Antimatter, Beyond The Event Horizon, Appleseed - Poznań, U Bazyla (14.11.2018)
piątek, 16 listopad 2018 20:41 Dział: Relacje z koncertówAntimatter wyjątkowo lubi przyjeżdżać do Polski. Ale nic w tym dziwnego skoro zawsze przyjmowani są z wielkim entuzjazmem. Tym razem projekt Micka Mossa odwiedził nas w celu promocji świeżo wydanego albumu "Black Market Enlightenment", który ukazał się kilka dni przed rozpoczęciem polskiej mini-trasy. Zapraszam do relacji z koncertu w Poznaniu.
Grupie towarzyszyły tego dnia dwa poznańskie zespoły - Appleseed oraz Beyond The Event Horizon. Pierwszy z nich punktualnie zameldował się na scenie i rozpoczął swój koncert. Grupa nie jest mi obca, dwukrotnie gościliśmy ich w moim mieście, tj. Lesznie, na współorganizowanych przeze mnie koncertach. Wiedziałem więc, że spodziewać się mogę koncertu na dobrym poziomie, ale ciekawy byłem też tego w jakiej kondycji jest zespół po tych kilku latach. Zespół na koncie ma dotychczas tylko dwa albumy i to głównie na utworach z tych krążków oparł on swój występ. Dla tych, którzy nie kojarzą zespołu nadmienię, że grupa prezentuje mieszankę post rocka, rocka alternatywnego i rocka progresywnego. Taki misz-masz, którego całkiem dobrze się słucha. Podobnież brzmiało to w Bazylu tego wieczora, choć niestety mam kilka zastrzeżeń. Nie podobało mi się to, że wokalista stoi sobie przy mikrofonie z rękoma w kieszeni - może to taki "image sceniczny", a może poprzez wyluzowanie próba przezwyciężenia tremy, ale dla mnie wyglądało to dość lekceważąco. Zastrzeżenia mam też do dość długich przerw między utworami. Support ma ograniczony czas na swój występ, powinien zaprezentować się możliwie dobrze i wypełnić cały czas, którym dysponuje. A tutaj trochę cały występ rozmył przez to i stracił na dynamice. Poza tym był to całkiem udany występ, dobrze brzmiący i z nieźle dobranymi utworami. Brakowało mi też trochę ruchu na scenie, bo całość wyglądała mocno statycznie.
Podobne zastrzeżenia mogę mieć do Beyond The Event Horizon. Grupę na żywo widziałem już któryś raz, więc ich występy nie są mi obce. Zespół nie posiada jakiegoś zjawiskowego dorobku wydawniczego, więc również muzycznie mnie niespecjalnie zaskoczyli. Za to dziw, że wystąpili jako trio - czyżby jakieś zmiany w składzie? A może epidemia w szeregach grupy? Sam nie wiem, nie udało mi się też o to dopytać muzyków. A sam koncert był całkiem przyjemny, choć na scenie było za ciemno, ale nie na tyle, by było dobrze widać pojawiające się w tyle wizualizacje. Jakoś mi one ginęły w tym niebieskim świetle, a może po prostu złe miejsce na widowni wybrałem. Ale przez to koncert trochę mnie wizualnie wynudził, no bo cóż... demonami ruchliwości panowie z BTEH też nie są. Jeżeli jednak przymknąć oko na aspekty wizualne występu to sam koncert mógł się z pewnością podobać. Post rockowe i post metalowe kompozycje grupy stworzyły fajny klimat, całość brzmiała bardzo selektywnie i z odpowiednią mocą. Prawdę mówiąc jeśliby kto nie spojrzał w kierunku sceny na tym występie, a znał wcześniej Beyond The Event Horizon, to mógłby nawet nie usłyszeć braków w składzie.
