Bardzo się cieszę, że zechcieliście porozmawiać z naszym serwisem. Wprawdzie nie jesteście jeszcze za bardzo znani w Polsce, ale nie mam żadnych wątpliwości, że zasługujecie na uznanie. Opowiedzcie nam na początek kilka słów o sobie.
Mac: Cóż, nie wiem od czego zacząć, musiałbym wspomnieć o tylu rzeczach. W skrócie: Neo-Prophet to grupa 4 belgijskich muzyków, którzy w końcu mogą grać taką muzykę jaką naprawdę kochają. Zaczęliśmy w 2005 roku i poza perkusistą ciągle tworzymy ten sam skład. Najwspanialsze jest to, że nie ma żadnych prawdziwych przeszkód przy tworzeniu przez nas nowego materiału. Po prostu gramy swoje i z tego koktajlu naszych osobowości muzycznych powstaje coś, co w sumie trudno jednoznacznie skategoryzować. Miano Neo-Prophet pochodzi od nazwy jednego z ustawień syntezatora Sjoerda, Kurzweila. Brzmi nieźle, a do tego oddaje to, że jesteśmy nowym zespołem, niektórzy nas nawet nazywają zespołem Neo-Prog, a klasyczne brzmienie syntezatora Prophet jest ulubionym brzmieniem CAP-a.
Płyta „Monsters” jest Waszym debiutanckim albumem. Brzmi znakomicie i dojrzale. Muzycznymi debiutantami to chyba raczej nie jesteście? W jakich formacjach graliście wcześniej? Czy również były to zespoły grające muzykę progresywną?
CAP: Hans i ja zaczęliśmy grać razem już 10 lat temu. Mimo, że Hans przez lata grał na gitarze, to jednak w naszym zespole wybrał bas. Radzi sobie w sumie nieźle, ale czasami staram się wydobyć z niego brzmienie a la Geddy Lee, niestety bezowocnie. (śmiech)
Wracając do pytania, w tamtych zamierzchłych czasach tworzyliśmy zespół Marsta Blasta, nie za bardzo progrockowy, ale już wtedy mieliśmy zapędy, aby eksperymentować, wrzucając różne stylistycznie odmiany rocka w jeden wielki muzyczny kocioł. Podobnie postępujemy teraz w Neo-Prophet, choć jest to bardziej dojrzałe i progrockowe.
{mosimage}Mac: Rzeczywiście za nami już całkiem długa wspólna przeszłość muzyczna, a ja osobiście wcześniej dorastałem, słuchając takich grup jak: Saxon, Judas Priest, Iron Maiden, Rush czy wczesnej Metallica. To były moje prawdziwe wzorce, kiedy zaczynałem grać na gitarze w wieku 17 lat. Przewinąłem się przez kilka hardrockowych i heavymetalowych grup. Na przykład z zespołem YOSH nagrałem dwie płyty i podpisaliśmy ogólnoświatowy kontrakt ze szwedzką wytwórnią Black Mark. Zająłem się również śpiewaniem, gdyż potrzebowaliśmy wokalisty, a nikt poza mną nie miał do tego żadnych predyspozycji. Kiedy pojawiły się plany założenia Neo-Prophet, okazało się, że nie mamy basisty ani wokalisty. Ponieważ w Belgii trudno o takich muzyków, to postanowiłem zamienić gitarę na bas i zająć się również śpiewaniem. To spore wyzwanie połączyć obydwie funkcje, ale ja lubię wyzwania! Taki układ jest trudniejszy niż jednoczesna gra na gitarze i śpiewanie. Masz jakby dwa mózgi pracujące równolegle, jeden musi podążać za perkusją, aby dać podstawy rytmu, a drugi musi być bardziej melodyjny, stworzony do śpiewania. Tak czy inaczej, bardzo mi się to podoba. Dojrzałość naszego brzmienia zawdzięczamy w dużej mierze naszemu producentowi Frankowi van Bagoarertowi, który dał nam naprawdę profesjonalny i spełniający ogólnoświatowe standardy produkt końcowy.
Jak długo trwała praca nad albumem? Sądząc z brzmienia, to chyba korzystaliście z bardzo dobrego studia?
Mac: Po dość ciepło przyjętym pierwszym demo nagranym w 2006 roku, które nagrałem i wyprodukowałem sam (kolejne wyzwanie) w moim skromnym studiu WAMP, postanowiliśmy kontynuować projekt Neo-Prophet i zaczęliśmy tworzenie zupełnie nowego materiału.
