jedni będą chcieli usłyszeć coś nowego, inni wręcz przeciwnie, będą liczyć na powtórkę czy rodzaj "sequelu" pierwszej płyty. Cieszy nas to zainteresowanie, liczymy na uważne wysłuchanie drugiej płyty i jej ciepłe przyjęcie. Na pewno nie   chcemy ślepego uczucia, raczej rozsądnego przywiązania do Love De Vice i   wiary w nasze muzyczne intencje.

Rozmowę przeprowadził Krzysztof Michalczewski
Zdjęcie: Łukasz Kłopotowski

zobacz też: Love De Vice

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.

Top Desktop version