W końcu przyszedł czas na gwiazdę tego wieczoru - Antimatter. Grupa zdaje się od kilku lat występuje w podobnym składzie. Ja widziałem ich jeden jedyny raz i to jeszcze w starym Bazylu, chyba w 2015 roku. Jedynie perkusista jest chyba inny niż wtedy. Ale najważniejsza osoba w zespole, czyli Mick Moss wciąż stoi na posterunku. Sam sprzedaje merch, sam zaprasza do robienia sobie z nim zdjęć, sam sobie jest technicznym, a nawet technicznym dla kolegów w zespole. Człowiek orkiestra po prostu! A w jak fantastycznej formie jest Mick, tego doświadczyłem właśnie w Poznaniu. Grupa zaczęła od pierwszego singla z nowego albumu, tj. "The Third Arm". Całość zabrzmiała genialnie. To co zrobił z nagłośnieniem akustyk zespołu zasługuje na wyjątkową pochwałę. Ale też muzycy już od samego początku zaprezentowali się znakomicie - Moss wokalnie brzmiał jak żywcem wycięty z płyty, pozostali muzycy podobnie.
Zdziwił mnie jednak fakt, że zespół po pierwszym utworze już wrócił do starszych nagrań. Promowanie nowej płyty widać nie musi polegać na odgrywaniu jej w całości. Usłyszeliśmy więc "Stillborn Empires", "Can of Worms", "Intergrity" czy "Black Eyed Man" z ostatniego wydawnictwa grupy pt. "The Judas Table". Z jeszcze starszych utworów można było usłyszeć także choćby "The Last Laugh" (powrót do debiutu "Saviour"!) czy "Paranova" i "Monochrome" z wydanego w 2012 roku "Fear Of A Unique Identity". Ciekawostką był w pojedynkę wykonany przez Moss'a "Conspire". Muzyk wykorzystał moment pewnych problemów technicznych perkusisty i żeby nie pozostawiać publiczności osamotnionej zagrał spontanicznie ten właśnie utwór. Takie problemy techniczne to mogą się zdarzać - był to jeden z piękniejszych momentów całego koncertu. Moss, gitara, mikrofon i publiczność. Fantastyczny klimat i świetne wykonanie.
Kiedy problemy się skończyły zespół wrócił do nowego albumu (wcześniej był jeszcze "Partners in Crime" z nowego albumu). "Between The Atoms" ze znakomitym riffem przewodnim oraz fantastycznym finałem zabrzmiało potężnie, zupełnie jak na metalowym koncercie. Później znów kilka starszych kawałków, w tym cover Pink Floyd "Welcome to the Machine". Mroczniej zrobiło się przy okazji "Wide Awake In The Concrete Asylum", a całkiem nostalgicznie kiedy zabrzmiało "Redemption". Po niemal 1,5 godziny grania zespół nie miał dość i dorzucił do swojego koncertu jeszcze brawurowo i premierowo (nigdy wcześniej nie grany) utwór z nowej płyty, tj. "Sanctifiction". Nie jestem stuprocentowo zaznajomiony z dyskografią Antimatter, ale zdaje mi się, że nigdy wcześniej podwójna stopa tak jak w tym utworze nie występowała. A finał tej kompozycji mógł naprawdę wbić w ziemię! Potem grupa zeszła na moment ze sceny by niemal tradycyjnie zaprezentować na bis "Leaving Eden" - wciąż bodaj najbardziej rozpoznawalną kompozycję spod szyldu Antimatter.
Czego zabrakło? "The Weight Of The World" chociażby, ale przecież nie można mieć wszystkiego, to nie koncert życzeń. Zdziwił mnie jednak dość niewielki udział nowych utworów w całym secie, wciąż marzę o usłyszeniu "Existential" na żywo. Spodziewam się jednak, że grupa po prostu nie ma jeszcze wszystkich nowych kawałków ogranych. Cieszy i zadziwia jednak fakt, że tak swobodnie przebierają między kompozycjami z różnych okresów swojej działalności - także tych najbardziej odległych. Kompozycje z pierwszych wydawnictw zestawione z tymi najnowszymi zabrzmiały ponadto bardzo dobrze, jakby były ponadczasowe. Ani się nie zestarzały, ani też nie odbiegają stylistycznie od nowszych nagrań.