FYI: WAMP to skrót od „Without Any Musical Pretension” („Pozbawieni muzycznej pretensjonalności”), taki trochę cyniczny żart z naszych znajomych muzyków, którzy dość często są muzycznie pretensjonalni (śmiech). Sam proces pisania poszczególnych utworów był w sumie dość krótki. Każdego weekendu zamykaliśmy się w pokoju na strychu, gdzie stała lodówka wypełniona po brzegi mocnym belgijskim piwem Leffe, i to dopiero była inspiracja! A teraz mała, ale ważna anegdota: możemy z czystym sumieniem stwierdzić, że w przeciwieństwie do lat 70-tych, kiedy to tworzono muzykę (prog)rockową pod wpływem różnorodnych narkotyków, płyta „Monsters” powstała pod wpływem Leffe i innych rodzajów piwa. Pod koniec sesji byliśmy tak pijani, że czasami nie pamiętaliśmy, co razem skomponowaliśmy. Po jednej z takich straconych sesji, postanowiłem wszystkie kolejne nagrywać. Najczęściej było słychać „Czy nie graliśmy tego poprzednio?”, ale wierz mi, że byliśmy pełni inspiracji. Cały epicki utwór „The New Prophet” powstał podczas tylko 3 prób! Daj Sjoerdowi jednego Leffe’a, a muzyka po prostu popłynie spod jego palców (gromki śmiech). Na początku 2007 roku rozpocząłem właściwe prace nad albumem. Krok po kroku, ponieważ miałem wówczas sprzęt, który miał wejścia na tylko dwa kanały. Byliśmy spłukani (właściwie cały czas jesteśmy :-)), więc postanowiliśmy wydać te nagrania, które w końcu wcale nie odzwierciedlały kryzysowej sytuacji ich twórców. Po 6 miesiącach skontaktowałem się z lokalnym belgijskim progrockowym guru, Johnem „Bobo” Bollenbergiem, który zauważył nasz potencjał i doradził nam, abyśmy się udali się do Franka van Bogaerta, właściciela słynnego ACE Studio w Artselaar. Nagrano tam między innymi ostatnią płytę Mindgames. Porozmawialiśmy z Frankiem, to naprawdę świetny gość, zarówno jako człowiek, jak i muzyk. Zarządził ponowne nagranie całego albumu, tym razem w jego studiu. Po zagraniu kliku lokalnych koncertów, weszliśmy do studia jakoś na Wielkanoc 2008r., a nagrania trwały od kwietnia do czerwca. W sumie 13 dni zajęło nam nagrywanie, a 8 miksowanie. Byliśmy wtedy jeszcze bardziej spłukani, ale wyniki tej pracy są ewidentne, jeśli włożysz naszą płytę do odtwarzacza. Warte każdego euro! Sjoerd był zachwycony kolekcją różnego rodzaju klawiszy, które posiadał Frank, od Hammonda, przez Propheta, po Mooga. Do tego mógł sobie na nich pograć, więc z wrażenia pierwszego dnia aż się obślinił, przez co musieliśmy sprzątać całe studio. Mokry sen klawiszowca!
Czym/kim są tytułowe Potwory? Czy płyta jest typowym progresywnym koncept-albumem, czy też to zbiór luźnych piosenek?
{mosimage}Mac: „Monsters” nie jest konceptem, ale raczej zbiorem piosenek połączonych pewną wspólną ideą. Nie opowiada bynajmniej o smokach i potworach znanych nam z filmów, ale o koszmarach, które tkwią w naszych własnych głowach. Okładkę zaprojektował nasz argentyński przyjaciel Migo We i wydaje mi się, że idealnie dopełnia ona muzykę. Każdy z nas napotyka swoje własne demony i koszmary, z którymi musi się sam zmierzyć. Oto kilka przykładów: brak wiary w samego siebie („The Truth”), utrata prywatności („The Vast Machine”), koszmar terroryzmu, ale widziany z osobistego punktu widzenia („The Blessed One”), wykorzystanie seksualne nieletnich „Song X”), wyalienowanie jednostki („A Lonely One”). Pod tym względem jest to rzeczywiście swego rodzaju koncept: jak mamy pozbyć się naszych codziennych lęków i koszmarów? Najlepiej wyraża to chyba utwór tytułowy, z którego tekstu jestem naprawdę dumny. Nasz kolejny album będzie już typowym konceptem, poruszającym różnorakie aspekty czasu… to moja pasja, wręcz obsesja. Jednej rzeczy mi tylko brakuje w życiu: czasu!!! Życie jest zbyt krótkie…
Wydajecie się być utalentowanymi i technicznie perfekcyjnymi muzykami. Kim są Wasi idole? Czego słuchacie na co dzień?
