Pamiętam, i nigdy nie zapomnę mojego poczciwego, starego szpulowca ZK, na którego, w latach 80. czatując przy skromnej ofercie radiowych fal, nagrywałem przeróżne "cuda". Nagrywało się wtedy wszystko, a później, przesłuchując te ścieżki, kształtował się gust muzyczny. W moim przypadku ulubionymi prezenterami i zarazem nauczycielami byli: Pan Piotr Kaczkowski oraz Tomek Beksiński. Ale Marillion pokochałem dzięki Liście Przebojów Trójki, kiedy to utwory z "Clutching At Straws" z powodzeniem docierały do czołówki w zestawieniach z 1987 roku. Później w moim odtwarzaczu grały różne rzeczy, ale po kilku latach jako już bardziej "ogarnięty" nastolatek, powróciłem do ostatniego albumu Marillion z Fishem, i po dziś dzień jest mi to płyta chyba najdroższa, ze wszystkich jakie w swoim życiu poznałem.
Poznać z odtwarzacza to jedno, usłyszeń na żywo w całości... bezcenne. Szczerze mówiąc nie spodziewałem się, że kiedyś to nastąpi. Udało się! W miniony weekend, w łódzkiej Scenografii działy się rzeczy magiczne. Przyjechał bowiem Czarodziej, który w głównej mierze malował wszelakie, pastelowe pejzaże na wszystkich albumach Marillion, z tej umownej pierwszej ery. Steven Rothery, mistrz gitarowego feelingu, kompozytor który na scenie oddaje muzyczne serce na talerzu, a po zejściu z niej jest wspaniałym, ciepłym, miłym i serdecznym człowiekiem.
Przez te dwa, pełne muzycznych czarów wieczory, Steve wraz ze swymi przyjaciółmi ze Steve Rothery Band postanowił zabrać nas właśnie tam, gdzie wszyscy bardzo tęsknimy. Do czasów naszej młodości, kiedy to poznawaliśmy albumy "Misplaced Childhood", wspomniany "Clutching At Straws", utwory takie jak "Incubus" czy "Fugazi" a przede wszystkim wielkiego, epickiego "Grendela". Ktoś powie, że to już nie to samo. Że zgadza się na scenie tylko jeden człowiek. Ja od razu wypalę, że życie toczy się dalej, a ludzie czasem muszą się zmienić, żeby coś w ogóle mogło się udać. W tym przypadku tak musiało się stać i basta! Ale dzięki temu zabiegowi znów usłyszeliśmy "Freaks", "Lady Nina", "Garden Party" czy też niezniszczalne "Market Square Heroes". Były też ślady z tej drugiej ery Marillionu. Steve Rothery promował też rzecz jasna swoja autorską muzykę z albumu "The Ghosts Of Prypiat". Wracając jeszcze do opisu wykonania, dodam jeszcze że Martin Jakubski (czyli najfajniejszy angielski Marcin jakiego poznałem :D ), zaśpiewał te wszystkie legendarne partie nie gorzej niż Mistrz sprzed lat. Powiem więcej! Obawiam się trochę, że dziś sam Mistrz mógłby temu zadaniu nie podołać... Martin włożył w te partie całego siebie. Odnalazł się w nich znakomicie, dzięki czemu wszystkie te magiczne kompozycje naprawdę wybrzmiały niemal jak przed laty. Pokłony dla pozostałych członków Bandu Stevena. Grali jak natchnieni. Wszystko "się zgadzało" a przy "Grendelu" zrobiło mi się mokro pod źrenicą :)
Obydwa koncertowe dni rozpoczynały się od 45-minutowych setów w wykonaniu Collage. W tym przypadku także mieliśmy dwa różne sety. Muzycy "nowego" Collage przygotowali się do nich bardzo starannie. Myślę, że zarówno Bartek Kossowicz jak i Michał Kirmuć rozwiali wątpliwości sceptyków. Im jeszcze dość długo nie będzie łatwo, ale myślę, że po wydaniu zapowiadanej przez Collage, nowej płyty i osiągnięciu w ten sposób górskiej premii I kategorii, obaj staną się wreszcie takimi 100% Kolarzami :) Póki co mieliśmy sentymentalną podróż w przeszłość, okraszoną kilkoma nowymi numerami szykowanymi na nową produkcję. Stało się też coś, na co wszyscy oczekiwaliśmy. W jednym utworów ("Man In The Middle") pojawił się sam Steven Rothery, grając długaśną, soczystą solówkę. W obecności takiego Gościa Specjalnego, nowa płyta z pewnością będzie miała duży handicap, już na starcie.
Osobna jakością tych wieczorów byli ludzie, fani którzy przyjechali z całej Polski i nie tylko. Wszyscy uśmiechnięci, z poczuciem wyraźnej więzi i "tej" chemii w powietrzu. Dostali to o czym marzyli od lat... I o to chodziło!
Ps. Serdeczne podziękowania dla Klubu PROGRESJA, który był organizatorem tego wydarzenia. Marku "Prezesie", Marto! Dziękuję za akredytację i za możliwość przeniesienia się w czasie i odmłodzenia się choć na dwa wieczory!
Ps2. Dla wtajemniczonych! Ja napiszę kiedyś tę książkę! Bójcie się!!! :D
Opisał i na miarę możliwości w klubie, "obfocił"
Krzysiek "Jester" Baran