A+ A A-

Riverside, Maqama – Olsztyn, Nowy Andergrant – 20.04.2013

„New Generation Tour” Riverside zawitało do Olsztyna. Najwyższy czas, ostatnio warszawiacy byli u nas, bagatela, cztery lata temu. Miało to jednak i swoją dobrą stronę – ludziska zjawili się tłumnie, większość sali była szczelnie wypełniona. Choć muzyka z promowanej właśnie płyty „Shrine Of New Generation Slaves” też na pewno zrobiła swoje. Rozmawiałem przed koncertem ze starym znajomym, z którym od lat spotykamy się na występach progresywnych gwiazd. Obaj mieliśmy zbliżone zdania. On jasno stwierdził: najlepsze Riverside w ogóle, ja: najlepsze ex aequo z debiutem.


Przed Riverside wystąpiła Maqama, co stanowiło dla mnie dodatkowy powód do radości, bo ostatnio widziałem ich na żywca trzy lata temu, choć od ich płyt jestem uzależniony. A w ciągu tych trzech lat zespół zmienił połowę składu i obrał nowy muzyczny kierunek. Jak brzmi ta zreorganizowana Maqama? Równie frapująco jak dawniej. Także na scenie Kamil Haidar z kolegami dali sobie spokój z elektroniką i samplami, które dawniej grały w ich brzmieniu ważną rolę. Ostał się sam rdzeń. Mocny, melodyjny hard rock z orientalną nutą. Czterech nie oszczędzających się na scenie facetów, po których widać, ze granie sprawia im dzika frajdę. Połączenie polskojęzycznych utworów z debiutu ze śpiewanymi po angielsku kawałkami z „Gospel Of Judas” zabrzmiało bez żadnego zgrzytu. I tylko szkoda, że Maqama grała na prawach suportu – stosunkowo krótko i mając do dyspozycji ograniczoną przestrzeń (okryty plandekami sprzęt Riverside czekał już w gotowości). Owszem, cały zespół uprawiał sceniczne wygibasy, ale gdyby tak Haidar dostał kilka metrów kwadratowych więcej… Uwielbiam to jego wicie się na leżąco. Wypada wtedy jak lewicowy kaznodzieja. Może nie z każdym jego słowem się zgadzam, ale leitmotif jego tekstów – walka o własną godność, zawsze do mnie przemawiał. Za pełną setlistę nie ręczę, bo obowiązki zmusiły mnie do kursowania spod sceny ( z aparatem) do baru ( z dyktafonem, ale o tym innym razem). Na pewno zagrzmiały „Circus In Babylon”, „Gospel Of Judas” i „Uciekaj”. Uciekli zresztą za szybko. To kiedy wracają jako headliner?


Ostatnie sprzętowe przymiarki nie trwały długo i na scenę wkroczyła gwiazda wieczoru. Zaczęli rzecz jasna od utworów z „S.O.N.G.S.”. I co? I miazga! Riverside nie dają słabych koncertów, sprawdzam to empirycznie od wielu lat, ale tym razem było równanie gorąco jak zwykle (dosłownie i w przenośni – w sali Anderu panował tropikalny upał), ale zdecydowanie z większym luzem. Ta nowa, bardziej melodyjna formuła dodaje warszawskiemu kwartetowi skrzydeł, a to przekłada się na kontakt z publicznością. Mariusz Duda jak zwykle był wodzirejem. Zagajał, skłaniał do śpiewania i klaskania, opatrywał poszczególne utwory zabawnymi komentarzami. Jak w przypadku stwierdzenia, że Riverside byli już nazywani polskim Porcupine Tree, polskim Dream Theater, a teraz mówią o nich jako o polskich… tu zdanie dokończył za niego Michał Łapaj, grając wstęp do „Perfect Strangers” Purpli. Pan klawiszowiec nota bene nie wyzwolił się chyba jeszcze z ram poprzedniej płyty, bo na deskach jako żywo prezentuje ADHD miotając się między instrumentami. Piotr Grudziński jak zwykle był tytanem spokoju, to rzadkość u gitarzystów. Miny i prezencji Mitoffa za bębnami nie dane mi było ocenić, bo dopchanie się do barierek stanowiło nie lada wyczyn. Zagrali lwią część „S.O.N.G.S.”, po czym odbyli podróż sentymentalną w coraz dalszą przeszłość. W jej ramach odegrali dostojne „Living In The Past”, „Egoist Hedonist” i „02 Panic Room” z refrenem odśpiewanym chóralnie przez publiczność. Podstawowy set zwieńczyła kunsztowna suita „Escalator Shrine”. Trochę szkoda, że wieńcząca ją wokaliza została odpalona z samplera.


Wywołanie Riverside na bisy było formalnością. Duda zachęcił publiczność do śpiewania w „Left Out”. Dam głowę, ze nad salą, podobnie zresztą jak w przypadku „Egoist Hedonist”, unosił się wtedy duch Szymona Czecha, zmarłego w listopadzie ubiegłego roku olsztyńskiego producenta, z którym Riverside nagrywali „A.D.H.D.”. Szymon patrzył zresztą na koncert ze ściany – jego wielka podobizna widnieje od kilku miesięcy obok sceny Anderu, tuż obok portretu innego przedwcześnie zmarłego filara olsztyńskiej sceny – Krzysztofa „Docenta” Raczkowskiego. Potem jeszcze „Conceiving You” (zawsze, kiedy to grają obecne wśród widowni pary zaczynają się ściskać…) i zakończenie całości z wielkim hukiem – jawnie Purpurowe „ Celebrity Touch”.
Riverside nie biorą jeńców. Z takim repertuarem i instrumentalnymi możliwościami należą do światowej czołówki (należą, nie aspirują – żeby była jasność!). Który to już magiczny wieczór zafundowali mi ci czterej panowie? Nie wiem. Wiem, że na pewno będzie ich jeszcze dużo więcej. Już ostrzę zęby na Ino Rock!

Tekst i zdjecia: Paweł Tryba

 

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.