Jak już wspomniałem: całość zabrzmiała perfekcyjnie. Nie wiem czy w Bazylu nastąpiły jakieś zmiany w nagłośnieniu czy to zasługa akustyka, ale tak dobrze brzmiącego koncertu jeszcze w tym klubie nie słyszałem. A może po prostu ta muzyka, nieco spokojniejsza, wolniejsza i bardziej melodyjna jest prostsza do ogarnięcia na konsolecie? Nie mnie to oceniać, wiem za to, że dźwiękowo nie mam kompletnie żadnych zastrzeżeń. Antimatter jest w znakomitej formie i przyjechał promować znakomity album. Dla mnie - jeden z najlepszych koncertów tego roku i mam nadzieję, że Mick Moss i spółka odwiedzą Polskę już niedługo, właściwie to tak, jak to robili dotychczas. Czekam więc na koncerty w przyszłym roku!
_
Fot. Karolina Waligóra
dEUS
The Ideal Crash – 20th Anniversary Tour Europejskie daty koncertów –/ Kwiecień / Maj 2019
dEUS ponownie w Polsce!
Tym razem, weterani gitarowej alternatywy z Antwerpii wystąpią w Gdańskim klubie B90.
Belgijski zespół dEUS to jeden z najciekawszych europejskich projektów reprezentujących szeroko pojętą scenę alternatywnego rocka. Mimo tego, że nagrywają i występują wspólnie już od 28 lat, ich płomień nadal nie gaśnie!
Z okazji 20 rocznicy wydania albumu The Ideal Crash (Island Records), zespół przygotował dla swoich fanów osobliwy prezent — wiosenną trasę koncertową po największych miastach Europy, by zaprezentować repertuar pochodzący z historycznego albumu. Co więcej, do dystrybucji trafią zremasterowane reedycje w formie CD i kolekcjonerskich vinyl box setów.
Jak przyznają sami muzycy, zapowiedziana na wiosnę 2019 trasa koncertowa nie będzie jedynie nostalgicznym powrotem do brzmień z lat 90, ale również przedsmakiem kolejnego, ósmego albumu. Co interesujące, na nadchodzącym albumie, fani usłyszą nowego gitarzystę — Bruno de Groote'a.
Jak podkreśla Tom Barman — lider dEUS - "nadszedł właśnie idealny moment, aby ponownie odpalić silniki i ze świeżą energią powrócić na muzyczne tory" - celebrując tym samym przełomowe dla zespołu wydawnictwo. Bez wątpienia, album The Ideal Crash, w dalszym ciągu zachwyca swoją świeżością i energią i do dzisiaj wywiera znaczący wpływ na brzmienie grupy dEUS. Najbliższa okazja do wspólnej celebracji, już podczas koncertu w Gdańskim B90.
Bilety na europejską trasę koncertową w roku 2019, trafią do sprzedaży o 10:00 w piątek 16 listopada 2018.
Linki do sprzedaży biletowej:
GoOut.pl : https://goout.net/pl/bilety/deus-the-ideal-crash-tour/mxod/
ebilet.pl : https://www.ebilet.pl/muzyka/rock/deus/
Link do wydarzenia na fb:
https://www.facebook.com/events/198851394360961/
Ihsahn, Ne Obliviscaris, Astrosaur - Wrocław, 13.11.2018
środa, 14 listopad 2018 13:25 Dział: Relacje z koncertów
"Wtorek trzynastego" to nie "Piątek trzynastego", więc nic pechowego się stać tego dnia nie powinno. Zresztą w przesądy nie wierzę, ale pewien pech miał jednak miejsce. Tego dnia (we wtorek, 13 listopada) we Wrocławiu swój koncert w ramach trasy promującej ostatni album grał Ihsahn. Jegomościa nikomu przedstawiać się nie powinno, w końcu to założyciel i lider legendarnego Emperor. Pech polegał jednak na tym, że frekwencja na tym koncercie nie mogła zadowolić ani organizatora, ani tym bardziej Ihsahna. Polska wypadła w tej kwestii niestety blado.