CAP: Mój tata wysłał mnie do akademii muzycznej, kiedy miałem 8 lat. On był też muzykiem, więc muzyka towarzyszyła mi od zawsze. Mój ojciec wychwytywał każdy błąd, do tego zmuszał mnie do ciągłych ćwiczeń. Kiedy coś przeskrobałem, na przykład zdemolowałem naszą piwnicę, to kazał mi grać na pianinie do czasu, gdy skończy się kąpać, a kąpiel ta zazwyczaj trwała kilka godzin. Kilka lat później zbuntowałem się i sięgnąłem po gitarę elektryczną, której on nie cierpiał. Wtedy poznałem też cięższe zespoły jak: Matallica, Slayer czy Annihilator, więc przez kilka lat nie żyliśmy z ojcem w zbyt dobrej komitywie. Wróciłem wprawdzie do klawiszy, ale do takich bardziej nowoczesnych. Te wszystkie czynniki sprawiły, że jestem obecnie takim, a nie innym muzykiem. Chyba nie takim znowu najgorszym. (śmiech)
Mac: Ja na pewno nie mogę o sobie powiedzieć „perfekcyjny”, ba, jestem od tego daleki. Jako samouk, który zaczął w wieku 17 lat grać na gitarze, a w 2005 na basie i do tego zajął się śpiewaniem, staram się po prostu robić wszystko najlepiej jak potrafię. Ćwiczenie dla zwykłej praktyki to nie dla mnie. Zresztą nie mam na to czasu. Feeling i melodia są o wiele ważniejsze, a tworzenie świetnych, zapadających w pamięć piosenek jest dla mnie priorytetem. Techniczna perfekcja niczemu nie służy, mam wrażenie, że niektórzy muzycy przesadzają z przerostem formy nad treścią. Często zazdroszczę im umiejętności, ale z drugiej strony brakuje im przekazu, radości, pasji. Oczywiście jakieś techniczne podstawy gry na instrumencie są niezbędne. Myślę, że nasz zespół posiadł je w wystarczającym wymiarze. Nasze brzmienie na żywo jest bardzo zbliżone do tego w studiu. Po prostu wszystko gramy na żywo.
Chociaż kupuję czasami płyty moich ulubionych wykonawców (David Gilmour, Spock’s Beard), to jednak na co dzień nie słucham za wiele. Zanim się obejrzysz, to zaczniesz naśladować i wydaje się, że już gdzieś to słyszałeś.
Razem z Sjoerdem grywamy czasami w cover bandzie Hot Stuff i muszę przyznać, że dochody z tego zajęcia finansują częściowo Neo-Prophet. Ja gram tam na gitarze wszystko co się da, od disco do popu, rocka i heavy rocka. Niezła szkoła życia dla każdego muzyka. To też w pewien sposób wpływa naszą otwartość i brak sztucznych ograniczeń przy tworzeniu naszych nagrań. Tam właśnie nauczyłem się śpiewać, wzmocniłem swój głos, śpiewając czasami od 3 do 4 godzin utwory takich wykonawców jak: Joe Cocker, James Brown czy Freddie Mercury.
W Waszej muzyce oprócz oczywiście rocka progresywnego, czuć wpływy heavy rocka. Czy zatem można ją nazwać jako tzw. heavy prog? Co sądzicie o szufladkowaniu muzyki?
{mosimage}CAP: Trudno tak naprawdę powiedzieć, zwłaszcza jeśli się poczyta recenzje „Monsters”.
Mac: Myślę, że jeden z recenzentów dość trafnie określił naszą muzykę: „To heavy-rock z lekkimi symfonicznymi naleciałościami, choć określenie, ze to rock symfoniczny z cięższymi naleciałościami też będzie adekwatne”. Jak już wspominałem, wychowałem się na Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu i takich wokalistach jak: Bruce Dickinson czy Rob Halford. To w jakimś sensie tłumaczy mój sposób śpiewania i tembr głosu. To dodaje energii cięższym momentom naszych nagrań i wydaje mi się, że wyróżnia nas spośród innych zespołów. Niektórym mój głos nie pasuje do gatunku, który reprezentujemy, ale cóż, to po prostu ja.
