Blues pod kominem…. 18 maj i Noc Muzeów. Chełmek. Malutka, sympatyczna miejscowość 60 km od Krakowa. Godz 23:00. Plener. Niesamowite otoczenie sceny – wielki komin, stare budynki jakiejś fabryki. Elewatory, rury a przed sceną kilkadziesiąt krzeseł. I tyleż ludzi, zaciekawionych nazwą grupy która przyjechała specjalnie do nich z Warszawy… East Earth Band . Blues. Prawdą jest , że to najłatwiejsze do gry. Ot, trzy akordy na krzyż, prosty rytm, nawet kompletny amator sobie z tym poradzi. I w związku z tym kapel bluesowych są u nas tysiące. Ale żeby być zauważonym, trzeba coś więcej, trzeba tego bluesa „czuć”. A z tym jest już gorzej… Więc „DOBRYCH” kapel bluesowych jest już niewiele. A East Earth Band nie tylko „czuje” – oni SĄ bluesem ! Po pierwszych dźwiękach już wiedziałem, że to będzie WYDARZENIE. Natychmiast przypomniały mi się pierwsze, dziś już legendarne koncerty Dżemu – w drugiej połowie lat 70-tych i niesamowita atmosfera którą ten Zespół potrafił stworzyć. I dziś, trzydzieści kilka lat od tamtych czasów , ze sceny pod Kominem właśnie powiało tamtą magią…. East Eatrh Band to grupa która starannie dobiera repertuar, od absolutnej klasyki bluesa (BB King) , przez nasze krajowe perełki (Nalepa, Niemen, Dżem) , własne (świetne!) kompozycje, do światowego topu blues-hard-rocka (Hendrix, Led Zeppelin) i na wszystkim odciska swoje , niepowtarzalne piętno… Mocnym filarem jest niezwykle charyzmatyczny wokal (Paweł Fidorczuk) , doskonale czujący się w tych klimatach, dysponujący riedelowsko-plantowskim głosem i hippisowsko-rockowym stylem bycia – czym natychmiast „porywa” za sobą publiczność. Odrębny temat to gitara. Coraz bardziej odrzuca mnie matematyczne, perfekcyjne granie , sterylnie czyste solówki o prędkości bliskiej światłu. Kocham lata 70-te i „tamtą” gitarę , zagraną nie tyle głową i szybkimi paluchami – a sercem. I ten gość tak gra ! Oj dawno już nie słyszałem takiej gitary na żywo. Bez popisów szybkościowych, bez specjalnych fajerwerków, ale z duszą w strunach, gdzie każdy dźwięk „chwyta za serducho”… Kolejny ewenement – to skrzypce, a właściwie altówka. Elektryczna. Ciekawie „przepuszczona” przez multiefekt gitarowy (?) , z przesterami i pogłosem – tworzy niesamowity klimat… Sprawna, minimalistyczna sekcja powoduje „przestrzeń” i „efekt freedom”. Spodziewałem się dobrego koncertu. Ale nie AŻ TAK DOBREGO…. East Earth Band to żywy relikt przeszłości, artefakt dźwięków , które myślałem, że już umarły.. Owszem jest wiele grup próbujących naśladować stare brzmienia. Oni nie naśladują – po prostu tak grają, tak czują – i ten autentyzm przekazują publiczności…. Porywający, piękny koncert.. Zapamiętajcie tą nazwę. Szykuje się płyta – dla wszystkich miłośników „tamtych” czasów to będzie święto…..oczywiście jak zwykle moim, cholernie subiektywnym zdaniem…
Tekst: Aleksander Król