Ale zacznijmy od początku - Ihsahn w tym roku wydał swój kolejny solowy album zatytułowany "Ámr". Odwiedził też Polskę dwukrotnie, pierwszy raz na Metalmanii wraz z Emperor, oraz drugi raz w ramach Prog In Park (już solowo). Oba koncerty były występami festiwalowymi, czyli okrojonymi czasowo i trochę "przy okazji", chociaż Emperor był niekwestionowaną gwiazdą Metalmanii i przyciągnął zdecydowaną część publiczności. Po ogłoszeniu jego solowych koncertów we Wrocławiu oraz Warszawie serducho mocniej mi zabiło i bardzo się na te występy ucieszyłem. Przede wszystkim dlatego, że wtedy muzyk mógł wreszcie zaprezentować pełnowymiarowy set. Ale też dlatego, że zabrał ze sobą nie byle jakie supporty - Astrosaur i Ne Obliviscaris.
Pierwsi na scenie zameldowali się Norwegowie z Astrosaur. Grupa ma na koncie tylko jeden pełnowymiarowy krążek, ale już zdążyła zagrać trasę chociażby u boku Leprous. Z uwagi na dość spory ruch nie zdążyłem na sam początek występu, ale moje spóźnienie oscylowało gdzieś w okolicach 3-4 minut, także zdecydowaną większość usłyszałem i zobaczyłem. Astrosaur prezentuje instrumentalną muzykę metalową, ze sporymi naleciałościami post rocka i rocka progresywnego. Ich twórczość można umieścić gdzieś pomiędzy Russian Circles i Animals As Leaders. Zaciekawieni? Sprawdźcie ich album "Fade In // Space Out". To kawał solidnego gitarowego grania, co trio pokazało również na koncercie. Bo choć zespół zagrał dość krótko (taka rola supportu) to ich występ naprawdę mógł się podobać.
Kolejni na liście byli przybysze z dalekiej Australii - Ne Obliviscaris. Grupa gdzieś tam obiła mi się o uszy, ale poza gatunkiem jaki prezentują niespecjalnie byłem w stanie określić co oni właściwie grają. Okazało się, że sporo osób z niezbyt licznej publiczności przybyło właśnie na ich występ. Okazało się też, że formacja nie pierwszy raz jest w Polsce i całkiem dobrze się tutaj czują. Swobodę na scenie było widać od samego początku, ale... sam występ trochę mnie znudził. Nie wiem czy to kwestia doboru repertuaru, bo go po prostu nie znam, czy zwyczajnie ich muzyka jest taka trochę "na jedno kopyto". Muzycy starali się i uwijali jak w ukropie, ale generalnie była to niezbyt oryginalna mieszanka power, prog i czasami nieco bardziej ekstremalnego metalu (growling obecny!). Najbardziej podobały mi się momenty instrumentalne, w szczególności te z solówkami na skrzypcach i gitarach. Akurat tutaj Ne Obliviscaris ma się czym pochwalić. Ale całościowo występ nieco mnie znużył.
Na szczęście zaraz potem na scenie zameldował się jeden z moich ulubionych artystów - Ihsahn. Jak wspomniałem powyżej, promuje on swój najnowszy album i to właśnie z niego utwory zdominowały setlistę. Ale znalazło się też sporo miejsca na starsze kompozycje. Koncert rozpoczął się tak samo jak zaczyna się "Ámr", od trio "Lend Me The Eyes Of Millenia", "Arcana Imperii" oraz "Sámr". Mocne uderzenia od samego początku! Trzeci z tych utworów nieco uspokoił nastrój i pięknie wyśpiewany refren pokazał jak znakomitym wokalem operuje Ihsahn, który potrafi nie tylko charakterystycznie growlować. Metalowa petarda w postaci "Pressure" przypomniała nieco o Emperor, co mogło zachwycić osoby noszące koszulki z logo stworzonym przez Christophe Szpajdela. A przy okazji "Hiber", "Pulse" i "Tacit" zrobiło się trochę niepokojąco. Ihsahn zapowiedział przed tymi utworami, że to właśnie pora na trochę bardziej eksperymentalną muzykę. Była więc i metalowa awangarda najwyższych lotów, aż dziw, że w mieście, w którym miejsce miał Assymetry Festival tak mało osób przybyło na ten koncert!