Na pewno nie gramy metalu, jak ktoś gdzieś napisał, Frank (gitarzysta) nie ma typowo dla metalu zestrojonej gitary, a perkusista Wes nie wykorzystuje galopującego podwójnego bass drumu. Niektórzy gitarzyści zapominają, że energia to nie to samo, co „przester”. Czasami cichsze, bardziej przejrzyste brzmienie jest potężniejsze od całej ściany wysoko zestrojonych dźwięków. Wydaje mi się, że zarówno nasz gitarzysta, jak i producent zrobili świetną robotę. No a mój bas…, cóż, jako fan Geddy’ego Lee uwielbiam to brzmienie i energiczny styl grania. Nie ma mowy, aby CAP wybił mi to z głowy.
Jak wyglądają Wasze koncerty? Czy dużo ludzi przychodzi w Belgii na koncerty zespołów takich jak Wasz? Jak wygląda promocja Waszej muzyki?
Mac: Staramy się grać jak najwięcej, ale w naszej niewielkiej i ograniczonej Belgii raczej trudno jest o dobre koncerty. W zeszłym roku w ogóle nie koncertowaliśmy, gdyż zajęci byliśmy sprawami związanymi z nagrywaniem, wydaniem i promocją płyty. Wcześniej jednak koncertowaliśmy regularnie, zarówno w niewielkich pubach, jak i większych halach czy stadionach. W najbliższym czasie mamy zamiar znowu zacząć grać na żywo. Od jakiegoś czasu mamy holenderski management w postaci Determined Music Management i liczymy na owocną współpracę. Menedżer Lammert Kloosterman ma niezłe kontakty w Polsce i mieliśmy nawet zagrać w Polsce, w Poznaniu, ale nie udało się tego na razie sfinalizować. Zaproście nas do siebie, uwielbiamy „Żubrówkę” (śmiech) i naprawdę przyjmiemy każdą propozycję.
Najlepszym sposobem na promocję jest ogólnoświatowy kontrakt płytowy, a poza tym ciężka codzienna praca przy kontaktach z fanami, pozyskiwaniem nowych, stacjami radiowymi, prasą, organizatorami koncertów. MySpace, Reverbnation czy Facebook to znakomite współczesne narzędzia, które nam tą pracę ułatwiają. Niewiarygodne jak obecnie szybko i łatwo można dotrzeć do ludzi. Podzieliliśmy obowiązki: Frank zajmuje się MySpace, ja utrzymuję kontakt z organizatorami, stacjami radiowymi, zajmuję się sprzedażą i ogólnie zarządzaniem razem z Lammertem, kupuję piwo na cały tydzień, a Wes, nasz nowy członek, wydaje się mieć niezły kontakt z prasą, a do tego zarządza naszą zupełnie nową stroną internetową. Natomiast Sjoerd ma najlżejszą robotę, musi tylko dbać o komponowanie nowych, świetnych numerów. To jego jedyne zadanie. (gromki śmiech)
Kim/czym jest Pianoid 911?
Sjoerd: To taki żart!
Mac: W sumie żart, ale również swego rodzaju wyzwanie. To jedyny utwór, którego nie skomponowaliśmy jako cały zespół. CAP przyniósł praktycznie gotowy kawałek, któremu nadał też tytuł, odnoszący się do samego sedna piosenki: skomplikowanego, gorączkowego grania na pianinie. „911” natomiast odnosi się do sampla z Simpsonów, którego użyliśmy w wersji demo.
Czy muzyka jest Waszym jedynym zajęciem? Da się z niej utrzymać, czy też musicie pracować zawodowo?
Mac: To kolejny żart. W Belgii niewielki odsetek muzyków może sobie pozwolić na utrzymanie siebie i rodziny z samego grania, przeważnie są to bardziej komercyjni muzycy, a do tego wiążą granie z pracą w radiu czy telewizji. W naszym gatunku jest to właściwie niemożliwe. Tak więc cała nasza czwórka ma regularną pracę. Ja na przykład zajmuję się kwestiami żywieniowymi i pracuję dla dużej wytwórni. W każdym razie marzy nam się utrzymywanie z grania naszej ukochanej muzyki.
