A+ A A-

"Dajcie mi trochę empatii" - relacja z koncertu Pendragon + Gary Chandler (Jadis), 09.05.13, Warszawa, Proxima

Po czym poznać wielki zespół? Po rozmiarach muzyków (przecież nie napiszę że po rozmiarach jego członków?!)? Raczej nie. Po wielkości scen i stadionów na których grają? Zwykle po tym się to poznaje, ale ja uważam, że to nie ten trop. Po kwotach, które muzycy zarabiają? Tak, już sam palnąłem się w czoło. Wielki zespół poznaje się po tym, że w czasie krótkiej trasy koncertowej przyjeżdża na dwa koncerty do Polski, gdzie gra w małych klubach, dla garstki fanów, co raczej umiarkowanie im się opłaca, a i radość z grania pewnie mniejsza, a Zespół ten daje z siebie wszystko, gra na najwyższych obrotach, nie widać po nich cienia zawodu czy speszenia, a Lider dwoi się i troi i sprawia wrażenie szczęśliwego. Po tym poznaje się Wielki Zespół, do cholery. Dlatego bez względu na to czy komuś twórczość Pendragon się podoba czy nie, jest on Wielkim Zespołem i już. 

Po tym zbyt długim wstępie przejdźmy do sedna. Najpierw jednak wyjaśnijmy sobie jedno. Pendragon w miesiącu maju odbywa krótką trasę koncertową, w ramach której zagrał w Poznaniu i Warszawie. Ja stawiłem się na drugim z tych koncertów, który miał miejsce w Proximie. Wspomniane tournée realizowane jest pod szczytnym hasłem „Classic Pendragon Tour”, co sugeruje wyłącznie najstarsze dokonania zespołu. Otóż od razu powiem, że jest to dość mylące, ponieważ set obejmował zarówno rzeczywiście uznane (no niech będzie, legendarne) dzieła Brytyjczyków, jak i najnowsze hity z „Passion”. Biorąc pod uwagę, że cały set trwa ponad dwie godziny, wszyscy powinni być usatysfakcjonowani, przynajmniej tak się wydaje niżej podpisanemu. 

Zaczęli, a jakże, od „The Voyager” wprowadzając zebranych we wspaniały nastrój, roztaczając dookoła cudowną, niemal sielską atmosferę. Panowie wspomagali się wyświetlanymi na ekranach wizualizacjami, które potęgowały odpowiedni klimat. Znakomity zabieg. Nie zabrakło również m.in. „Back in the spotlight”, „Shadow”, czy perfekcyjnie zagranego „Paintbox” (szkoda, że chórki odśpiewywane przez publiczność były dość wątłe). Oczywiście tych klasyków było więcej, ale tak jak mówiłem, Pendragon nie zapomniał o swojej ostatniej płycie, której fragmenty też prezentował. Nie mi oceniać na ile potrzebne jest odgrywanie połowy tego albumu na trasie mającej zawierać największe klasyki grupy. W internecie obejrzałem rozbrajający filmik, jak Nick Barrett omawiając tą trasę, krótko stwierdza: „You’re gonna love it!”. I to chyba jest najważniejsze. A wykonania  „Empathy”, „Feeding frenzy”, czy „This green and pleasant land” były na tyle powalające, że nazwę trasy, w ramach której były wykonane chyba należy w tych okolicznościach pominąć. Ja po prostu poszedłem na znakomity koncert Pendragon z przekrojowym materiałem. 

Kondycja zespołu jest aktualnie do pozazdroszczenia. Perfekcyjne wykonania, mnóstwo pasji, energii, dwa bisy, jak już pisałem, ponad dwugodzinny koncert. Mają panowie zdrowie. Clive Nolan sprawia wrażenie nieśmiałego człowieka, ale nie można zapominać, że w akurat w tym zespole nie gra pierwszych skrzypiec, co zawsze podkreśla („Ja tam tylko gram na klawiszach”, przeczytałem kiedyś). Pierwsze skrzypce, pierwsze głosy i pierwsze gitary gra oczywiście Nick Barrett. Poza tym, że muzycznie nie można mu niczego zarzucić, pan Barrett jest również elokwentnym i bardzo sympatycznym konferansjerem. Widać lata doświadczenia. Muzyk zagadywał publiczność między utworami, żartował. Wykazał się też dobrą pamięcią i znajomością polskiego, uroczo wymawiał „Zabrze” oraz „Dom muzyki i tańca”. Barrett powiedział też jedną, bardzo ważną rzecz. Otóż w przyszłym roku ma się ukazać nowa płyta Pendragon! Jeśli panowie pozostaną w takiej formie jak obecnie i będą mieli przynajmniej tyle pomysłów co na „Passion” to szykuje się mocna pozycja. 

Niejako z obowiązku wspomnę o wykonawcy otwierającym koncert w Proximie. Wystąpił Gary Chandler, na co dzień lider formacji Jadis. Wiem, że dla niektórych to będzie herezja, ale twórczość tej grupy nie jest mi szczególnie znana, dlatego też nie wypowiem się szczegółowo w kwestii zaprezentowanego repertuaru. Chandler wystąpił samotnie, śpiewając i grając na gitarze, co świetnie mu wychodziło, tak na marginesie. Utwory, które zaprezentował, były raczej spokojne, ale nie senne, doskonale wprowadziły w klimat koncertu. 

 

Przybył, zobaczył, wysłuchał, wrócił i spisał,

Gabriel „Gonzo” Koleński

  

Ps. Zdjęcia zostały wykonane i udostępnione przez Rachel Wilce, której serdecznie za to dziękuję.

 

© Copyright 2007- 2023 - ProgRock.org.pl
16 lat z fanami rocka progresywnego!
Ważne! Nasza strona internetowa stosuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci maksymalnego komfortu podczas przeglądania serwisu i korzystania z usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia przeglądarki decydujące o ich użyciu.