Wraz z "Until I Too Dissolve" publiczność pod sceną się trochę rozruszała. Nie dziwi to, w końcu jest to iście heavy metalowa kawalkada dźwięków. Podobnie przy "Mass Darkness" z albumu "Arktis.". Nieco nostalgicznie, ale nie mniej złowieszczo zrobiło się przy okazji "My Heart Is Of The North", który Ihsahn zapowiedział jako utwór o miejscu, z którego pochodzą, mając na myśli Norwegię. Pierwszy utwór jaki faktycznie mi się ciut mniej podobał w tym występie to "Celestial Violence", ale już mówię dlaczego. Otóż w sierpniu miałem okazję usłyszeć ten kawałek w wykonaniu razem z Einarem z Leprous, czyli tak jak to jest zaśpiewane na płycie. Tutaj Ihsahn siłą rzeczy musiał wszystkie partie wokalne odśpiewać sam... no i to już nie było to samo. Niemniej wykonanie jak najbardziej poprawne! Zasadniczą część koncertu zakończył "Wake", a potem przyszedł czas na bisy. Tutaj nie było listości - po zgromadzonej publiczności jak walec przetoczyły się kolejno "Frozen Lakes On Mars" oraz "A Grave Inversed" (w końcu coś z "After"!!!), a całości dopełnił eksperymentalny "The Grave".
I tak, po niemal równych 90-ciu minutach ze sceny na dobre zszedł Cesarz. Ihsahn to wizjoner i udowodnił mi to po raz kolejny swoim występem. Był to znakomity koncert, różnorodny, świetnie nagłośniony, z odpowiednią dramaturgią i setlistą. Ihsahn jest w fantastycznej formie, wydaje jeden dobry album za drugim, nie boi się eksperymentować i wykazuje się sporą swobodą twórczą zarówno jeśli chodzi o heavy metal, black metal, awangardę zahaczającą o jazz czy nawet rockowe ballady. Szkoda tylko, że polska publiczność jeszcze się na nim nie poznała i na wczorajszym koncercie frekwencyjnie nie zachwyciła. Oby dzisiaj w Warszawie było lepiej - jeśli ktoś jeszcze nie jest przekonany to serdecznie polecam się tam wybrać!
___
Fot. Karolina Waligóra
01. Paranova - 6:06
02. Monochrome - 5:24
03. Fear Of A Unique Identity - 5:28
04. Firewalking - 8:04
05. Here Come The Men - 5:06
06. Uniformed & Black - 4:19
07. Wide Awake In The Concrete Asylum - 4:38
08. The Parade - 4:37
09. A Place In The Sun - 5:40
Czas całkowity - 49:22
- Michael Moss - wokal, gitara, gitara akustyczna, gitara basowa, e-bow, instrumenty klawiszowe, programowanie
oraz:
- Vic Anselmo - dodatkowy wokal (2,3,5,7,8)
- David Hall - skrzypce (1,4,5,8,9)
- Colin Fromont - perkusja (1-4,6-8)
Steve Rothery Band | Collage | 09-10.11.2018 | Scenografia | Łódź
poniedziałek, 12 listopad 2018 20:14 Dział: Relacje z koncertówPamiętam, i nigdy nie zapomnę mojego poczciwego, starego szpulowca ZK, na którego, w latach 80. czatując przy skromnej ofercie radiowych fal, nagrywałem przeróżne "cuda". Nagrywało się wtedy wszystko, a później, przesłuchując te ścieżki, kształtował się gust muzyczny. W moim przypadku ulubionymi prezenterami i zarazem nauczycielami byli: Pan Piotr Kaczkowski oraz Tomek Beksiński. Ale Marillion pokochałem dzięki Liście Przebojów Trójki, kiedy to utwory z "Clutching At Straws" z powodzeniem docierały do czołówki w zestawieniach z 1987 roku. Później w moim odtwarzaczu grały różne rzeczy, ale po kilku latach jako już bardziej "ogarnięty" nastolatek, powróciłem do ostatniego albumu Marillion z Fishem, i po dziś dzień jest mi to płyta chyba najdroższa, ze wszystkich jakie w swoim życiu poznałem.