Muzyka, a przede wszystkim muzyka Neo-Prophet, oraz zarządzanie zespołem są dla nas zarówno pasją, jak i wyzwaniem. Lubię wyzwania, ale utrzymanie tego dziecka przy życiu we współczesnym przemyśle muzycznym jest chyba moim największym wyzwaniem. Aby podzielić się naszą pasją z całym światem, każdy z nas zainwestował sporo w nasz pierwszy krążek. Jeśli kiedyś stać nas będzie na jakąś przerwę, chociażby dzięki dobrej sprzedaży CD, to będziemy niezwykle szczęśliwi. Współczesna sytuacja ekonomiczna nie za bardzo sprzyja dobrej sprzedaży, ale wierzę, że zawsze znajdą się osoby, które zainteresują się produktem z najwyższej półki, takim jak „Monsters” oraz wspaniałą, szczerą muzyką. Zwracamy się zatem również do fanów i przyjaciół w Polsce: wspierajcie nas, proszę, przez kupowanie naszych płyt i udział w koncertach. To Wam da więcej przyjemności niż kilka butelek wódki czy piwa. (gromki śmiech)
Czy oprócz promocji albumu „Monsters” wybiegacie już naprzód i powstaje już jakiś nowy materiał? Kiedy możemy spodziewać się następnego wydawnictwa zespołu?
{mosimage}Sjoerd: Oczywiście! Już kilka miesięcy temu zaczęliśmy tworzenie nowych utworów i wydaje mi się, że wznosimy się tym razem na wyższy poziom twórczy. Bardziej szalone rzeczy i jeszcze bardziej wrzący kocioł. Wszystko bez zatracenia charakterystycznego brzmienia Neo-Prophet, no i oczywiście pozostajemy tymi samymi ludźmi.
Mac: To prawda, mamy już nawet kilka gotowych numerów. Nie stawiamy sobie żadnych ograniczeń, jak zwykle. Na przykład utwór „The Calling”: ciężki, trochę jak Rush, przeradzający się w coś w stylu Alana Parsonsa. Proces tworzenia przesunie się nieco w czasie ze względu na przygotowania Wesa do koncertowania, ale idzie mu nieźle, więc możemy niedługo wrócić do pisania. Trudno na razie powiedzieć, kiedy płyta się ukaże. Wiele zależy też od sprzedaży „Monsters”. Na czas to my możemy być tylko spłukani, wszystko inne jest nieokreślone. (śmiech) Jeśli to zależałoby ode mnie i nie byłoby większych przeciwwskazań finansowych, to album ujrzy światło dzienne w połowie 2010 roku. Zobaczymy.
Teraz pytanie o Polskę. Czy chcielibyście i czy są jakieś szanse na Wasz występ w naszym kraju? Czy znacie trochę polskich wykonawców Wam pokrewnych?
Mac: Oczywiście, Polska jest naszym miejscem docelowym, podobnie jak Holandia, Niemcy i Ameryka Południowa. Wasza scena muzyczna wydaje się być o wiele większa i zdecydowanie żywsza niż tutaj. Mieliśmy zaproszenie do Was w lipcu, ale nie udało nam się przyjechać. Chcieliśmy odwiedzić to wspaniałe studio Recpublica, z którym współpracuje nasz menadżer.
Osobiście nie znam za dobrze Waszych zespołów progrockowych, ale oczywiście kojarzę takie grupy jak: Quidam, Riverside, SBB i poznane przeze mnie niedawno Satellite i Strawberry Fields.
Mamy setki pytań, ale na zakończenie naszego pierwszego (mam nadzieję, że nie ostatniego) wywiadu chciałbym Was poprosić o kilka słów dla czytelników ProgRocka. Dziękujemy Wam serdecznie za tą niezwykle miłą „cyfrową” pogawędkę. Mam nadzieję, że zobaczymy się na jakimś koncercie w Polsce.
Mac: Wierz mi, że cała przyjemność i zaszczyt jest po naszej stronie. Mogę tylko powiedzieć: „Wielkie dzięki!” wszystkim fanom w Polsce za słowa otuchy i wsparcie, które naprawdę do nas dociera. Nie możemy się doczekać koncertów w Polsce i mocno o tym myślimy, aby udowodnić, że jesteśmy naprawdę energicznym koncertowym zespołem. Mamy zamiar skopać kilka tyłków i dać z siebie wszystko. Proszę, kontaktujcie się z nami w sprawie występów. Znacie Waszą scenę o wiele lepiej, a poza tym możecie dołączyć do rozrastającej Neo-rodziny poprzez MySpace czy subskrypcję newsletter. Zapraszamy na naszą stronę. Pozdrawiamy serdecznie!
Wywiad przygotowali i przeprowadzili: Krzysztof Baran i Arkadiusz Cieślak
Zobacz też: Neo-Prophet