No i doczekaliśmy się! Threshold po czteroletniej przerwie ponownie dotarł do Polski, tym razem promując album „March of Progress”. Tradycyjnie już z naszą skromną ekipą udaliśmy się do warszawskiej „Progresji” i już na wejściu, jak się okazało, wynikły pewne komplikacje.
Z przyczyn niezależnych odwołany został występ zespołu Osada Vida, który miał rozpoczynać całe wydarzenie. Przyczyną był, jak dowiedziałem się po rozmowie z Markiem Majewskim, brak porozumienia z menedżerami. Przykra sprawa, bo bardzo liczyłem na ich występ... Tym bardziej, że chciałem usłyszeć numery z ich zbliżającego się albumu „Particles”. Co dalej… Występy odbywały się na tzw. scenie bocznej, na co zarówno fani, jak i wykonawcy zareagowali, delikatnie mówiąc, niezbyt przychylnie. Niestety to była również decyzja niezależna, o czym informował w rozmowach szef „Progresji” – Marek Laskowski. Komplikacje komplikacjami… Przejdźmy teraz do samych występów.
Supporty
Jako pierwszy wyszedł na scenę zespół Cryptex, który od razu przekonał do siebie - jeszcze wtedy niezbyt tłoczną - publiczność. To bardzo skoczne, prog-folk-rockowe granie, które od razu wpada w ucho i muszę przyznać, że rewelacyjnie bawiłem się na ich nieco ponad półgodzinnym występie. Warto także wspomnieć o świetnym kontakcie z publicznością, co jest ogromną zasługą „człowieka orkiestry” – Simona Moskona. Nieco bardziej stonowany Enochian Theory nie miał już takiego szczęścia i o ile dosyć lubię ich twórczość (głównie z albumu „Life...And All It Entails”) to na koncercie kompletnie nie zabrzmieli, co spowodowane było bardzo słabym nagłośnieniem. Ich numery wydały się być wyprane z emocji, nieco toporne i wielu osobom nie podobał się ich występ. Wielka szkoda. Nie zmienia to jednak faktu, że ich najnowszy album to kawał świetnej muzyki i warto się z nim bliżej zapoznać.
Threshold
Jak wyszedł Wilson z resztą ekipy to nagle na sali zrobiło się jakoś… tłoczno. Najwidoczniej na supportach, co niektóre osoby wolały się „nastroić” w pobliskim barku. Cóż… można i tak, ale przejdźmy do sedna. Pomimo niezbyt satysfakcjonującego nagłośnienia Threshold zmiótł niesamowitą energią, kontaktem z publicznością (o kilku przygodach opowiem za moment) i świetną formą. Dominowały utwory, z „March of Progress”, które na żywo brzmią rewelacyjnie, co potwierdza energiczna publika, która dosłownie „wykrzykiwała” każdy refren. Usłyszeliśmy zatem: „ Don’t Look Down”, „Coda”, „Colophon”, „Staring At The Sun” oraz “Rubicon”. Nie zabrakło też ich standardowych “szlagierów” I przyjemnie było posłuchać “Long Way Home”, „Angels”, czy rozpoczynającego i jak zwykle kapitalnego „Mission Profile”. Sporo osób ucieszył „Hollow”, który nie widniał na wcześniejszych setlistach, a który na żywo wypadł lepiej niż potężnie. Na encorze usłyszeliśmy tradycyjnie „Light & Space” i energiczny „Splitstream”. Thresholdowi trzeba przyznać jedno… to koncertowy wulkan energii, co nie jest wyłącznie zasługą ich muzyki, ale też niezwykle charyzmatycznego frontmana – Damiana Wilsona, który świetnie dogadywał się z publicznością. Jeżeli chodzi o wcześniej wspomniane „przygody” to należy wspomnieć o stage divingu w wykonaniu Damiana Wilsona oraz… Marka Laskowskiego, któremu także udzielił się klimat koncertu.
Po wszystkim chwilę porozmawialiśmy z muzykami Threshold, zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia i z nieco zdartymi gardłami udaliśmy się do naszego busa.
Pomimo kilku komplikacji „na wejściu” koncert okazał się być bardzo udany. Ilość ludzi może nie powalała, ale nie mogę powiedzieć, że publika słabo się bawiła.. wręcz przeciwnie! Wszyscy z przodu dumnie śpiewali razem z Damianem i energicznie reagowali na swoje ulubione fragmenty. Co tu dużo mówić… mali ciałem, wielcy duchem!
Łukasz ‘Geralt’ Jakubiak
P.S. Tradycyjne podziękowania dla naszej ekipy „Polska Progiem Stoi” za świetne towarzystwo i kolejne, niezapomniane chwile.