Poznać z odtwarzacza to jedno, usłyszeń na żywo w całości... bezcenne. Szczerze mówiąc nie spodziewałem się, że kiedyś to nastąpi. Udało się! W miniony weekend, w łódzkiej Scenografii działy się rzeczy magiczne. Przyjechał bowiem Czarodziej, który w głównej mierze malował wszelakie, pastelowe pejzaże na wszystkich albumach Marillion, z tej umownej pierwszej ery. Steven Rothery, mistrz gitarowego feelingu, kompozytor który na scenie oddaje muzyczne serce na talerzu, a po zejściu z niej jest wspaniałym, ciepłym, miłym i serdecznym człowiekiem.
Przez te dwa, pełne muzycznych czarów wieczory, Steve wraz ze swymi przyjaciółmi ze Steve Rothery Band postanowił zabrać nas właśnie tam, gdzie wszyscy bardzo tęsknimy. Do czasów naszej młodości, kiedy to poznawaliśmy albumy "Misplaced Childhood", wspomniany "Clutching At Straws", utwory takie jak "Incubus" czy "Fugazi" a przede wszystkim wielkiego, epickiego "Grendela". Ktoś powie, że to już nie to samo. Że zgadza się na scenie tylko jeden człowiek. Ja od razu wypalę, że życie toczy się dalej, a ludzie czasem muszą się zmienić, żeby coś w ogóle mogło się udać. W tym przypadku tak musiało się stać i basta! Ale dzięki temu zabiegowi znów usłyszeliśmy "Freaks", "Lady Nina", "Garden Party" czy też niezniszczalne "Market Square Heroes". Były też ślady z tej drugiej ery Marillionu. Steve Rothery promował też rzecz jasna swoja autorską muzykę z albumu "The Ghosts Of Prypiat". Wracając jeszcze do opisu wykonania, dodam jeszcze że Martin Jakubski (czyli najfajniejszy angielski Marcin jakiego poznałem :D ), zaśpiewał te wszystkie legendarne partie nie gorzej niż Mistrz sprzed lat. Powiem więcej! Obawiam się trochę, że dziś sam Mistrz mógłby temu zadaniu nie podołać... Martin włożył w te partie całego siebie. Odnalazł się w nich znakomicie, dzięki czemu wszystkie te magiczne kompozycje naprawdę wybrzmiały niemal jak przed laty. Pokłony dla pozostałych członków Bandu Stevena. Grali jak natchnieni. Wszystko "się zgadzało" a przy "Grendelu" zrobiło mi się mokro pod źrenicą :)
Obydwa koncertowe dni rozpoczynały się od 45-minutowych setów w wykonaniu Collage. W tym przypadku także mieliśmy dwa różne sety. Muzycy "nowego" Collage przygotowali się do nich bardzo starannie. Myślę, że zarówno Bartek Kossowicz jak i Michał Kirmuć rozwiali wątpliwości sceptyków. Im jeszcze dość długo nie będzie łatwo, ale myślę, że po wydaniu zapowiadanej przez Collage, nowej płyty i osiągnięciu w ten sposób górskiej premii I kategorii, obaj staną się wreszcie takimi 100% Kolarzami :) Póki co mieliśmy sentymentalną podróż w przeszłość, okraszoną kilkoma nowymi numerami szykowanymi na nową produkcję. Stało się też coś, na co wszyscy oczekiwaliśmy. W jednym utworów ("Man In The Middle") pojawił się sam Steven Rothery, grając długaśną, soczystą solówkę. W obecności takiego Gościa Specjalnego, nowa płyta z pewnością będzie miała duży handicap, już na starcie.
Osobna jakością tych wieczorów byli ludzie, fani którzy przyjechali z całej Polski i nie tylko. Wszyscy uśmiechnięci, z poczuciem wyraźnej więzi i "tej" chemii w powietrzu. Dostali to o czym marzyli od lat... I o to chodziło!
Ps. Serdeczne podziękowania dla Klubu PROGRESJA, który był organizatorem tego wydarzenia. Marku "Prezesie", Marto! Dziękuję za akredytację i za możliwość przeniesienia się w czasie i odmłodzenia się choć na dwa wieczory!
Ps2. Dla wtajemniczonych! Ja napiszę kiedyś tę książkę! Bójcie się!!! :D
Opisał i na miarę możliwości w klubie, "obfocił"
Krzysiek "Jester" Baran
01. Redemption - 6:07
02. Another Face in a Window - 7:00
03. Ghosts - 4:29
04. The Freak Show - 5:10
05. Landlocked - 3:53
06. Conspire - 4:10
07. Leaving Eden - 5:43
08. The Immaculate Misconception - 5:08
09. Fighting for a Lost Cause - 5:34
Czas całkowity - 47:14
- Michael Moss - wokal, gitara akustyczna, gitara, instrumenty klawiszowe
oraz:
- Danny Cavanagh - gitara, instrumenty klawiszowe
- Rachel Brewster - skrzypce
- Stephen Hughes - gitara basowa
- Chris Phillips - perkusja
- Gavin Attard - instrumenty klawiszowe (2)
01. Planetary Confinement - 1:33
02. The Weight Of The World - 4:45
03. Line Of Fire - 6:28
04. Epitaph - 4:11
05. Mr White - 4:07
06. A Portrait Of The Young man As An Artist - 4:54
07. Relapse - 5:03
08. Legions - 7:24
09. Eternity Part 24 - 8:45
Czas całkowity - 46:50
- Michael Moss - wokal, gitara akustyczna, orkiestracja
- Duncan Patterson - gitara akustyczna, gitara basowa, instrumenty klawiszowe
oraz:
- Amélie Festa - wokal (1,3,5,7,9)
- Sue Marshall - dodatkowy wokal (8)
- Barry Whyte - gitara (1,3,5,7,9)
- Rachel Brewster - skrzypce (2,4,6,8)
- Mehdi Messouci - instrumenty klawiszowe (7)
- Stephen Hughes - gitara basowa (2,4,6,8)
- Alex Mazarguil - djembe (1,3,5,7,9)
- Chris Phillips - perkusja (2,4,6,8)
- Micheál ó Croinín - perkusja (1,3,5,7,9)
01. Lights Out - 4:05
02. Everything You Know Is Wrong - 4:04
03. The Art Of A Soft Landing - 4:29
04. Expire - 8:00
05. In Stone - 7:49
06. Reality Clash - 7:46
07. Dream - 5:55
08. Terminal - 7:43
Czas całkowity - 49:51
- Michael Moss - wokal, gitara, gitara akustyczna, gitara basowa, instrumenty klawiszowe, programowanie
- Duncan Patterson - gitara basowa, gitara, gitara akustyczna, instrumenty klawiszowe programowanie, wokal (1)
oraz:
- Hayley Windsor - wokal (1-3)
- Michelle Richfield - wokal (4,5,7)
- Jamie Cavanagh - instrumenty perkusyjne
01. Saviour - 3:05
02. Holocaust - 4:25
03. Over Your Shoulder - 4:39
04. Psalms - 3:40
05. God Is Coming - 5:27
06. Angelic - 4:33
07. Flowers - 5:09
08. The Last Laugh - 5:05
09. Going Nowhere - 7:57
Czas całkowity - 44:00
- Mick Moss - wokal, gitara, gitara basowa, instrumenty klawiszowe, programowanie
- Duncan Patterson - gitara basowa, gitara, instrumenty klawiszowe, programowanie
oraz:
- Michelle Richfield - wokal (1-4,6,8)
- Hayley Windsor - wokal (5-7,9)
- Mags - gitara (9)
- Brian Moss - sample
01. Zwęglone skrzydła - 6:10
02. Godziny - 4:53
03. 7 Pięter - 6:39
04. Wstyd - 5:13
05. Aż zabraknie słów - 5:48
06. Szum - 3:57
07. Kres - 9:11
Czas całkowity - 41:51
- Kacper Gugała - wokal
- Jerzy Rajkow-Krzywicki - gitary
- Jan Rajkow-Krzywicki - gitary
- Jan Kaliszewski - gitara basowa
- Paweł Stanikowski - perkusja
oraz:
- Arkadiusz Denkiewicz - trąbka (7)